Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ogromna burza przeszła nad lasem powodując spore straty

Andrzej Lechowski dyrektor Muzeum Podlaskiego w Białymstoku
Ogromna burza przeszła nad lasem
Ogromna burza przeszła nad lasem sxc.hu
To była sensacyjna obsada. Nadzieja Miciełowska, żona Borysa Miciełowskiego, obywatela ziemskiego, białego pułkownika i właściciela Ignatek. I sam Mikołaj Kawelin. Na dodatek w sztuce o pannie z fiołkami.

W poniedziałek 29 stycznia 1934 r. odbyła się długo oczekiwana w Białymstoku premiera teatralna. Wystawiano sztukę rosyjskiej pisarki Tatiany Szczepliny-Kupernik "Panna z fiołkami". Miejscem spektaklu był najstosowniejszy do takich przedsięwzięć teatr Palace. Już kwadrans przed pierwszymi dzwonkami wszystkie miejsca "przepełnione były doborową publicznością". Przybył nawet, wraz z małżonką, wojewoda Marian Zyndram-Kościałkowski.

Zebrana publiczność z rosnącym napięciem oczekiwała podniesienia kurtyny. Powodem tych emocji byli aktorzy, którzy mieli ukazać się na scenie. Bynajmniej nie byli to gwiazdorzy polskich scen, tylko zwykli amatorzy, ale za to jacy! "Czołowe role w sztuce wzięli na siebie znani na gruncie białostockim miłośnicy rosyjskiej sztuki dramatycznej: p. N. Miciełowska, Bujalska-Gorewa i p. płk. Kawelin". To była sensacyjna obsada. Miciełowska była żoną Borysa Miciełowskiego "obywatela ziemskiego, białego pułkownika", właściciela Ignatek, ale Mikołaj Kawelin, na scenie i na dodatek w sztuce o pannie z fiołkami! To tłumaczyło nadkomplet widzów. Grano oczywiście w oryginale, po rosyjsku. Podziw budziła wartka reżyseria, którą wziął na siebie Wiktor Narcew-Bubryk, mający w tej mierze spore doświadczenie. We wszystkich antraktach i po spektaklu publiczność zgodnie przyznawała, że aktorzy "wykonali te role dobrze i bez zarzutu". Dochód z biletów przeznaczony został na potrzeby Rosyjskiego Komitetu Dobroczynności.

Mikołaj Kawelin lubił być w centrum uwagi. Wiosną i latem, jeśli nie bawił za granicą, to rezydował w swoim pałacu w Majówce. Na jesień i zimę przenosił się do Białegostoku. Tu w Ritzu zajmował, zawsze dla niego zarezerwowany apartament nr 401. Ten luksus kosztował 16 złotych za dobę. Ale pułkownik płacił z góry, aż do maja następnego roku. Te jesienno-zimowe miesiące oczekiwane były przez białostocką bohemę i różne niebieskie ptaki. Przy Kawelinie każdy, choć trochę czegoś uszczknął. Zdarzało się jednak, że nie wszyscy podzielali ogólny zachwyt osobą pułkownika.

Mikołaj Kawelin swoje spore dochody czerpał z lasów i tartaku. Z pewną kąśliwością pisano, że "któż w stolicy województwa nie zna mości pana pułkownika? Ogólnie znana jest to figura. Okazała figura. Figura jak się należy… Majestatyczna, jak żubr z Białowieży".

Wiosnę 1936 r. Kawelin spędzał w Majówce. Powiadano, że z chęcią "na wszystko dookoła siebie machnąłby ręką i wsiadłszy do expresu, czyli do rychłowiaka czmychnąłby sobie gdzieś tam do Paryżu lub do Nizzy". Ale niestety. Zrobiło się krucho z funduszami. Wszystkiemu winna była ochrona lasów. Wprowadzone rygorystyczne przepisy miały zapobiegać rabunkowej gospodarce leśnej. Ten i ów w Majówce mówił że "Ochrona ochroną. Dobrze! Ale człek monety też potrzebuje". Ale widoki na tę monetę były marne. Przeto Kawelin "cholerycznie nudno" spędził całe lato w domu. W październiku tradycyjnie, jak co roku przeniósł się do hotelowego apartamentu. Tu w jego saloniku rozpoczęły się konwentykle leśno-meteorologiczne. Wszyscy zastanawiali się, co z nich wyniknie. Niedługo trzeba było czekać.

Pod koniec października po Białymstoku gruchnęła wieść, że nad Majówką przeszła niesłychana nawałnica. Wichura była tak potężna, że powyrywała z korzeniami najstarsze drzewa. Te padając, łamały jak zapałki rosnące wokół mniejsze drzewa. Huragan jakimś meteorologicznym prawem krążył tylko w obrębie majątku Kawelina. Przezornie omijał budynki i "wbrew rozporządzeniom o ochronie lasów, na całych 60 tysięcy złotych lasu walił z korzeniami". Niezbadane są prawa natury. Ale cóż, żyć trzeba. Przez cały wieczór, noc, aż do świtu do apartamentu 401 kelnerzy z hotelowej restauracji donosili szampana i kawior. Czymś trzeba było przecież podjąć "różnych kupców leśnych tutejszych i nietutejszych", którzy na wieść o "burzy - huraganie" zjawili się natychmiast w Ritzu.

Latem 1937 r. Mikołaj Kawelin "cholerycznie nudził się" na Lazurowym Wybrzeżu.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny