Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Odebrali telefon, że w ich domu jest bomba. Teraz żyją w ciągłym strachu

Janusz Bakunowicz
W nocy z 26 na 27 maja państwo Tyszkiewiczowie odebrali telefon o rzekomo podłożonej bombie w ich budynku. Policja przeszukała mieszkanie. Ładunku nie było. Policja do dzisiaj nie ustaliła numeru, z którego wykonano połączenie
W nocy z 26 na 27 maja państwo Tyszkiewiczowie odebrali telefon o rzekomo podłożonej bombie w ich budynku. Policja przeszukała mieszkanie. Ładunku nie było. Policja do dzisiaj nie ustaliła numeru, z którego wykonano połączenie
Chwile grozy przeżyli państwo Tyszkiewiczowe w nocy z 26 na 27 maja. Pani Krystyna odebrała telefon z informacją, iż w jej domu jest bomba. Cała rodzina musiała się ewakuować. Policja przeszukała dom. Bomby nie znaleziono, ale rodzina żyje w ciągłym strachu. - Syn z żoną i dzieckiem wyprowadził się do teściów, bo nie chce żyć i mieszkać w stresie - mówi Krystyna Tyszkiewicz.

Komentarz

Komentarz

Janusz Bakunowicz

Życie na bombie

Fałszywe alarmy o rzekomo podłożonych ładunkach wybuchowych zdarzają się, może nie często, ale od czasu do czasu. Najczęściej dotyczą szkół. No bo to jakiemuś uczniowi nie chce się pisać klasówki albo nie przygotował się do lekcji, a miał być odpytywany.

Informacje o rzekomo podłożonych bombach w domach prywatnych to rzadkość. Chyba, że ktoś jest uwikłany w porachunki mafijne. Ale chyba nie dotyczy to państwa Tyszkiewiczów, zwykłych rolników, którzy osiągają dochody jedynie z pracy własnych rąk. Któż mógłby zrobić tak głupi kawał? Czy miał w tym jakiś interes? Policja jeszcze tego nie ustaliła. Organy ścigania próbują ustalić , z jakiego numeru i z jakiego miejsca został wykonany telefon.

Faktem jest, że rodzina żyje w strachu. Córka już się wyprowadziła się do teściów. Bo - jak powiedziała - nie chce żyć w stresie. A reszta domowników? Żyją "jak na bombie".

Było tuż przed dziesiątą. Rodzina Tyszkiewiczów, która mieszka na kolonii w Boćkach akurat kładła się spać. Nagle dał o sobie znać telefon. Pani Krystyna w tym czasie nie spodziewała się żadnych dzwonków. Odebrała. Informacja była przerażająca. - U pani w domu jest podłożona bomba, usłyszałam - mówi Krystyna Tyszkiewicz. - Jaka bomba. Któż ją podłożył - spytałam. - Ja tylko panią informuję - usłyszała w odpowiedzi. I rozmowa się urwała.

Dom przeszukała policja

Krystyna Tyszkiewicz nie zwlekała. Od razu zadzwoniła na policję. Dyżurny powiedział, by wszyscy domownicy natychmiast opuścili dom i nie zbliżali się do niego na odległość 30 metrów.

- Przyjechały dwa radiowozy policji i karetka pogotowia - relacjonuje pani Krystyna. - Najpierw wyprowadzili Zbyszka, który ma problemy z poruszaniem się po pobiciu, jakie miało miejsce w sylwestrową noc z 2002 na 2003 rok. Syn z żoną i sześciomiesięcznym dzieckiem od razu pojechali do teściów. My zostaliśmy na podwórku.

Przyjechali specjaliści. Jeden z nich wszedł do mieszkania. Poprosił panią Krystynę, by oprowadziła go po mieszkaniu.

- Obszukaliśmy razem wszystkie pomieszczenia - dodaje pani Krystyna. - Szczególnie pokój gościnny. Na szczęście nic nie znaleźli. Żadnych podejrzanych przedmiotów.

Dziennikarze od klepania?

Krystyna Tyszkiewicz po tajemniczym telefonie zaczęła kojarzyć pewne fakty. Kilka dni wcześniej odwiedziła jej dom para młodych ludzi. Podawali się za dziennikarzy tygodnika Wprost i chcieli przeprowadzić wywiad ze Zbyszkiem, synem pani Krystyny, który w sylwestrową noc z 2002 na 2003 rok został pobity i wskutek urazu kręgosłupa ma problemy z poruszaniem się.

- Mówili, że są z gazety i pomogą odszkodowania odzyskiwać - dodaje pani Krystyna. - Ale nie pokazali żadnej legitymacji, nie przedstawili się. A ja ich, głupia, wpuściłam do domu.

Według relacji pani Krystyny rzekomi dziennikarze zachowywali się dość dziwnie. Dziewczyna siedziała przy stole, chłopak zachowywał się dość podejrzanie.

- Ubierałam Zbyszka, a on cały czas chodził za mną - mówi pani Krystyna. - Nawet jak narzutę na łóżko brałam, to on poszedł za mną do pokoju. I czego? Nie miał nawet żadnego notatnika ani fachowego aparatu fotograficznego. To mnie trochę zaczęło niepokoić.

Ale za późno. Podejrzana para opuściła dom, wsiadła do samochodu i odjechała.

- Nie zdążyłam nawet zapamiętać numerów rejestracyjnych - żałuje Krystyna Tyszkiewicz. - Na samochodzie był tylko napis "Blacharstwo i lakiernictwo". I numer rejestracyjny zaczynał się na literę "W". To faktycznie mogły być jakieś warszawskie numery. Ale czy dziennikarze takiego tytułu jeżdżą takim samochodem? Chyba nie.

Policja szuka sprawcy

Ustaliliśmy. Wprost nie wysyłał dziennikarzy do Tyszkiewiczów. Krystyna Tyszkiewicz rozmawiała z komendantem policji. Ten jej poradził, by nie wpuszczała do domu podejrzanych gości. Policja swoją drogą prowadzi dochodzenie w tej sprawie. Próbuje ustalić numer telefonu, z którego rozmawiano.

- Tyle czasu minęło, a oni nie ustalili numeru telefonu, z którego dzwoniła ta kobieta - żali się pani Krystyna. - A my żyjemy w strachu.

- Prowadzimy dochodzenie w sprawie gróźb karalnych - mówi asp. sztab Włodzimierz Jakubiuk z bielskiej policji. - Sprawa jest w prokuraturze, która zażądała od operatora bilingu. Wkrótce przynajmniej ustalimy z jakiego numeru i miejsca wykonany był telefon.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny