Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Od powierników do terapeutów, czyli opowieści z taxi wzięte

Konrad Karkowski
Hieronim Rybołowicz taksówką jeździ już 30 lat. W tym czasie był świadkiem i uczestnikiem zarówno dramatów, jak i sytuacji zabawnych.
Hieronim Rybołowicz taksówką jeździ już 30 lat. W tym czasie był świadkiem i uczestnikiem zarówno dramatów, jak i sytuacji zabawnych. Andrzej Zgiet
Dla jednych szybki transport, dla drugich miejsce do wygadania się, taka mobilna kozetka. - W taksówkach ludziom łatwiej się otworzyć, wygadać. Jesteśmy swego rodzaju spowiednikami - nie mają wątpliwości białostoccy taksówkarze. - Ale rozgrzeszenia nie dajemy, choć czasami pomagamy.

Jeżdżąc taksówką mamy do czynienia z różnymi pasażerami, często w czasie ważnych momentów ich życia. Po kłótni, imprezie, tuż przed narodzinami dziecka.

- To było bardzo dawno temu, ale takich sytuacji się nie zapomina. Gdy podjechałem pod ustalone miejsce o godzinie 6 rano, okazało się, że moja pasażerka jest w zaawansowanej ciąży. Można powiedzieć, że w bardziej zaawansowanej już być nie mogła - wspomina Janusz Werpechowski, długoletni taksówkarz. - Razem z mężem wsiedli do taksówki i na złamanie karku pognaliśmy do szpitala. Złamałem wtedy chyba wszystkie przepisy ruchu drogowego.

Dziś z tej przygody pan Janusz się śmieje, ale pamięta, jak był wtedy zdenerwowany. - Tak samo jak mąż tej pani - zaznacza. - Najbardziej spokojna w tym całym zamieszaniu była chyba przyszła mama. Na szczęście udało się dotrzeć do szpitala zanim rozpoczął się poród. Czekał tam na nas cały komitet powitalny pielęgniarek i lekarzy.

Huknął z korka jakby zabił wilka

Chyba każdy z taksówkarzy, który trochę już jeździ, ma taką swoją pamiętną historię. Głównie zdarzają się one na dłuższych kursach.

- To było jakieś 15 lat temu - opowiada pan Leszek, który taksówką jeździ 20 lat. - Woziłem przez tydzień pewnego Francuza, który wynajął na ten czas panią do towarzystwa. Któregoś wieczora zechcieli odwiedzić Białowieżę. Niestety, na miejsce zajechaliśmy za późno, wejście do parku było już zamknięte - wspomina taksówkarz.

Nie zraziło to jednak pasażera. Nalegał, by kierowca znalazł sposób na pokonanie przeszkody. Prosił, błagał, specjalnie kupił szampana za 700 zł, którego chciał wypić z towarzyszką przy żubrach.

- Poszedłem więc do strażnika pilnującego wjazdu do parku. Po trudnych negocjacjach pozwolił nam na wjazd. Dosłownie na pół godziny - opowiada pan Leszek. - Gdy już byliśmy na miejscu mój klient odkorkował szampana. Huk był tak głośny, jakby ktoś wypalił ze sztucera. Nie minęły chyba trzy minuty, gdy spomiędzy drzew wyłonił się przerażony strażnik na rowerze, krzycząc, że zabiliśmy wilka. Bardzo wtedy tego pana przestraszyliśmy. Do dziś to pamiętam.

Najwięcej przygód i chętnych do rozmowy pasażerów taksówkarze spotykają wieczorami i nad ranem.

- To jest dobra pora na zwierzenia, szczególnie jeśli wraca się z imprezy - przyznaje Krzysztof, młody taksówkarz. - Zdarza się tak, że klienci zapraszają mnie do wspólnego biesiadowania. Raz podwoziłem trzech studentów, każdy jednak studiował w innym mieście. Spotkali się po latach, więc chcieli przez pójściem do domu wypić rozchodniaka na parkingu. Zgodziłem się na nich poczekać. Cały czas namawiali mnie żebym do nich dołączył, czego oczywiście nie mogłem zrobić. Gdy już rozwoziłem ich do domów jeden z nich zaprosił mnie do siebie do Krakowa, na swoje urodziny. Ciekawe tylko czy rano o tym pamiętał - śmieje się kierowca.

Zawiedzioną miłość chciał ugasić benzyną

Taksówkarz musi być jednak przygotowany na bardziej ekstremalne sytuacje. W końcu o kurs mogą poprosić różni ludzie, często targani emocjami, pod wpływem silnych nerwów.

- Wiozłem chłopaka. Lekko po dwudziestce. Normalny, wydawało się zdrowy mężczyzna - opowiada Hieronim Rybołowicz, taksówkarz z 30-letnim stażem. - Ale w pewnym momencie rozkleił mi się na tylnym siedzeniu. Zapłakany opowiadał, że jego dziewczyna zamknęła się w domu z kochankiem, jego przyjacielem. Był tak wzburzony, że kazał się wieźć na stację benzynową, chciał nabrać benzyny do kanistra i podpalić dom, w którym zabarykadowała się zakochana para. Udało mi się zapobiec nieszczęściu. Tłumaczyłem, przekonywałem, że przez babę nie ma co iść do więzienia, że nie jest tego warta. Uspokoił się i przyznał mi rację.

Pan Hieronim przyznaje, że czasami siedząc za kółkiem czuje się trochę księdzem, trochę terapeutą, a czasem nawet lekarzem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny