Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Od gangstera do aktora. Historia ulicznika zafascynowanego teatrem.

Agnieszka Mazuś [email protected]
Dariusz Jeż ma 44 lata. Jest aktorem lubelskiej Sceny Prapremier In Vitro od początku jej istnienia – 2007 roku. Historia jego życia była inspiracją scenariusza najnowszego spektaklu Łukasza Witta-Michałowskiego "Zły”.
Dariusz Jeż ma 44 lata. Jest aktorem lubelskiej Sceny Prapremier In Vitro od początku jej istnienia – 2007 roku. Historia jego życia była inspiracją scenariusza najnowszego spektaklu Łukasza Witta-Michałowskiego "Zły”. Fot. Michał Jadczak Wojtkielewicz
Ja rozumiem młodego człowieka w dresie. Stoi przed blokiem, bo na knajpę go nie stać. Kradnie, bo chce sobie kupić buty. Chcę mu jednak powiedzieć, że to droga donikąd. Trafisz do grobu albo za kraty. Ja o grób się otarłem i w więzieniu byłem.

Pochodzę z biednej, rozbitej rodziny. Wychowywała mnie matka. Bardzo wcześnie musiałem stać się samodzielny. Ale nie od razu byłem typem ulicznika. Gdy miałem osiem lat, przeprowadziliśmy się w Lublinie z Nałęczowskiej na Wieniawę. To był blok urzędu wojewódzkiego. Dzieciaki dokuczały mi, bo nic nie miałem. Wtedy nikogo nie interesowało, że jesteś mądry czy inteligentny. Zaczęli mnie słuchać dopiero, gdy postanowiłem torować sobie drogę pięściami. Tak zintegrowałem się z moimi rówieśnikami.

Zakochałem się na schodach

Chciałem się uczyć dalej. Tylko matka narzekała, że jej ciężko, że może bym poszedł do pracy. Skończyłem zawodówkę, technikum rzuciłem. Jak każdy młody człowiek za komuny: praca, wojsko, ślub. Ożeniłem się z dziewczyną, którą zobaczyłem na schodach. Miłość od pierwszego wejrzenia naprawdę istnieje.

Za komuny uczciwa praca nie wystarczała na normalne życie. Kombinował każdy, wtedy nie było to niczym szczególnym. Ja też. I tak w to wsiąkłem, że nie mogłem bez tego żyć. Po 1989 roku zaczęło mnie to wszystko przerastać. Czasem zastanawiam się, jakby się potoczyło moje życie, gdybym skończył studia. Zawsze marzyłem, że będę wykładowcą na uniwersytecie. O aktorstwie też myślałem. Ale jak, po zawodówce?

Stoliki i saksy

Po upadku komuny wszyscy poszli handlować na stoliki. O piątej rano zapieprzałem autobusem z plecakiem do hurtowni po batoniki i inne rzeczy w kolorowych opakowaniach. To było coś żałosnego. Myślałem: Mam dwadzieścia kilka lat, a stoję przy pie… łóżku polowym, bo muszę zarobić na chleb dla dzieci.

Zrezygnowałem i poszedłem do firmy polonijnej. Tyle że zawsze miałem kłopoty z przełożonymi. Może przez moją aparycję, może wykształcenie? Bo jak ktoś skończył tylko zawodówkę, to jest przecież debilem. Nie uważam się za kogoś wybitnie inteligentnego, ale ciemniakiem też nie jestem. A tu facet karze mi robić coś bez sensu. Tłumaczę: Panie kierowniku, robię to już od roku, to chyba wiem, co robię. Kończyło się burzliwą dyskusją i z hukiem odchodziłem z pracy.

Po kilku nieudanych próbach normalnego życia wyjechałem. Szukałem chleba w Holandii, Francji, Hiszpanii. Cztery lata spędziłem na emigracji. Jeździłem do Polski z bagażnikiem pełnym prezentów, dzieci przyjeżdżały do mnie.

Chwilę bramkowałem

Początek lat 90. w Polsce to bezkrytyczny zachwyt Zachodem. Ludzie myśleli, że jak markową odzież mogą kupić nie za dolary, ale za złotówki, to już jest Europa. A ja zobaczyłem już inny Zachód.
Byłem sprawny fizycznie i obyty, więc zacząłem stać na bramkach. To było fajne. Na bramce jesteś jak Bóg. Ty decydujesz: wejdziesz, nie wejdziesz.

Czepiałem się różnych zajęć, aż spotkałem odpowiedniego człowieka. Wtedy powstawały największe ekipy. Jak stoisz na bramkach, to ocierasz się o ten świat. Cały czas jesteś na granicy, którą w każdej chwili możesz przekroczyć. Dochodzenie do czegoś małymi krokami to nie dla mnie. Wolę skoki do głębokiej wody. Chociaż się boję, to bez tej adrenaliny żyć nie potrafię. Skoczyłem.

Miałem swoją ekipę, ludzi, którzy dla mnie pracowali. Rozwijałem się, miałem wzloty i upadki. Moja żona kiedyś powiedziała, że ze mnie byłby naprawdę świetny facet, gdyby nie uzależnianie się od złych rzeczy. W stosunku do siebie zawsze czuję pewien niedosyt. Jak byłem bramkarzem, to zastanawiałem się, czy rzeczywiście jestem w tym dobry. W końcu byłem tylko ulicznikiem. Później przyszła gangsterka. Bali się mnie ci, co mają się mnie bać. Lubili ci, którzy mają mnie lubić. Ale zastanawiałem się, czy ja do końca jestem gangsterem? Przecież nawet w więzieniu nie siedziałem.

Dobre czasy

Pierwszy raz zamknęli mnie na półtora roku. Gdy wyszedłem, posypały się propozycje. Sprawdziłem się: sztywny chłopak, nikogo nie sprzedał. Pamiętam, jak wstyd mi było się przyznać, że siedziałem tylko półtora roku. Zastanawiałem się, czy oni mnie na pewno traktują poważnie. Dziś mam to samo. Nikomu nigdy nie powiedziałem, że jestem aktorem. Jak ktoś pyta, czym się zajmuję, to mówię, że dorabiam w teatrze. Nigdy nie wiedziałem, kim jestem. Jakąś hybrydą, mutantem, zjawiskiem.

Wtedy byłem już w tym świecie otrzaskany. Spotkałem kolegę, który też wyszedł. Pracowaliśmy w tandemie, zresztą bardzo udanym. To był mój najlepszy okres prosperity. Co drugi dzień miałem strzała na 3-5 tysięcy. Ale to nigdy nie był fart. Myśmy nie siedzieli, nie chlali. On wsiadał w swój samochód, ja w swój i jechaliśmy szukać tematów. Kombinowaliśmy, gdzie tu wtrynić palec, żeby coś zarobić. Potem się zdzwanialiśmy i opracowywaliśmy szczegóły. Skończyło się, jak znów poszedłem siedzieć.

Nigdy nie napadłem na żadną babcię, nikomu nie wyrwałem torebki, nikogo nie waliłem łomem w głowę. Nie okradłem sklepu, bo nie umiem. Raz zwinąłem w Holandii puszkę tuńczyka. Tak dla sportu, robiąc zakupy za 120 guldenów. Schowałem ją do kieszeni i przy kasie mało nie zemdlałem ze strachu. Wolałem wyzwania intelektualne, lubiłem wymyślić całą intrygę. Robiłem banki, wyłudzałem kredyty, siedziałem za haracze.

Wtedy policja była bezradna. A dziś? Idź dziś na komendę, powiedz, że wziąłem od ciebie 20 tysięcy i nie chcę ci oddać. Wezwą mnie, przesłuchają i tyle. A ty w tym czasie możesz zdechnąć z głodu. Wielu ludzi do mnie przychodziło po pomoc, bo na przykład zaufali synowi sąsiadki i ich naciął na pożyczkę. Spotykałem się z takim gościem, upewniałem się, że to nie jest wymuszenie w drugą stronę. Sprawdzałem wszystko lepiej niż policja. Jeśli przyjmowałem zlecenie, to mówiłem uczciwie: zabieram 33 procent. Bo ryzyko więzienia, bo może mi się coś przydarzyć, bo jeśli ja wysyłam tam swoich ludzi i oni pójdą siedzieć, to jestem zobowiązany pomóc ich rodzinom, wysyłać paczki, zapewnić adwokata.

Umiem tylko kombinować

Ryzyko jest wkalkulowane. Jak w każdym zawodzie. Górnik może zginąć, kierowca może zginąć. Ja też mogę: od noża, kuli. I ryzykuję swoją wolnością. Jeśli jesteś na topie, masz siano, to stać cię na adwokata, który cię wyciągnie. Za drugim razem siedziałem siedem miesięcy, za trzecim trzy. Potem były wyroki. W sumie w więzieniach i aresztach przesiedziałem prawie pięć lat. Dziś mnie to przeraża. Te kilka lat mogłem spędzić z żoną. Bardzo ją kochałem i myślałem, że będzie żyła wiecznie.

Byłem w totalnej depresji. Nikt nie mógł mi pomóc. Nie wychodziłem z domu, gapiłem się w telewizor, martwiłem tylko o to, by coś było w lodówce. Życie uratowało mi kolejne więzienie. Tam się wyciszyłem, odpocząłem, zrozumiałem, że mam jeszcze dzieci. Że powinienem być dla nich ostoją, bo wcześniej byłem tylko żałosny.

Resocjalizacja to mit

W więzieniu nie możesz być sobą. Trzeba być wilkiem albo go dobrze udawać. Nie ma nic pośredniego. Resocjalizacja to puste słowo. Pierwszym krokiem do wolności jest podjęcie pracy, potem możesz starać się o pierwszą przepustkę. Postanowiłem uczciwie na to zapracować.

W pralni pracowaliśmy we trzech. Jak się załadowało te wszystkie pralki, posprzątało, to przez pół godziny nie było co robić. Ja wtedy czytałem. Książki to zawsze był mój nałóg, a zarazem przekleństwo. Nie przerywałem nawet, gdy zjeżdżała winda z klawiszem. Chociaż tamtych dwóch się zrywało i udawało, że coś robi. Pół roku później na komisji dowiaduję się, że mam wniosek karny z pracy. Wracam wściekły do celi. Bluźnię jak szewc, oddziałowy rży ze śmiechu. Z naprzeciwka idzie grupa. Gdzie idziecie? - pytam. Na teatr - śmieją się. Wbiłem się z nimi na ten teatr. Wchodzę, patrzę, stoi jakiś uśmiechnięty koleś. Każe mi przeczytać jakiś tekst, więc przeczytałem.

Pół roku później Łukasz zaczął mnie wyciągać z więzienia.

Łukasz

Z początku mi nie ufał. Ale przepustkę załatwił. Imprezowaliśmy, chodziliśmy na spektakle, wprowadził mnie w ten świat. Mówił: Warsztatu nie masz, ale jesteś zjawiskowy. Z czasem staliśmy się nierozłączni. Łukasz jest facetem, który mnie fascynuje. Którego nigdy nie poznasz do końca. Taki typ bohatera. Widzę go z kopią na koniu, z bagnetem, jak na barykadach. Idzie w pierwszej linii i drze mordę.

Do końca życia będę mu wdzięczny. Nie za to, że mnie wyciągnął z więzienia, ale za to, że to wszystko się dzieje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny