Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Obowiązkowa nauka rosyjskiego, czyli przyjaźń polsko-węgierska.

Janka Werpachowska
W tym roku Judyta pierwszy raz przyjechała do Polski w zimie. Kulig i ognisko – to była prawdziwa atrakcja. Stoją (od prawej): Judyta, jej mąż Tibor, córka Gabi i polska mama Jadwiga.
W tym roku Judyta pierwszy raz przyjechała do Polski w zimie. Kulig i ognisko – to była prawdziwa atrakcja. Stoją (od prawej): Judyta, jej mąż Tibor, córka Gabi i polska mama Jadwiga. Fot. Z archiwum prywatnego
Judyta, rodowita Węgierka z Budapesztu, pierwszy raz przyjechała do Białegostoku jako piętnastolatka, bo pisała po rosyjsku do białostoczanki. Zadzierzgnięte wtedy przyjaźnie przetrwały do dziś.

Kiedyś wszystkie dzieci rozpoczynające naukę w piątej klasie szkoły podstawowej miały w rozkładzie lekcji nową pozycję: język rosyjski. Rosyjskiego uczyły się dzieci we wszystkich innych państwach, które w wyniku politycznych decyzji po II wojnie światowej znalazły się w tzw. Układzie Warszawskim.
O tym, że nawet język rosyjski może być przepustką do wielkiego świata miała nas przekonać korespondencja z przyjaciółmi z bratnich krajów. Prowadzona oczywiście w języku rosyjskim - takim wschodnim esperanto w tamtych zamierzchłych czasach.

Lenin w obłoczkach

Dostałam adres dziewczynki z Murmańska. Korespondowałyśmy ze sobą kilka miesięcy. Aż z okazji dnia dziecka Wala przysłała mi piękną pocztówkę. Socrealistyczny obrazek przedstawiał grupę szczęśliwych pionierów spoglądających w niebo. W górze, z rozstępujących się obłoków wychylał się uśmiechnięty Lenin i pozdrawiał gestem dłoni dzieci z okazji ich święta.

- Dość tego - kategorycznie powiedział mój ojciec. - Nie będzie moja córka indoktrynowana tak chamskimi i pozbawionymi dobrego smaku metodami.

W tym samym niemal czasie znalazłam gdzieś adres dziewczynki z Budapesztu, która też chciała korespondować po rosyjsku. Była w moim wieku. Spodobało mi się jej imię - Judyta.

Czy mogę do was przyjechać

W 1970 roku wiosną Judyta przysłała list, w którym kiepskim rosyjskim opisywała sytuację zawodową swojego ojca. Dowiedzieliśmy się - bo rodzice pomagali mi zrozumieć, o co chodzi - że jej tata jest kolejarzem i raz na jakiś czas może z rodziną skorzystać z bezpłatnego biletu na podróżowanie po Europie. No i że chętnie by skorzystali z takiej możliwości właśnie teraz. Tata przywiózłby piętnastoletnią córkę, zostawił u nas, a za dwa tygodnie, albo za miesiąc przyjechałby po nią. Tylko musimy ją zaprosić, bo inaczej nie dostanie paszportu.

To chyba jasne, że zaprosiliśmy. W dniu ich przyjazdu rodzice pojechali na dworzec, ja czekałam na gości w domu. Węgrzy stali na peronie ze zdjęciem moich rodziców i rozglądali się. Moi rodzice byli uzbrojeni w zdjęcie węgierskich gości.

Przecież byłam najlepsza w klasie

- Kiedy próbowałam cokolwiek powiedzieć po rosyjsku, okazywało się, że brakuje mi słów albo bardzo źle je wymawiam - wspomina po latach Judyta. - Chciało mi się płakać. Zawsze miałam z rosyjskiego piątki, pani stawiała mnie za przykład.

Zapamiętałam chwilę, kiedy Judyta z ojcem weszli do naszego mieszkania. Wysoki Węgier o urodzie amanta filmowego postawił walizki i nagle się rozpromienił na widok krzyżyka wiszącego nad drzwiami do pokoju. Z radosnym okrzykiem: - Nein Kommunisten! - zaczął się ze wszystkimi witać, robiąc popularnego "misia". Dopiero teraz opowiedział o tym, o czym córka pisać przecież nie mogła: miał za sobą kilka lat sowieckich łagrów, a potem ostre represje za węgierski październik `56. A ja i Judytka próbowałyśmy rozmawiać po rosyjsku i obie byłyśmy bliskie płaczu. Wyglądało na to, że trzy lata nauki nic nam nie dały. Mogłyśmy pisać, czytać i powtarzać jak papugi wyuczone na pamięć wierszyki. Za to z konwersacji - pała.

Język polski w dwa tygodnie

Żeby nie siedzieć cały czas w Białymstoku, pojechałyśmy na harcerski obóz wędrowny. I tu dokonał się cud: Judyta już w połowie obozu nieźle dogadywała się po polsku. Po dwóch tygodniach mówiła tak, jakby polskiego uczyła się od lat.

Wracała z białostockich wakacji zostawiając po sobie kilka złamanych nastoletnich serc. Ale za rok znów przyjechała. I tak prawie do dziś - najpierw każde wakacje, później chociaż kilka dni urlopu.
Wykorzystała swoją praktyczną znajomość języka polskiego. Zdarzyło się, że przyjechała do Polski z węgierskimi dziećmi na kolonie - jako wychowawczyni a przy okazji tłumaczka. Moją rodzinę odwiedza niemal co roku. Z mężem, z dziećmi. Jeszcze wnuków nie zabierała ze sobą, ale myślę, że czeka, żeby trochę podrośli.

Mówimy o sobie "siostry". Ona do mojej mamy zwraca się "mamo". Jej radości są naszymi radościami, smutki i zmartwienia - też.

Przez 40 lat wydarzyło się w naszym życiu niemało. Zmieniali się mężowie, zdradzali przyjaciele. Można powiedzieć, że tylko ta przyjaźń polsko-węgierska trwa i trwa.

Listów już nie piszemy. Kiedy mamy ochotę na pogaduchy, wystarczy włączyć komputer.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny