Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

O facetach, co mieszkają z mamusią

Agata Sawczenko
Dwie lewe ręce, nie mam pieniędzy, nie mam ochoty wziąć się do roboty... - śpiewał lata temu Ireneusz Dudek. - Uuu sialalala...

Wojtek, lat 41

Zadowolony z życia. Zawsze ma trochę pieniędzy, ugotowany obiad, wypraną koszulę. Gdy nie chce - nie sprząta, gdy jest zimno na podwórku - nie idzie po zakupy. Czyta książki. Uwielbia je, choć nie zawsze go stać na nowości i bestsellery. Bardziej go więc znają w bibliotece niż w księgarni. Ale nie narzeka.

Tylko czasami przychodzi chwila refleksji: 40 lat na karku, nieskończone studia, praca robotnika, a emerytura hen, hen, za kilkadziesiąt lat.

- Chyba że nie dożyję - mruczy Wojtek. Jest jedynakiem. Wychuchanym, wydmuchanym - jak mówi złośliwie jedna z jego ciotek. Bo ciotki lubią się zebrać i debatować nad jego życiem. Że taki był zdolny, ale leń. Studiów dlatego nie skończył. Ekonomii. W Warszawie. Wyrzucili go pod koniec czwartego roku, bo tak zachachmęcił, że przez tyle lat nikt w dziekanacie nie zorientował się, że nie ma zaliczonego jednego egzaminu z pierwszego roku. Że tyle lat żył na garnuszku rodziców. Że do tej pory się nie ożenił...

- Denerwuje mnie to. Ale po cichu przyznaję im rację - zwiesza głos.
Nie pracował do 35. roku życia. Bo trudno nazwać zarobienie 300 złotych raz na dwa czy trzy miesiące pracą. Może to wszystko przez niespełnioną miłość? Dziewczynę, która wyszła za mąż za jego najlepszego kolegę.

- Historia jak z telenoweli - denerwuje się Wojtek. - Ale, niestety, prawdziwa.
Właśnie wtedy Wojtek zaszył się w domu, nie szukał nowych znajomości. Miał kilku kolegów i to mu wystarczało. A że ojciec zawsze zarabiał dużo, mama dorabiała - niczego mu nie brakowało. Co prawda gdy skończył trzydziestkę, ojciec zaczął przebąkiwać, żeby do jakiejś pracy poszedł, ale mama szybko go uciszyła.

- Szkoda - przyznaje dziś Wojtek. Już pracuje, zarabia pieniądze, od mamusi się nie wyprowadza.

- Przyzwyczaiłem się...

Piotr, lat 35

Chłopak jak malowanie. Wysoki, dobrze zbudowany, zadbany - jednym słowem "do wzięcia". Zawsze miał tylko jeden problem: mało zarabiał. Niecałe tysiąc złotych, a z tego trzeba było jeszcze opłacić zaoczne studia.

- O wynajęciu choćby pokoju nie mogło być mowy. Nie wyrobiłbym się finansowo - twierdzi. Zresztą o tym nie myślał - mamę ma niekonfliktową, nie wtrącała się w jego życie, nie sprawdzała, co robi, nie interesowała się, z kim wychodzi wieczorami. Teraz Piotr zarabia dużo więcej. W końcu szefowie poznali się na nim - awansował. Dalej mieszka z mamą.

- Na wynajmowanie czegokolwiek szkoda mi kasy. A na swoje muszę trochę poczekać. Bo kredytów się boję - przyznaje.

Co miesiąc odkłada przynajmniej tysiąc złotych. Zdarza się, że i więcej. No bo na co ma wydawać? Trochę pieniędzy daje co miesiąc mamie - na tzw. życie. Ciuchy co prawda kupuje drogie, porządne - ale rzadko. Do tego piwko z kolegami raz na jakiś czas, papierosy, telefon. I prezent dla dziewczyny. Żeby jeszcze trochę na niego poczekała.

Dzięki temu oszczędzaniu na koncie ma już 50 tysięcy.

- Piotrusiu, to może weźmiemy jednak ten kredyt dla ciebie na mieszkanie? - zaproponowała ostatnio mama. - Ale nie martw się, nadal będziesz mieszkał ze mną. To nowe się wynajmie...

Marcin, lat 33

- Emerytura, emerytura, emerytura! Nie mogę już nawet z własną siostrą spokojnie porozmawiać! - Piotrek od razu jest wściekły. Bo siostra od jakiegoś czasu może z nim rozmawiać tylko o jednym: Co dalej? Jaki ma pomysł na życie? Z czego będzie żył za 20, 30, 40 lat, gdy rodziców już nie będzie? Bo na tę cholerną emeryturę to on przecież nie zapracuje.

A Marcin nie martwi się takimi sprawami, jak emerytura, pieniądze, jedzenie, nowe ręczniki, pościel czy garnki.

- Takie powierzchowne - uważa. Bo Marcin to artysta. Dla niego liczą się koncerty, próby, granie... Zarobi czy nie - nieważne. Jakby co - idzie do taty. Bo Marcin mieszka już sam. Trzy lata temu, gdy stuknęła mu trzydziestka, rodzice zainwestowali w kawalerkę. Myśleli, że się usamodzielni. Do tej pory płacą za niego czynsz.
Marcin już się przyzwyczaił, że zawsze, gdy pójdzie do rodziców po finansową pomoc, jest awantura. Kiedyś się przejmował, zbierał i przedstawiał swoje argumenty. Teraz: po prostu nie słucha, co ojciec ma do powiedzenia. Wyłącza się na pół godziny. I wyciąga rękę. A w nią oprócz kilku groszy trafia zawsze coś jeszcze: a to kilka kostek mydła, a to szyneczka, pętko kiełbasy czy słoik zupy albo kawałek ciasta. Marcin nie cierpi tych dodatków. Bo przecież jest samodzielny. Tak uważa i nikt mu nie wmówi, że jest inaczej. Nawet ta przebrzydła siostra, która go męczy przy każdym spotkaniu.

- Marcinku kochany, weź się za siebie. Znajdź dziewczynę, stałą pracę. Zarabiaj na emeryturę. Ja ci nie będę podrzucać pieniędzy, gdy rodziców zabraknie - nie ma nad nim litości.

I kilka miesięcy temu znalazł robotę. W biurze!

- Rzucę ją, rzucę - powtarza jednak, przy byle okazji.

- Emerytura, emeryta, emerytura - powtarza jak mantrę siostra.

Leszek, lat 51

Zamieszkał sam, gdy skończył pięćdziesiąt lat.

- I z czego tu się cieszyć? - pyta. Bo i faktycznie - został sam, bo zmarła mu mama. Do tej pory mieszkali we dwójkę.

Leszek jest najstarszy z piątki rodzeństwa. Mama wychowywała ich sama. Bracia i siostry wcześnie powychodzili z domu.

- Ewa jak miała 16 lat, zaszła w ciążę. Wzięła szybki ślub i pojechała do teściów na wieś. Mietek skończył jakąś przyzakładową zawodówkę. Jak miał 18 lat, poszedł do pracy. Spotkał dziewczynę. I znów dziecko. Zakład pracy pomógł w załatwieniu lokum. Marysia wyjechała za granicę. A Wiesiek jako jedyny poszedł na studia. Ale i on się w końcu wyniósł od nas. Pojechał do Warszawy - wylicza grzechy Leszek.

A Leszek z mamą. Był dobrym synem, a ona dobrą mamą. On się tłumaczył, gdzie idzie, z kim imprezuje. Ona przymykała oko na wyskoki i dziewczyny, które co jakiś czas przemykały cichaczem do jego pokoju. Kiedyś nawet z jedną taką się ożenił. Wprowadziła się do nich. Ale okazała się jakaś nie taka: źle pranie robiła, nie prasowała ręczników, dobrego bigosu nie umiała nawet ugotować. Nie podobała się mamie, więc i w końcu przestała podobać się Leszkowi. Pogonili ją. Z następną już się nie ożenił. Nie popełnił tego błędu.

- Mama mówiła: Najpierw dobrze się poznajcie - opowiada Leszek.

Gdy już się poznali, kobieta się wyprowadziła. Do innego.

- Mieszka bez mamusi - wytłumaczyła mu, pakując swoje rzeczy.

A potem mama zachorowała. Leszek woził ją po lekarzach, szpitalach. Gotował rosołki i galaretki - żeby szwy pooperacyjne się lepiej goiły. Wyrzucili go z pracy - bo albo się spóźniał, albo w ogóle nie przychodził. Dobrze, że mama miała rentę.

- I to zabolało rodzeństwo. Że niby żeruję na matce. Tak twierdzili. Ale mama nie dała się przekabacić. Zerwaliśmy kontakty i z braćmi, i z siostrami - opowiada Leszek. Czasami tylko dzwonił do jednej z sióstr, gdy brakowało mu na czynsz, leki czy piwo.

- A co, ja też mam prawo do jakichś przyjemności - denerwuje się. - A ona bogato wyszła za mąż.

Teraz, gdy mamy nie ma, Leszek nie może się pozbierać. Do stałej pracy nigdzie nie chcą go przyjąć - bo za stary. Znajomych za bardzo nie ma. Czytać nie lubi.

- A na kino mnie nie stać!

Bartek, lat 28

- Jestem bardzo dobrym synem. I mam świetnych rodziców. Dlatego dobrze nam się razem mieszka - uśmiecha się Bartek.

Opowiada, jak świetnie się dogadują. I ufają sobie.

- Rodzice wiedzą, że nie zaproszę byle kogo do domu, że nic nie wyniosę, by sprzedać - żartuje.

Ale tak naprawdę codzienność nie jest taka różowa.

Mieszkanie - choć nie najmniejsze - staje się powoli za ciasne dla czwórki dorosłych osób. Czwórki, bo mieszka jeszcze z nimi 24-letnia siostra Bartka. Bartka pokój jest malutki, kilka metrów kwadratowych. Nie mieści się tu ze swoimi książkami, ubraniami, płytami, komputerem, telewizorem, wieżą. - Nazbierałem tego trochę - uśmiecha się Bartek. I przyznaje, że marzy o własnym kącie. Kredytu nie dostanie - bo dopiero co znalazł pracę, nie ma nawet umowy na stałe. Poza tym za mało zarabia. A teraz - w tym kryzysie - banki zaczęły na to patrzeć.

- Zresztą przeraża mnie myśl o spłacaniu kredytu do końca życia. Mieszkanie kosztuje przecież z 200 tysięcy. To kupa pieniędzy. Gdybym miał żonę, to byłoby krócej. A tak, sam... - zamyśla się Bartek.

Jeszcze dwa lata temu myślał inaczej - optymistyczniej. Z dziewczyną pojechał do Londynu. Chcieli zarobić na start w dorosłe życie.

- Na wesele, sukienkę ślubną, jakiś samochód, niekoniecznie nowy - opowiada Bartek. - No i na tak zwany wkład własny do mieszkania, choć na pierwszą ratę.

Pół roku temu wrócił. Sam. Zostawiła go.
Andrzej Komorowski, terapeuta rodzinny: Nie chcę zabrzmieć jak antyfeminista, ale uważam, że przyczyna leży tylko i wyłącznie po stronie kobiet, które tych mężczyzn wychowują. Samotne matki podświadomie uczą po części swoich synów bycia kobietą. Zresztą jak mają ich nauczyć bycia facetem?

Najczęściej potrzeba macierzyństwa i przysposobienia dziecka na własność jest inna niż u mężczyzn - jak u innych samców zresztą. W związku z tym kobiety często mają dzieci dla siebie. Oczywiście można powiedzieć, że człowiek ma swoją świadomość i dojrzałość, i tak dalej. Ale uprzejmie przepraszam - niesamodzielne matki, które potrzebują uzależnienia od dzieci, w równej mierze uzależniają córki, jak i synów.

Ale jak facet sam wychowuje dziecko, to jest mu tylko i wyłącznie dobrze. Wszystkie sąsiadki mówią, jaki on biedny. Zakupy mu zrobią. Jak przyjdzie nawalony, to go po cichutku jeszcze schowają u siebie, żeby wytrzeźwiał, żeby go dzieci pijanego nie widziały. Jak zarobi mało, to mu pożyczą. Jak przepije, to mu też pożyczą. A jak kobieta wychowuje sama dziecko, no to głupia, bo nie umiała faceta utrzymać przy sobie. Nikt jej do domu nie zaprosi, bo jeszcze męża zabierze. A jak jej facet przyjdzie do domu wkręcić żarówkę, to jeszcze złapie za pośladek. Jakoś kobiety, które robią zakupy mężczyznom, nie mają podobnych pomysłów. Cała zabawa polega na tym, że kobiety są nieuprzywilejowane i straszliwie zależne od bliskości.

Radosław Poniat, socjolog i historyk:Trzeba odróżnić tych panów, którzy nie chcą się wyprowadzić od rodziców, od tych, którzy tak naprawdę nie mogą. To mieszkanie z mamą nie zawsze jest oznaką jakiegoś lenistwa czy niechęci do usamodzielnienia się, ale często to jest kwestią finansową.

A ci, którzy naprawdę nie chcą? Tak jest im wygodniej!

Urszula Hryszkiewicz, psycholog: Dlaczego dorośli mężczyźni mieszkają z mamusiami? Dla wygody! I z braku chęci wyjścia z pewnego etapu rozwoju. To zatrzymanie się na pewnym etapie rozwoju, który jest niezwykle wygodny. I nie chcą się z nim pożegnać, bo nie oczekują niczego więcej od życia. Tylko rodziców nie ma i jest szok. Nagle trzeba stawić życiu czoła, podejmować trudne decyzje...

Marek Nowicki, białostoczanin: Mówiąc kolokwialnie - ale w tej sytuacji inaczej się nie da - chłop powinien być chłopem, a nie dorosłym dzieckiem. Na garnuszku u mamusi do czterdziestki?! Kto to widział?! Jak im nie wstyd. Nie dziwię się, że tacy mężczyźni nie mogą sobie znaleźć żony. Kto by chciał brać sobie na głowę takiego niedorajdę życiowego? Ja swojej córce na pewno nie pozwolę.

Halina Witomska, mieszkanka Białegostoku: Takie mieszkanie dorosłego faceta z mamusią może być sygnałem patologii umysłowej, choć oczywiście nie musi jej jednoznacznie oznaczać. Bo przecież powody takiego zachowania mogą być różne. Taki człowiek na przykład może nie mieć dokąd się wyprowadzić. Może mieszkać z matką tylko dlatego, że jest ona chora i musi się nią opiekować. O wiele gorsze niż wspólne mieszkanie jest dla mnie takie mentalne uzależnienie od rodziców, gdy człowiek sam nie jest w stanie podjąć żadnej decyzji. To chyba wina matek, które hodują sobie po prostu synka, zamiast wychować go na partnera, jakiego same chciałyby mieć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny