Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nielegalna gorzelnia w centrum

Andrzej Lechowski, dyrektor Muzeum Podlaskiego w Białymstoku
Reklama biura podań z 1932 roku
Reklama biura podań z 1932 roku
Przedsiębiorczy pan Zubacz stworzył w Białymstoku nielegalną gorzelnię. Przeczytaj o historii śledztwa i tajemniczym zniknięciu gorzelnika i jego biznesu.

Na rogu Rynku i Zielonej (Zamenhofa) stał parterowy murowany budynek. Być może pamiętał jeszcze czasy Jana Klemensa Branickiego. Dziś w tym miejscu stoi stylizowana kamieniczka z malowniczym podcieniem, zawładniętym przez bukinistów. Właścicielami tamtego, wiekowego domu byli Makowscy. Utrzymywali się z prowadzenia sklepu spożywczego.

Budynek, niepozorny od frontu, skrywał trzy następne domy stojące w podwórzu. Pod koniec XIX w. był tam m.in. skład winny prowadzony przez Kaczynera. Zaś po I wojnie Grzegorz Poźniak miał tam miodosytnię nazwaną Naturel. Oprócz tych monopolowych specjalności były u Makowskich sklepy z bławatami, żelazem, galanterią, materiałami piśmiennymi, a nawet biuro pisania próśb i porad, noszące nazwę Rekurs. Jednym słowem, co można było wynająć, wynajęto. Były to wszak najlepsze lokalizacje w mieście.

Gorzelnia

Przy rynku i na nim samym koncentrowało się życie miasta. Tak też i myślał Zubacz. Wynajął więc od Makowskiego niewielki lokal. Ledwie się wprowadził, po podwórkowych zakamarkach zaczął rozchodzić się charakterystyczny zapach. Sąsiadów zaintrygowali też goście, którzy go odwiedzali. Nie uszło to uwadze Edmunda Pietrzykowskiego, wywiadowcy w oddziale Urzędu do Walki z Lichwą i Spekulacją, który do Białegostoku przyjechał w 1919 roku z Galicji.

W czwartek 10 lipca 1919 roku Pietrzykowski obserwował rynek, który był jego rewirem. Tego właśnie dnia nabrał pewności, że coś podejrzanego dzieje się w podwórzu u Makowskich. Przywołał umundurowanego policjanta Stanisława Montewkę i obaj zaciekawieni weszli do mieszkania Zubaczów.

To co w nim zobaczyli, Pietrzykowski zapisał w raporcie. "W mieszkaniu niewiadomego mi właściciela wykryłem czynną gorzelnię, obsługiwaną w owej chwili przez chłopca nakładającego drzewo do pieca". Dalej wywiadowca opisał "linię produkcyjną" składającą się z "kilku kadzi zacierowych i rur gumowych".

Przesłuchany na miejscu chłopiec nie potrafił powiedzieć kto jest właścicielem gorzelni. Twierdził, że pracuje tu od dwóch dni i nie pamięta nazwiska. Zeznał, że "właściciel przed chwilką wyszedł, ale on wie gdzie mieszka". Wobec tego Pietrzykowski udał się z chłopcem do wskazanego mieszkania. Zastał w nim "młodzieńca, który na zapytanie oznajmił, że nazywa się Zubacz i o żadnej gorzelni nic nie wie". Z dalszej rozmowy wynikło, że gorzelnikiem jest jego brat. Ale gdzie on jest, też nikt nie wiedział.

Poszukiwania i łapówka

Pietrzykowski postanowił go odszukać. Kazał więc chłopcu i Zubaczowi iść ze sobą. Gdy tylko wyszli na rynek, to dziwnym zbiegiem okoliczności spotkali matkę Zubaczów. Ona też nic nie wiedziała o podejrzanych interesach swojego syna. Całe towarzystwo wróciło więc do bimbrowni. Tu Pietrzykowski został poproszony przez Zubaczową do sąsiedniego pokoju. Po kwadransie wyszedł i oświadczył Montewce "że sprawa zakończona", a Zubaczowa "wetknęła policjantowi 50 marek". Pietrzykowski w obecności świadków opieczętował lokal, a zebranym oświadczył, że udaje się do urzędu, gdzie złoży stosowny meldunek.

Kilka dni później Montewka spotkał na ulicy Pietrzykowskiego. W trakcie rozmowy policjant stwierdził, że za to, co widział i słyszał, to 50 marek jest śmieszną kwotą. Pietrzykowski jednak ani myślał mu dopłacić. Montewka w zemście złożył więc raport swoim przełożonym. Sprawą zajął się naczelnik białostockiej policji Songajłło. W towarzystwie śledczych udał się do domu Makowskich.

Mieszkanie Zubaczów było starannie opieczętowane. Po zdjęciu plomb okazało się, że w środku nie ma nic. Aparatura zniknęła. Wezwany Pietrzykowski wyjaśniał, że z polecenia zwierzchników wydał ją niejakiemu wachmistrzowi Oziminie. Powiadomiony o tym wszystkim Urząd do walki z lichwą natychmiast zwolnił z pracy Pietrzykowskiego. Okazało się też, że posiada on fałszywe dokumenty. Podszywając się pod wywiadowcę zwyczajnie szantażował upatrzone ofiary. Za umożliwienie wywiezienia aparatury i "wypuszczenie gorzelnika, który pędził wódkę" miał Pietrzykowski otrzymać 15 tysięcy marek. Ot takie to historyczno - monopolowe dzieje kamieniczki pod 18.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny