Gdy szperałem w dokumentach zgromadzonych w archiwum w Grodnie, natknąłem się na spis katolików z parafii białostockiej. Dokument pochodzi ze stycznia 1832 roku i zawiera sporo nazw części Białegostoku, które dziś mało kto już pamięta - mówi prof. Adam Dobroński, białostocki historyk.
Wśród zapomnianych nazw mamy na przykład Pacieliszki, które według profesora leżały w okolicach dzisiejszej ulicy Sławińskiego. W 1832 roku mieszkało tam 67 wiernych.
- W papierach są też wymienione Ogrodniczki. I to dwa razy. Ani za pierwszym, ani za drugim razem nie chodzi jednak o wieś, w której znajduje się dziś wyciąg narciarski. Chodziło o Ogrodniczki Dojlidzkie i Ogrodniczki, które leżały obok Wysokiego Stoczku. Tereny tych ostatnich to dzisiejsze osiedle Bacieczki - opowiada profesor.
Tajemniczy Kroriwok
Dodaje, że są też takie miejsca, które trudno dziś w ogóle zlokalizować. - Tajemnicą pozostaje to, gdzie leżał Kroriwok (lub też Krożywok, bo zapis w dokumentach nie jest zbyt wyraźny). Można tylko przypuszczać, że było to gdzieś obok Pieczurek, bo ten, kto liczył wiernych, ujął te miejsca razem i napisał, że na Pieczurkach i Kroriwoku (Krożywoku) było 293 wyznawców katolicyzmu. Kolejną zagwozdką jest Rozedranka. Na pewno nie jest to ta, która leży pod Sokółką, bo parafia białostocka aż tak daleko nie sięgała - podkreśla profesor.
Zagadek tych nie rozwiązuje też prof. Józef Maroszek z Uniwersytetu w Białymstoku. - Takich zapomnianych nazw jest sporo. W większości pochodziły one od nazw wsi, które na danym terenie kiedyś istniały. Zdarzały się nawet nazwy uroczysk. W okolicach dzisiejszej ulicy Prowiantowej było na przykład uroczysko Kaskada. W pobliżu biegł strumyk, który z niewielkiego spadku wpadał do Białki. Tereny, gdzie dziś stoi Galeria Biała, były na przykład nazywane Ermitażem. Pod tym pojęciem kryje się pustelnia czy też świątynia dumania. Można więc przypuszczać, że w tamtejszej okolicy żył jakiś pustelnik. Tam, gdzie dziś stoją budynki elektrociepłowni, był zaś Markowy Wygon - mówi.
A okolice dzisiejszych ulic 27 lipca i Pułkowej to Królikarnia, czyli staropolska kolonia łowiecka.
Profesor Dobroński opowiada z kolei, że przed wojną w okolicach dzisiejszej ulicy Zgody istniała kolonia urzędnicza, a okolice ulicy Mickiewicza, Orzeszkowej i Konopnickiej to dawna dzielnica niemiecka.
- Antoniuk był zaś uważany za osadę furmanów. Swoją historię miała też zapomniana już dziś, a leżąca w okolicach ulicy Kijowskiej i Młynowej Argentyna. Była to jedna z najbiedniejszych i najniebezpieczniejszych dzielnic Białegostoku. Skąd wzięła swą nazwę? No cóż, może od tego, że Argentyna była w tamtych czasach kojarzona jako państwo anarchii i bezprawia. Kiepską sławą cieszyła się też leżąca w okolicach dzisiejszej ulicy Poleskiej i Radzymińskiej Brazylka. W tym przypadku mogło być tak, że sporo mieszkańców tych ubogich okolic wyjeżdżało za chlebem do Brazylii. Było to wówczas dość popularne - mówi Dobroński.
Kaczorowski - chłopak z Piasek
Starsi mieszkańcy Wygody wspominają, że przed wojną jedna z części ich dzielnicy była nazywana Wysrankami. Nie było to jednak określenie, które w tamtych czasach uważano by za obraźliwe. Mieszkańcy szczycili się wręcz tym, że są z Wysranek.
Znamienne jest, że podczas świętowania w Białymstoku swoich 90. urodzin prezydent Ryszard Kaczorowski wyznał, że w dalszym ciągu czuje się chłopakiem z Piasek. Kto dziś tak siebie określa?
- Mimo wszystko przedwojenny Białystok nie wypracował, moim zdaniem, zbyt silnego przywiązania mieszkańców do poszczególnych dzielnic. Może było tak w przypadku dzielnicy żydowskiej, Bojar i Piasek, ale to chyba wszystko. Można było za to zaobserwować inne zjawisko, które wiązało się z kolejnymi fazami przyłączania do miasta okolicznych wsi. Chodzi o to, że pomimo że dana miejscowość znalazła się w obrębie miasta, jej mieszkańcy nadal poczuwali się do przynależności do wspólnoty wiejskiej. Ludzie ci nie czuli więc więzi z dzielnicą Białegostoku, lecz z wsią, którą ta dzielnica jeszcze do niedawna była - mówi prof. Andrzej Sadowski z Wydziału Historyczno-Socjologicznego Uniwersytetu w Białymstoku.
Dodaje, że z jeszcze inną sytuacją mieliśmy do czynienia zaraz po wojnie.
- To wtedy rozpoczęły się wielkie migracje ludności wiejskiej do większych miast. Tak było i w przypadku Białegostoku. Prawda jest taka, że pierwsi mieszkańcy odbudowywanego centrum miasta to mieszkańcy prowincji. Ludzie ci stracili więź terytorialną z miejscami, skąd przybyli, i zaczęli szukać nowych więzi. A związani byli tak naprawdę z trzema punktami miasta. Chodzi mianowicie o miejsce, gdzie pracowali, ulicę Lipową, oraz osiedle, na którym mieszkali. Dlatego też jest to daleko idące uproszczenie, gdy ktoś mówi, że pochodzi na przykład z Bojar. Przecież niewiele jest rodzin które od pokoleń tu mieszkają, a tego typu stwierdzenia wynikają z tego, że przybysze szukają jednak nowej tożsamości - opowiada Sadowski.
Profesor na początku lat 90. robił ankiety, w których pytał mieszkańców, czy czują się białostoczanami, czy nie. - Najwięcej było odpowiedzi: raczej tak, raczej nie. A przecież białostoczaninem się jest albo nie, a nie jakieś raczej - śmieje się prof. Sadowski,
Wyniki badań potwierdziły więc, że więzi nie były w latach 90. zbyt silne. A jak to jest teraz?
- Obserwuje się wśród młodych ludzi kolejną falę migracji. Jest ona jednak już zgoła inna niż ta powojenna. Dzisiejszy Białystok jest swego rodzaju miastem przesiadkowym, z którego wyrusza się do większej metropolii lub też za granicę - mówi.
Potwierdza to też Radosław Oryszczyszyn, socjolog z UwB. - Nie da się już zaobserwować takiego zjawiska jak z przełomu lat 60. i 70., kiedy do Białegostoku przyjeżdżały całe wsie. Często ludzie ci chcieli koniecznie zamieszkać obok siebie. I tak oto zdarzały się klatki schodowe, w których lokale były zajmowane wyłącznie przez dawnych sąsiadów. Charakterystyczne było to, że przywozili oni ze sobą też swoje wewnętrzne hierarchie. Sołtys pozostawał też sołtysem w swoim bloku. A teraz jest tak, że nie znamy ludzi, z którymi mieszkamy przez ścianę. Jesteśmy bardziej mobilni. Często jest tak, że w domu się właściwie tylko śpi - mówi.
Dodaje, że inaczej jest tylko w przypadku ludzi młodych, którzy do pewnego wieku poczuwają się do tego, że pochodzą z danego osiedla. - Z czasem jednak te więzi zanikają, część kolegów z boiska wyjeżdża do innych miast, część zaczyna mieć innych znajomych itd. W Białymstoku nigdy nie wykształciła się taka dzielnica jak na przykład warszawski Ursynów. Mieszkańcy potrafią nawet po pół roku go nie opuszczać. Tam mają wszystko na miejscu: szkołę, pracę, dom itd. Nie mają więc po co jeździć do centrum - opowiada.
Nie ma też u nas takiej warszawskiej Pragi, która ma niepowtarzalny koloryt i kulturę, czy też lwowskiego Łyczakowa, który stworzył sobie własną legendę. - Zobaczymy, co pokaże przyszłość. Może w Białymstoku też kiedyś będzie jakaś taka dzielnica - śmieje się Oryszczyszyn.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?