Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie chodziło o zwycięstwo

Tomasz Mikulicz [email protected]
Plakat wyborczy  kandydatów Komitetu Białoruskiego. Obiecywali, że po wejściu do parlamentu będą bronić interesów mniejszości białoruskiej i prawosławnej, jej języka, kultury i religii oraz do ustanowienia poprawnych stosunków miedzy Polakami i Białorusinami
Plakat wyborczy kandydatów Komitetu Białoruskiego. Obiecywali, że po wejściu do parlamentu będą bronić interesów mniejszości białoruskiej i prawosławnej, jej języka, kultury i religii oraz do ustanowienia poprawnych stosunków miedzy Polakami i Białorusinami ze zbiorów Książnicy Podlaskiej
Chcieliśmy zaistnieć w polskim życiu publicznym - mówi profesor Eugeniusz Mironowicz, historyk z Uniwersytetu w Białymstoku, w 1989 roku kandydat Komitetu Białoruskiego do Sejmu

W wyborach 1989 roku startował Pan do Sejmu z list Białoruskiego Komitetu Wyborczego. Jak do tego doszło?

Komitet powstał na kanwie istniejącego od 1988 roku Klubu Białoruskiego. Liczył on około 20 członków. Dyskutowaliśmy o sytuacji Białorusinów w Polsce i miejscu Białorusi na świecie. Kiedy na początku 1989 roku pojawiła się informacja o wyborach do parlamentu, zadecydowaliśmy o starcie. Klub faktycznie zmienił się w komitet wyborczy. Wspierało go około 200 osób, przeważnie studentów. Ja zostałem zgłoszony jako kandydat na posła a Sokrat Janowicz na senatora.

Nie udało się. Niektórzy mówili, że to przez to, że poszliście do wyborów sami. A ponoć to Jacek Kuroń namawiał was do wspólnego startu z "Solidarnością".

To legenda. Dopiero po wyborach dowiedziałem się, że na posiedzeniu Komitetu Obywatelskiego "Solidarności" było rozważane złożenie nam takiej propozycji. Nie wiem, czy na taki pomysł wpadł akurat Jacek Kuroń, niemniej idea wyszła z "Warszawy". Jednak białostocka "Solidarność" odrzuciła taką propozycję i nigdy jej nam oficjalnie nie przedstawiono.

Dlaczego tak się stało?

Członkowie "Solidarności" - jak się później dowiedziałem - stwierdzili, że jest za mało miejsc nawet dla nich, a to oni są bardziej zasłużeni dla ruchu opozycyjnego niż my. Było to zresztą zgodne z prawdą.

W środowisku białoruskim pójście z "Solidarnością" mogło jednak być źle postrzegane. Ponoć na początku lat 80. działacze "Solidarności" mieli malować krzyże na drzwiach prawosławnych domów. Dzięki temu, w razie wybuchu wojny domowej, wiedzieliby kogo mają mordować.

Sam takich krzyży nie widziałem. Słyszałem jednak o nich od znajomych. Takie zjawisko faktycznie miało miejsce w latach 1980-81. Być może krzyże malowali jacyś radykałowie z "Solidarności", ale bardziej skłaniam się do twierdzenia, że za tą akcją stały władze. To komunistom zależało bowiem na tym, by ludzie bali się "Solidarności", szczególnie w tak napiętej sytuacji, jak w czasach tuż przed i zaraz po wprowadzeniu stanu wojennego. Jaki więc problem wysłać kilku sierżantów, by w nocy namalowali krzyże np. na kilkunastu drzwiach? O efekt nie trzeba się było martwić. Strach sprawił, że wieść szybko się rozniosła.

Może właśnie przez ten strach , najwięcej głosów (ok. 18 tys.) zdobył niezależny Mirosław Surowiec z ze społecznego komitetu popieranego przez PZPR.

Myślę, że w 1989 roku mało kto już pamiętał o tych krzyżach. Niemniej faktem jest, że najwięcej głosów z trzech komitetów odwołujących się do białoruskiego elektoratu, jakie wtedy powstały, zdobył ten popierany przez partię. Ja otrzymałem ponad 14 tys., a Bohdan Martyniuk z Prawosławnego Komitetu Wyborczego (wspierany przez Cerkiew oraz wchodzącą w skład rządowej koalicji Unię Chrześcijańsko-Społeczną) ponad 11 tys. głosów. W tych wyborach białostocki Białorusin po raz pierwszy musiał decydować: czy opowiedzieć się za opcją narodową, reprezentowaną przez BKW, czy za religijną reprezentowaną przez PKW, czy też za niezależnym popieranym przez ówczesną nomenklaturę. Wynik głosowania określał sympatie elektoratu.

Do dziś pozostają przeważnie lewicowe z sentymentem za PRL.

Władza komunistyczna zrównała Białorusinów z innymi obywatelami Polski. W czasach II RP wyznawcy prawosławia nie mieli szans, by zdobyć np. pracę w urzędach. Do tego dochodził problem przeludnienia wsi. Po wojnie sytuacja diametralnie się zmieniła. Władza dała jasny komunikat przystań do nas, a będzie ci się żyło lepiej. Umiesz pisać - będziesz urzędnikiem. Skończyłeś kilka klas - zostaniesz nauczycielem. Komuniści pozwolili tutejszym prawosławnym wykonywać te zawody, które przez całe dziesięciolecia były dla nich niedostępne. Nie dotyczy to tylko czasów II RP. Za cara też przecież nie dopuszczano ich do urzędów, bo była to ludność przeważnie chłopska. Sowieci budzili przerażenie praktyką swoich rządów w latach 1939-1941. Później była okupacja niemiecka. Na tym tle nowa władza w oczach Białorusinów prezentowała się bardzo pozytywnie. Nie tylko wyrwała ich z przeludnionej i biednej wsi, ale też przestała pytać o narodowość i wyznanie, co przed wojną było przeszkodą nie do pokonania w jakiejkolwiek karierze.

Jak w takim razie Pański komitet zamierzał zabiegać o głosy tego środowiska, skoro było ono tak prokomunistyczne?

Nie chodziło nam o zwycięstwo w wyborach. Większość z nas była realistami. Chcieliśmy zaistnieć w polskim życiu publicznym i wyjść z cienia. Polacy wiedzieli, że są jacyś Białorusini, ale traktowali nas zawsze z nieufnością. Jeżeli wiadomo, że ktoś jest, lecz nie wiadomo jaki on jest, zawsze w takiej sytuacji rodzą się podejrzenia i mity. Nie widzieliśmy na fali euforii wolnościowej powodów do funkcjonowania jedynie w wymiarze życia prywatno-towarzyskiego. Mieliśmy świadomość, że większość polska uważała Białorusinów jako zbiorowość prosowiecką, oczekującą przyłączenia Białostocczyzny do Związku Radzieckiego. Znaliśmy białoruską rzeczywistość na Białostocczyźnie i nie było w niej niczego, czego należało się wstydzić lub tym bardziej ukrywać.

To skąd się brały takie stereotypy jak oczekiwanie na przyłączenie do Związku Radzieckiego?

Do powstania tego stereotypu przyczynił się nieświadomie Władysław Gomułka. W 1956 r., podczas jednego z posiedzeń Komitetu Centralnego wspomniał, że na Białostocczyźnie zbierane są podpisy pod petycją do towarzyszy radzieckich z prośbą o odłączenie naszego regionu od Polski. Wieść o separatystach białoruskich rozeszła się po całym kraju. Ponieważ w latach 80. podczas konferencji naukowych wiele razy pytano mnie, czy to prawda, zacząłem szukać w archiwach jakichś dokumentów w tej sprawie. Wszystko wskazuje na to, że źródłem niepokojów ówczesnych "najwyższych władz" były listy wysyłane w 1956 roku do premiera Cyrankiewicza i KC PZPR przez ludzi podpisujących się m. in. "Patrioci Polscy", czy "Obywatele Bielska Podlaskiego". Piszący czuli się zaniepokojeni, bo widzieli, że po prawosławnych domach chodzą jacyś ludzie i zbierają podpisy. Pojawiło się podejrzenie, że pewnie chodzi o zbieranie list poparcia odłączenia naszego regionu od Polski. Reagując na tę korespondencję do zbadania sprawy partia wysłała ekipę z Warszawy. Okazało się, że coś było na rzeczy, lecz zbieranie podpisów związane było z poszukiwaniem członków do Białoruskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego. Ale tych ustaleń już nie ogłaszano. Nie było bowiem sprawy.

A wracając do 1989 roku, wspomniał Pan, że jeden z komitetów miał poparcie Cerkwi.

To prawda. Był to Komitet Prawosławny. Nie przypominam sobie jednak, by przed 4 czerwca 1989 roku duchowni wskazywali, na kogo należy głosować. Dopiero na początku lat 90. pod cerkwiami zbierano podpisy na konkretnych kandydatów, a na zakończenie nabożeństw pojawiały się sugestie, by wierni wybrali ludzi, którzy najlepiej służą Cerkwi.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny