Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Natasza Caban: Byłam w krajach, w których dzieci są okaleczane przez rodziców

Marcin Prusak [email protected]
Gdybym przejmowała się opiniami innych ludzi, to nigdy bym nie wypłynęła w rejs - mówi Natasza Caban.
Gdybym przejmowała się opiniami innych ludzi, to nigdy bym nie wypłynęła w rejs - mówi Natasza Caban. Fot. Kamil Nagórek
Samotny rejs dookoła świata jest przyspieszonym kursem życia i dorastania.

Z Nataszą Caban rozmawia Marcin Prusak

Mogłabyś być ikoną feminizmu. Niezależna kobieta sukcesu, walcząca o swoje.

Natasza Caban: Ale bez mężczyzn bym sobie nie poradziła. Przecież wielu przyjaciół pomagających mi w rejsie to byli mężczyźni.

Co było najtrudniejsze w Twoim rejsie? Zorganizować go czy dopłynąć do mety?

- Najtrudniejsze było nie poddać się przez osiem lat, gdy starałam się, aby do niego doszło. Trudno było też zorganizować wszystko w czasie jego trwania. W każdym porcie borykałam się z problemami technicznymi na jachcie i z problemami finansowymi. Rejs trwał dwa lata i cztery miesiące i na każdym postoju czekały na mnie nowe wyzwania.

Wypływając, miałaś sponsora większościowego, który zamierzał sfinansować rejs. Jednak krótko po starcie wycofał się. Nie chciałaś wtedy zrezygnować?

- Choć czasami bywało ciężko, nie miałam nigdy dosyć rejsu. Po dopłynięciu na ląd zapomniałam wszystkie przykre chwile i pamiętam tylko te pozytywne.

Wytrwałaś, choć kiedyś na morzu prawie staranowała cię nieoświetlona jednostka.

- To było na Oceanie Indyjskim, gdy płynęłam w kierunku Republiki Południowej Afryki. W tym czasie gdzieś w Afryce sztorm zmył z brzegu stary kuter rybacki i on sobie dryfował opuszczony po morzu. Napotkałam go tuż po świcie, po sztormie, gdy byłam bardzo zmęczona, bo przez całą noc naprawiałam silnik. Stałam w dryfie, bo nic nie mogłam zrobić. Wtedy zjawił się ten kuter. Ledwo go ominęłam.

A jak nie Latający Holender, to próbowali zniechęcić cię piraci.

- No tak, spotkałam ich niedaleko Papui i Nowej Gwinei. Podpłynęli do mojego jachtu i płynęli razem ze mną. Żeby mnie nie zaatakowali, zastosowałam sposób, który wypróbowali przede mną inni żeglarze. Czytałam o tym w książce. Włączyłam muzykę, mówiłam do nich różnymi głosami przez radio. Po prostu sprawiałam wrażenie, że na jachcie jest więcej ludzi. Po chwili odpłynęli ode mnie. Potem dowiedziałam się od miejscowych, że miałam dużo szczęścia, bo dwa tygodnie później załoga innego jachtu zaginęła.

Z Twojej opowieści wynika, że podróż dookoła świata jest bardzo niebezpieczna. Tymczasem za opływanie globu zabierają się coraz młodsi ludzie. Głośno było w ubiegłym roku o 14-letniej Holenderce, która uciekła z domu, aby jachtem popłynąć dookoła świata.

- I dlatego Księga Rekordów Guinnessa nie rozpoznaje już rekordów najmłodszych. Natomiast pasja, realizacja marzeń i chęć rywalizacji od zawsze jest w ludziach i tego nie zmienimy. Wiem, że płynie teraz dookoła świata 15-latka z Australii. Jeżeli dziewczyny chcą spełnić swoje marzenia i rodzice je popierają, to powinniśmy dać im spokój. Na świecie są ważniejsze sprawy, którymi ludzie powinni się zajmować.

Ale te dzieci stracą najlepsze lata swojego życia, które powinny spędzić na zabawie i w szkołach, a nie w wyczerpującym rejsie.

- Chciałabym, żeby dzieci były pod szczególną opieką dorosłych. Są kraje, w których dzieci pracują na rodzinę już od piątego roku życia. Byłam w krajach, w których dzieci są okaleczane przez rodziców, aby mogły wyżebrać więcej pieniędzy. Dlatego patrzę na zajęcia dzieci z tej perspektywy. Ja oczywiście jestem przeciwna, bo uważam, że dzieciństwo jest bezcenne, a rejs dokoła świata to przyspieszony kurs życia i dorastania. Dziewczyny, o których mówiliśmy, wypłyną jako dzieci, a wrócą jako kobiety.

Jak radziłaś sobie z codziennymi czynnościami na jachcie? Wiem, że chorowałaś.

- Choroby to coś, czego każdy samotny żeglarz się obawia. Ja miałam zakażenie krwi, które weszło mi w kości i do tego miałam wysoką gorączkę. Miałam też poważne zatrucie pokarmowe. Byłam przygotowana i miałam dobrze wyposażoną apteczkę.

Czujesz po rejsie, że Twój organizm dostał w kość?

- Zdecydowanie tak. Na jachcie nie chodzi się daleko, bo ma on tylko dziesięć metrów długości. Jestem bardzo zastana. Nie mogę pojeździć konno, pograć w piłkę. Muszę wrócić do formy, uzupełnić niedobór witamin, ale na to potrzeba czasu.

Ale niektórzy zarzucają Ci, że Twój rejs to słaby wyczyn, bo dzielisz go na etapy, zatrzymujesz się w portach i przylatujesz na przerwy do Polski.

- Kto choć raz żeglował po morzu, wie, że żegluga blisko brzegu jest trudniejsza niż żegluga na otwartym morzu. Płynąc z przystankami, musisz co jakiś czas zbliżać się do lądu, gdzie jest wiele statków, kutrów rybackich, rozstawionych sieci, są rafy - i wszystko to trzeba ominąć i stale pilnować, żeby w coś nie uderzyć. Przypływając do portu, musisz stawić czoła administracji innego kraju, porozumieć się w innym języku. Jeśli płyniesz bez przystanków, wszystko to ciebie omija. Rejs bez zawijania do portów jest z tego powodu łatwiejszy. Do Polski przyleciałam dwukrotnie w czasie 28 miesięcy dzięki uprzejmości Krzysztofa Kamińskiego (to on wypożyczył Nataszy jacht - przyp. red), aby móc przygotować akcje charytatywne, a przecież nie musiałam tego robić - zrobiłam to, bo mogłam w ten sposób pomóc chorym dzieciom. Dla żeglarzy samotne opłynięcie świata to Mount Everest. Nawet jeśli nie zaspokoiłam cudzych ambicji, wciąż mogę powiedzieć, że dołączyłam do elitarnego grona osób, które z takiej wyprawy bezpiecznie powróciły do domu. Gdybym przejmowała się opiniami innych ludzi, to nigdy bym nie wypłynęła w rejs.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny