Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Naszą młodość wojna zabrała". Opowieść Adolfiny Cisz

Marian Olechnowicz
Ten obrus wyszywałam jeszcze przed swoim ślubem – mówi pani Adolfina
Ten obrus wyszywałam jeszcze przed swoim ślubem – mówi pani Adolfina
Mieszka sama. Mąż nie żyje, a Bóg dziećmi nie obdarował. Ale na swój los nie narzeka. Poznaj dzieje niezwykłego życia Adolfiny Cisz.

W 1592 roku dwaj bracia Jundziłłówie: Jerzy i Andrzej dokonali podziału swoich dóbr rodzinnych w Turośni ziemi bielskiej, powiatu suraskiego. Wśród wymienionych wsi był też Stoczek, zwany też Stoczkami, położony “na zachodzie letnim", pół mili od kościoła parafialnego w Turośni. Stoczkiem nazywano w dawnych czasach niewielki strumień. I dziś w pobliżu przepływają dwie strugi, a niedaleko rzeczka Turośnianka, przez miejscową ludność nazywana Piniowie.

Gniazda rodowe

Wieś zasiedlają stare rody. Przy drodze do Białegostoku mieszkają Matoszkowie, Komendowie, Guły i Oniśki. Po drugiej stronie szosy znajdują się Szyszki, gdzie mają swe gniazda rodowe Pieczurowie i Malinowscy. Wreszcie są też Ogrodniki z siedliskami Koleśników, Ciszów i Harasimów. Najstarszym we wsi jest Wacław Pieczur.. Tutaj mieszkał jego ojciec Kazimierz oraz dziadek Michał. Od pokoleń Pieczurowie żyli z ziemi. Jeszcze i dziś w stodole stoi stara wialnia i młockarnia.

Wieś można polną drogą przejechać dookoła. Tuż za lasem wije się rzeczka Turośnianka. Szukamy najstarszych mieszkańców wsi. Każdy nam wskazuje na zielono pomalowaną chatę pod lasem.

- Ciszowa wie najwięcej - mówi kobieta kopiąca w polu ziemniaki- Ma najwięcej lat i dobrą pamięć.

W domu pani Adolfiny

A jakże, Adolfina Cisz jest w domu. Podwórko u niej zadbane, przed domem rosną kwiaty.

- Tylko nie ma komu trawy na podwórzu skosić - żali się kobieta. Jest sama. Mąż nie żyje, a dziećmi Bóg nie obdarował. Zaprasza do domu.

- Urodziłam się w Dobrowodzie - zaczyna swoją opowieść.- Polska wówczas jeszcze nie istniała. Męża poznałam w 1936 roku. I w tym samym roku wzięliśmy ślub.

Wesele pani Adolfina pamięta doskonale. Pan młody przyjechał ze starszą druhną. Ona zaś miała u swego boku drużbanta. Rodzice błogosławili, a muzykanci zagrali wychodnego.

- Do kościoła jechaliśmy w szesnaście fur - Adolfina jeszcze raz przelicza na palcach. - Zgadza się, w szesnaście. A jak wszystkie były przystrojone! Konie lśniące, wstążeczkami obczepione. Jechali tak, a ze wszystkich wozów niósł się śpiew po okolicy.

Jeden dzień wesele trwało u młodej, a drugiego dnia bawili się u pana młodego - wspomina Adolfina.

W posagu panna młoda dostała kufer, pierzynę, poduszki i obraz Matki Boskiej.

- Wisi w moim domu do dziś - mówi gospodyni. - Mąż już był po wojsku, a służył w orkiestrze 10 .pułku ułanów w Białymstoku. Potem podjął pracę w parowozowni i dobrze zarabiał. Ziemi też mieliśmy pod dostatkiem. Z teściami żyła zgodnie. Przyszłość zaczynała układać się różowo.

Niedługo Adolfina i Albin nacieszyli się tym szczęściem. W 1939 roku poszedł Cisz na wojnę. Do niemieckiej niewoli trafił pod Warszawą. Dwa lata go nie było. Uciekał kilka razy, ale go złapali. Najpierw Niemcy, a potem Sowieci.

- Naszą młodość wojna zabrała - żali się Adolfina. - Może i dlatego potem nie mogliśmy mieć dzieci.

Ale Albin ocalał i wreszcie powrócił do Stoczków.

Jak to na wsi

Niełatwe było na wsi życie. Ale każdy miał takie, bo inaczej być nie mogło.

- Mąż zawsze pierwszy wstawał - opowiada gospodyni. - Była jeszcze szarówka, a on krowy zdążył wydoić i świniom podać. A nieraz furę nawozu naładował i powiózł aż pod Iwanówkę, gdzie mieliśmy własną “reskę". I jeszcze zawsze zdążył na ranną zmianę do parowozowni w Starosielcach.

Tylko nieraz Ciszowa musiała mu do torby zapakować kanapki na drogę.

- Te “reski" były jak kara boska - tłumaczy kobieta. - Wąskie, długie i daleko od domu.

Kiedyś jej teść złamał nogę. I dostał od państwa duże odszkodowanie. Dołożył do tego zaoszczędzonego grosza i kupił od Kundy z Turośni 30 hektarów ziemi.

- Ale na spółkę z Koleśnikami - objaśnia Adolfina.

Ona wstawała nieco po mężu. Nie musiała wcześniej, bo przecież dzieci w domu nie było. A roboty kobiety miały co niemiara. Przy każdym domu były ogródki. Rosły więc buraki, cebula, kapusta, marchew, a nawet kartofle.

- Żeby było bliżej - tłumaczy Adolfina. - Po co na pole biegać?

Wokół domów rozciągały się sady. A najwięcej u Ciszów, Koleśników i Harasimów. Stąd i to miejsce ludzie nazywają Ogrodnikami.

Żniwa u Ciszów

- Do żniw brał zawsze urlop - mówi gospodyni. - Wstawał wczesnym świtem. W oborze trzeba było krowy wydoić i mleko wozakowi oddać. Na szczęście we wsi wozili “kolejką"- każdy gospodarz w innym tygodniu. Tylko Jaroszowa zawsze do mleczarni w Michałach woziła mleko sama. Trzeba było też rano kosę poklepać. To nie dla kobiety robota.

W czasie żniw nie było czasu na dłuższe gotowanie. Ot, na obiad była najczęściej zwykła tołkanica z kwaśnym mlekiem. Nieraz z pola schodziło się późnym wieczorem. W największy upał Ciszowie kryli się w cieniu drzewa, które rosło na miedzy. Nieraz przed skwarem słońce chronili się choć na chwilę za snopkami zestawionymi w dziesiątkę. Na pole brali wodę studzienną z wrzuconą skórką razowego chleba.

- Dla smaku i utrzymania chłodu - objaśnia Ciszowa. - Po powrocie z pola też było co robić. Znowu krowy wydoić, jedzenie uszykować... Nieraz już nie chciało się umyć, tylko natychmiast do łóżka.

Zboże zwożono drabiniastym wozem. Stoi taki w stodole u Ciszowej. Jakby czekał na kolejną zwózkę.

- Wysoko i szeroko układał mąż te snopki - tłumaczy pani Adolfina. - Bo daleko od domu mieliśmy pole.

Ale najpierw w uprzątniętym zasieku należało w kącie złożyć poświęcone zioła i pokropić wodą. Przy wrzucanych pierwszych snopkach gospodarz robił znak krzyża. Na polu zawsze musiała być przystrojona “przepiórka".

- Tylko przy koszeniu żyta ją stawialiśmy - objaśnia gospodyni. - Kępkę słomy należało związać kolorowymi wstążkami. A pod tym ustawiano na kamieniu “stolik" przystrojony kwiatami. No i zawsze przy tym były jakieś przyśpiewki - dodaje Adolfina.

I nagle robi się jej smutno. Wóz drabiniasty stoi w stodole. Są też różne maszyny.

- Tylko już do niczego i nikomu niepotrzebne - kończy swoją opowieść pani Adolfina.

Ale nie narzeka na swój los. Lubi wieś, lubi kwiaty. A grządki przed domem pełne są różnych warzyw...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny