Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Narkomani: Przyjeżdżają tu, kiedy w oczy zajrzy im śmierć

Fot. Wojciech Wojtkielewicz
Rafał I Tomek  sprawdzają, czy Adrian jest czysty. Najpierw źrenice, potem język i oddech. Nie ma mowy o oszustwie. Tu każdy pilnuje każdego.
Rafał I Tomek sprawdzają, czy Adrian jest czysty. Najpierw źrenice, potem język i oddech. Nie ma mowy o oszustwie. Tu każdy pilnuje każdego. Fot. Wojciech Wojtkielewicz
Narkomani do miejscowości Zaczerlany trafiają, kiedy w oczy zajrzy im śmierć. Wierzą, że tutaj wyjdą z narkomanii i wrócą do normalnego życia. Ale udaje się to tylko co czwartemu.

Rafał jest w Ośrodku dla Narkomanów w Zaczerlanach siedem miesięcy. Znalazł go w internecie. Wsiadł w pociąg z Suwałk do Białegostoku, a potem taksówką przyjechał pod drzwi Monaru.

- Trudno to wytłumaczyć komuś, kto tego nie przeżył. Miałem zapaść. Śmierć zajrzała mi w oczy.

Przyjechałem tutaj, bo nie chciałem umrzeć - mówi.

40 pacjentów z całej Polski. Głównie mężczyźni.

- Kobiety rzadko wybierają nasz ośrodek, bo tu nie wolno palić.Nie wszystkim to odpowiada - mówi terapeutka Beata Nowakowska.

Żartują, że są na wczasach. Proponują kawę, herbatę, przynoszą ciastka. Wokół pola, lasy, a przed budynkiem leniwie wyleguje się kilka kotów. Ale ta sielanka to tylko pozory.

- Sytuacja każdego z przebywających tutaj ma drugie dno - mówi Wiesław Wojtecki, kierownik Zakładu Opieki Zdrowotnej Monar w Zaczerlanach koło Choroszczy. - Narkomania to choroba mózgu. Chociaż na co dzień oni żyją normalnie, problem leży w ich motywacji.

Pół roku kary za papierosa

W stolarni spotykamy Marka. Leczy się z przerwami od ponad roku. Okazuje się, że praca przy maszynach to jego kara za papierosa.

Zapalił i teraz to odpracowuje. Przez pierwsze trzy miesiące codziennie do godziny 22 musi wykonywać wyznaczone mu przez innych zadania. Nawet w niedzielę. Potem czas pracy zostanie skrócony.
W Monarze obowiązuje pełna abstynencja. Absolutnie żadnych narkotyków, nie wolno też pić, palić. Na początku nie ma też mowy o kawie. Na te przyjemności trzeba zasłużyć. Także napoje energetyzujące są ściśle wyliczane.

Przez 28 lat działalności ośrodka terapia wychodzenia z nałogu zmieniła się niewiele. To ciągle praca nad sobą w oparciu o społeczność. Leczenie trwa dwa lata, ale są też terapie krótsze, np. półroczne.

- Samo leczenie jest teraz łagodniejsze niż kiedyś - uważa Wiesław Wojtecki. - Kiedyś bardzo dotkliwą karą było chociażby obcięcie włosów. Dla hipisów oznaczało utratę osobowości. Teraz jest odwrotnie. Sami obcinają sobie włosy na zapałkę.

Zmienili się za to narkomani. Kiedyś trafiali tu głównie uzależnieni od opiatów. Teraz przeważnie od heroiny czy marihuany. A często zdarza się, że zaczynają od legalnych dopalaczy.

Zmienił go list od matki

Konrad jest tu najdłużej, bo pięć lat.To tu skończył szkołę średnią, studiuje. Chce zostać ratownikiem medycznym.

- Nikt nie wie o mojej przeszłości. Raczej się tym nie chwalę. Tylko naprawdę bliskim mówię, że jestem z Monaru - przyznaje Konrad.

Ma 27 lat. Zaczął ćpać jak miał 12. Mieszkał w Łodzi. Był rozrabiaką, wszędzie go było pełno. Już w podstawówce został na drugi rok. Jakiś czas potem zaczęły się narkotyki. Rodzice zorientowali się po trzech latach. Było już za późno. Nałogowo brał amfetaminę. Tułał się po melinach. Matka nie chciała z nim rozmawiać. Czasem tylko spotykał się z ojcem. Wpadał do domu, żeby się wykąpać, a ojciec pakował mu ukradkiem jedzenie.

- List od matki znalazłem w kieszeni, po jakimś miesiącu. Nie chcę mówić, co mi napisała. W każdym razie właśnie wtedy postanowiłem coś ze sobą zrobić - mówi Konrad.

Trafił do ośrodka w Krakowie. Ale był tam najmłodszy, inni mieli po 40 lat. Nie potrafił się odnaleźć. Z drugiego został karnie wyrzucony po kilkunastu dniach za agresję. Nie chce mówić gdzie.

- Tam za bardzo ingerowali w psychikę. Takie małe pranie mózgu. Tu jest inaczej - przyznaje.

Sami przygotowują jedzenie, sprzątają i remontują pomieszczenia. Opiekują się też zwierzętami, które tu są. Roboty dużo, jak w prawdziwym gospodarstwie. Konie, świnie, kury, kaczki i dwie szklarnie. I jeszcze pracują, bo dokładają się do utrzymania ośrodka. NFZ finansuje tylko 28 miejsc, na resztę muszą zarobić pacjenci.

Każdy nieustannie podlega kontroli. Źrenice, język, oddech. Zajmuje się tym SOM, czyli służba ochrony Monaru. Nie ma mowy o oszustwie, bo sprawdzających jest zawsze dwóch.

Straciłem wszystko

Dwa miesiące temu do Monaru trafił Tomek. Ma 36 lat, jest z Suwałk. Bierze narkotyki od kilkunastu lat. Jak zaznacza, z przerwami. Wielokrotnie chciał zerwać z nałogiem.

- Próbowałem wszystkiego. Udało się wytrzymać trzy lata. Nawet założyłem własną firmę. Ale kiedy zmarła moja matka wziąłem znowu. I znowu się zaczęło. Teraz to moja ostatnia szansa, żeby z tego wyjść - mówi.

Narkotyki zniszczyły mu życie. Żona się z nim rozwiodła, stracił kontakt z dziećmi. Ma ich trójkę. Najstarsza córka skończyła osiemnaście lat.

- Chciałbym, żeby nasze stosunki były takie jak kiedyś - przyznaje Tomek. Jest dopiero na początku drogi. Był już bliski ucieczki.

- Ale tutaj nie mówimy głośno o ucieczce. To jedna z zasad - zwraca mu uwagę Rafał. - Jak ktoś chce to wychodzi, a nie gada o tym, bo to może nakręcać innych.

Rotacja w Monarze jest duża. Zdaniem Wojteckiego wyleczyć udaje się tylko około 25 procent pacjentów.

- Kiedyś za wyleczoną uważało się osobę po dwuletniej terapii. Teraz nawet po pół roku. A tak naprawdę, to według światowych standardów o wyleczeniu można mówić dopiero po 15 latach abstynencji.

Imiona niektórych osób zmieniliśmy.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny