Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Największą biedą człowieka nie jest dziś brak jedzenia czy dachu nad głową. Jest nią samotność

Majka Lisińska-Kozioł
Czynienie dobra to także pokazywanie ludziom, że powinni słuchać siebie nawzajem. Nie zawsze trzeba się ze sobą zgadzać, ale należy mieć szacunek do wyborów innego człowieka  - mówi siostra Teresa Pawlak, albertynka
Czynienie dobra to także pokazywanie ludziom, że powinni słuchać siebie nawzajem. Nie zawsze trzeba się ze sobą zgadzać, ale należy mieć szacunek do wyborów innego człowieka - mówi siostra Teresa Pawlak, albertynka fot. Anna Kaczmarz
Czasami łatwiej nalać zupę do talerza i podać kawałek chleba, niż usiąść i porozmawiać. A przecież w pomaganiu chodzi o to, żeby podarować drugiemu kawałek siebie. Czasami może i ten, do którego jesteśmy tak bardzo przywiązani. Bycie dobrym zawsze kosztuje, a bycie „dobrym jak chleb” to łamanie siebie - mówi s. Teresa Pawlak, albertynka.

- Co to jest dobroczynność?

- Czynienie dobra. A dobro to jest przestrzeń, która nie zamyka się w jednym dziele miłosierdzia. Dobro oznacza całościowe patrzenie na człowieka i takie go traktowanie, żeby tego dobra doświadczył. Ludzie często wstydzą się trudnych sytuacji i potknięć. A dobroczynność może być okazją do stworzenia bezpiecznej przestrzeni, która skłoni człowieka w potrzebie, by chciał przyjąć pomoc.

- Dostanie posiłek - jeśli jest głodny, dach nad głową - jeśli nie ma gdzie spać i wodę z mydłem - jeśli jest brudny. Jego potrzeby zostaną zaspokojone. Czy to jest czynienie dobra?

- W jakimś sensie tak. Ale do mnie, jako albertynki, najbardziej przemawia definicja dobra św. Brata Alberta, który uważał, że trzeba być „dobrym jak chleb”. To oznacza, że pomoc powinna być dostosowana nie tyle do oczekiwań, ale do potrzeb danego człowieka; nie- raz zdarzało się, że warunkiem udzielania konkretnej pomocy było podjęcie leczenia. Brat Albert mówił, że z brakiem dachu nad głową albo brakiem jedzenia stosunkowo łatwo można sobie poradzić. Natomiast największą biedą człowieka jest brak relacji, brak miłości. Dlatego, żeby prawdziwie czynić dobro bliźniemu, trzeba go poznać.

- Podstawowe potrzeby, które utrzymują człowieka przy życiu, muszą być zaspokojone. Są ważne.

- Owszem, ale jeśli ktoś nie potrafi zapewnić sobie jedzenia i dachu nad głową, rodzi się pytanie: dlaczego tak się dzieje.

- Jakby nie było, to z głodnym siostra nie porozmawia. Będzie myślał tylko o tym, żeby przestało mu burczeć w brzuchu.

- Jasne, że najpierw trzeba głodnemu dać jeść. Ale potem trzeba starać się go poznać. A to jest trudne.

- Dlaczego?

- Bo żeby prawdziwie poznać człowieka, nie wystarczy jedno spotkanie. Trzeba z nim pobyć. Owszem, są sytuacje, że się komuś życie zawaliło i żeby mógł wyjść z kryzysu, zebrać myśli, potrzebuje podania ręki oraz zupy. Potem sobie radzi. Ale jeśli przychodzi po tę zupę dzień w dzień, trzeba mu pomóc bardziej. Skuteczniej. Wielką mądrością jest stawianie wymagań, ale i tak bez nawiązania relacji to się nie uda.

- Nie każdy potrzebujący chce relacji, więc nie zabiegamy o nie. Zwłaszcza że żyjemy w pośpiechu. Za to sypniemy do tej czy innej puszki groszem, żeby móc sobie wieczorem powiedzieć: pomogłem. Zrobiłem coś dobrego.

- Przede wszystkim dla siebie. Natomiast, gdy na ulicy ktoś kieruje się w naszą stronę, to jeszcze zanim ta osoba podejdzie, już wiemy, że to pijak, narkoman lub bezdomny.

- Szufladkujemy taką osobę ze względu na wygląd i konkretne zachowanie. To ma zdecydować o rodzaju pomocy.

- Właśnie. Jednak nie przesądzam, czy dawać pieniądze, czy nie dawać. Ja nie daję, bo w Krakowie takie osoby mają się gdzie zwrócić o wsparcie i wiem, gdzie je odesłać.

- Bywa że niektórzy ludzie proszą o wsparcie, bo wolą doraźną pomoc. Na skróty: dziś potrzebują chleba i piwa - więc domagają się pieniędzy. O tym, co będzie jutro, nie myślą.

- Obserwujemy takie postawy. Siostry albertynki pomagają w przytuliskach dla bezdomnych. Wiele osób przywykło do przytuliskowych warunków i jest im dobrze.

- Dlaczego?

- Bo nie muszą brać odpowiedzialności za siebie, żyją lekko, z dnia na dzień. Ktoś da im dach nad głową, ubranie, jedzenie. Nie ponoszą konsekwencji swoich decyzji. Takie osoby przekonały się, że można tak funkcjonować. Nie chcą zmian.

- Co wtedy? Trzeba się pogodzić z przegraną?

- Czasami trzeba. Jeśli ktoś leży w błocie i zaczniemy go z tego błota wyciągać siłą, to znowu się przewróci. Musi mieć w sobie determinację, żeby wstać. Tylko wówczas moja wyciągnięta ręka będzie pomocna. W przytuliskach są na ogół osoby dorosłe i takiej determinacji można od nich oczekiwać. Sprawa się komplikuje, jeśli ktoś jest chory lub uzależniony. Wówczas o świadomą i wolną decyzję jest trudno.

- Jak można nawiązać relację z drugą osobą?

- Trzeba z nią stanąć twarzą w twarz, ale pamiętać, że nie wystarczy się z człowiekiem widzieć. Trzeba się z nim spotkać.

- To znaczy?

- Mieć realny kontakt z drugim człowiekiem. Dzięki temu można zobaczyć, jak reaguje, co go wzrusza, co go irytuje, co śmieszy. A poza tym, dochodzi też wtedy do spotkania się mojej prawdy z jego prawdą. Jeśli będę prawdziwa, to stworzę taką przestrzeń, że ktoś, kto stanie obok, też zechce być prawdziwy. Nie włoży maski i nie będzie grać. Jeśli to zrobi, namaluje fałszywy obraz siebie. A wtedy skuteczna pomoc będzie prawie niemożliwa. Trzeba się spotykać w prawdzie; z całą swoją słabością i siłą, z całą swoją historią.

- Czyli opowiedzieć o sobie?

- Nie zawsze jest to konieczne, bo moim zdaniem wiele rzeczy przekazujemy niewerbalnie. Często wystarczy usiąść obok zagubionego człowieka, nie mówić nawet, ale być. Bo takie „bycie” bywa prawdziwsze niż słowa.

- Jaką rolę odgrywa wzajemne zaufanie?

- Kluczową. Jednak zdobycie czyjegoś zaufania jest wyzwaniem. Nasz habit zakonny daje nam pewien bonus. Ludzie się otwierają. Ale trzeba uważać, żeby zaufania nie zawieść. Jeśli tak się stanie, budowanie prawdziwych relacji będzie jeszcze trudniejsze.

- Czy pomoc może być kłopotem?

- Bywa na ogół wtedy, gdy chcemy pomóc przede wszystkim sobie.

- Na przykład zawozimy do domu dziecka kilkaset konserw z krótką datą ważności i większość się marnuje. Albo wieziemy do hospicjum, dla ciężko chorych dzieci, zabawki, którymi one nie mogą się bawić, albo robimy remanent w domu lub firmie i oddajemy jakiejś fundacji lub stowarzyszeniu stare meble lub komputery, z którymi nie wiadomo co zrobić.

- Czasami ludzie pragną naprawdę pomóc, ale robią to bez rozeznania, a to jest potrzebne. Pamiętam, jak chciałyśmy, jako albertynki, wysłać ciepłą odzież na Syberię, gdzie mamy swój dom. Tyle że ta kupiona w Polsce tam się nie przydała, bo była źle uszyta. Nie trzymała ciepła. Lepiej było posłać pieniądze. Dlatego zanim zaczniemy czynić dobro, zwłaszcza materialne - lepiej zapytać, co się przyda. Każdy człowiek potrzebuje czegoś innego. Tak działa „Szlachetna paczka”; daje ludziom to, czego potrzebują. Nic się wtedy nie marnuje.

- Bywa siostra jako wolontariuszka w krakowskim areszcie śledczym przy ulicy Montelupich. Jak się czyni dobro osobom, które przecież czyniły zło?

- To jest pytanie o człowieka. Staram się odróżnić zło od osadzonego, który zło uczynił. Czyli odróżnić grzech od grzesznika, mówiąc po kościelnemu. To jest trudne. W więzieniu siedzą ludzie za różne przewinienia. Odwiedzam na ogół kobiety. Ciekawe, że nie chcą od nas żadnych paczek. Pragną tylko, żeby z nimi pobyć. Pogadać, pomilczeć. Jak kobieta z kobietą. Wiele z tych osadzonych kobiet to osoby wrażliwe, z gruntu dobre, którym się życie pogmatwało.

- Pomagać można na różne sposoby…

- Czasami jest łatwiej nalać zupę i podać kawałek chleba, niż usiąść i porozmawiać z drugim człowiekiem. Warto też zadać sobie pytanie: dlaczego chcę pomagać. Ilość przeznaczonych na jakikolwiek cel pieniędzy, podarowanych rzeczy lub czasu nie jest ważna. Każdy z nas może ofiarować drugiej osobie coś z tego dobra, które już w sobie posiada. Nawet, jeżeli wydaje się, że nie ma tego zbyt wiele.

- Co zatem powinniśmy zrobić?

- Na początek poszperajmy w kieszeniach naszych serc, w poszukiwaniu tych drobnych pieniążków, które na pewno tam mamy. A potem wrzućmy je do skarbony i nie przejmujmy się tym, że ktoś powie - „to za mało”. Jeżeli oddajemy wszystko, co mamy, dajemy ze szczerego serca, wówczas nawet marne grosze stanowią skarb. Bo chodzi o to, żeby podarować drugiemu człowiekowi kawałek siebie, czasami może i ten, do którego jesteśmy tak bardzo przywiązani, którego bardzo potrzebujemy. Bycie dobrym zawsze kosztuje, a bycie „dobrym jak chleb” to łamanie siebie.

- Przez ostatni rok wyjątkowo ostro krytykowany jest Jerzy Owsiak za to, co robi. Czy zdaniem siostry, Owsiak czyni dobro?

- Za pieniądze zebrane podczas Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy jest kupowany sprzęt, który trafia do potrzebujących. Orkiestra de facto pokazuje, z czym państwo sobie nie radzi. Pokazuje, że jeśli ludzie wiedzą, na co dają pieniądze, są szczodrzy i wrażliwi na potrzeby drugiego człowieka. Do puszek wrzuca kto i ile chce. To dowodzi, że człowiek chce być dla drugiego dobry. I to ponad podziałami, ponad religiami. Ważne jest tylko, ile pieniędzy z tych zebranych idzie na pomoc, a ile na utrzymanie fundacji. To jednak zostawiam osobom kompetentnym.

- A Przystanek Woodstock?

- Jeżdżę od sześciu lat do Kostrzyna nad Odrą na Przystanek Jezus. Obserwując ludzi, którzy tam przyjeżdżają, i na Przystanek Woodstock, i na Przystanek Jezus, przekonałam się, jak człowiek tęskni za drugim człowiekiem oraz za prawdziwą miłością. Fenomen tego miejsca polega na tym, że ludzie mają tam dla siebie czas. Mogą ze sobą rozmawiać lub mogą ze sobą po prostu być. Nawiązują się relacje, przyjaźnie, znajomości, które gdzie indziej być może by się nie nawiązały. Spotkałam tam osobę niewierzącą. Choć na początku stwierdziła, że nie jest nam „po drodze”, bo jestem wierząca, a ona w kościele nie bywa, rozmawiało nam się bardzo dobrze. Najpierw o muzyce, a później o wierze, o Bogu i sposobie przeżywania życia. Każda o swoim. Bez nawracania, przekonywania, oceniania. Czynienie dobra to także pokazywanie ludziom, że powinni słuchać siebie nawzajem. Nie zawsze trzeba się ze sobą zgadzać, ale należy mieć szacunek do wyborów innego człowieka. Pobyt na Przystanku Woodstock pokazuje potrzebę wspólnoty, którą w ciągu roku spycha się na dalszy plan.

- Jest tam wzajemna akceptacja.

- Owszem. Ale jest też przyzwolenie na to, co mnie jako siostrę, albertynkę, chrześcijankę, boli. Czasami zaciera się granica między tym, co ja uznaję za dobro, a tym, co uznaję za zło. Między tym, co przystoi, a co nie, między wyuzdaniem a przyzwoitością. Zaciera się też jakaś estetyczna wrażliwość. Wszędzie leżą przeróżne opakowania, puszki, śmieci i to w pewnym momencie przestaje przeszkadzać. Mnie też to już nie przeszkadza. Może to dziwne, ale nie spotkałam się tam z agresją. Z zachowaniami, które dla mnie byłyby bulwersujące. Ale nurtuje mnie pytanie, jak to jest, że ludzie przez cały rok nie potrafią nawiązywać prawdziwych relacji i dopiero na Woodstocku zaczynają się dostrzegać, i jak mówią: „tylko tu mogą być sobą”. Dla mnie to smutne, bo przecież każdego dnia można być prawdziwie sobą. Zastanawiam się, dlaczego miejsce, gdzie zasady moralne są różnie rozumiane; przez jednych są przestrzegane, przez innych omijane - tyle tysięcy ludzi wybrało, by być ze sobą. Że tam odnajdują wspólnotę. I że bycie razem jest ważniejsze nawet niż koncerty, choć grają świetne zespoły i ludzie dobrze się na nich bawią.

- Czy zatem także na Przystanku Woodstock można czynić dobro?

- Dla mnie dobro jest również wtedy, gdy dwie osoby, mimo że różni je wszystko, potrafią się dogadać. Nie mierzę tego dobra, tej dobroczynności na ilość czy na wagę. Liczy się każde spotkanie, podczas którego człowiek poczuje się akceptowany, przyjęty. Bycie z drugim człowiekiem to dobroczynność. Ale widzę, że tam dzieje się też zło. I rodzi się wtedy pytanie, czy mniejsze zło jest dobrem? Nie chcę oceniać. Może wolałabym się spotkać z tymi ludźmi w innych okolicznościach, ale jadę na Woodstock, bo oni tam są. Widzę dobro w spotykaniu się człowieka z drugim człowiekiem. I jeśli Woodstock się odbędzie, a ja będę mogła, znowu tam pojadę. Mimo że nie wszystko jest tam takie czarno-białe.

- Jak w życiu.

- No właśnie. Jak w życiu.

Siostra Teresa Nowak będzie mówić o mądrym pomaganiu podczas Targów Dobroczynności.

Odbędą się one w Krakowie od 14 do 17 września. Na krakowskich Plantach, przy Teatrze im. Słowackiego, powstanie przestrzeń, w której najważniejsze organizacje pozarządowe z całego świata będą mogły zaprezentować swoją działalność, podzielić się doświadczeniami, wskazać sens i sposoby niesienia różnorakiej pomocy, zaprezentować charakter i formy swojej działalności.

Więcej: nagrodaveritatissplendor.pl

WIDEO: Niezwykła historia o sile i przekraczaniu granic. Zumba dała jej drugie życie

Źródło: Dzień Dobry TVN, x-news

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Największą biedą człowieka nie jest dziś brak jedzenia czy dachu nad głową. Jest nią samotność - Dziennik Polski

Wróć na poranny.pl Kurier Poranny