Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Najstarszy Łapiński

Julita Januszkiewicz
Jadwiga i Mieczysław Łapińscy w ubiegłym roku obchodzili 60-tą rocznicę ślubu
Jadwiga i Mieczysław Łapińscy w ubiegłym roku obchodzili 60-tą rocznicę ślubu
Mieczysław Łapiński jest najstarszym mieszkańcem Łap. Ma 94 lata. Tak doskonałej pamięci może mu pozazdrościć niejeden dwudziestolatek.

Mieczysław Łapiński nie wygląda na tyle lat. Wysoki, postawny. Włosy zaczesane gładko do góry. Ubrany jest błękitną koszulę i skórzaną, czarną kamizelkę.

Niewielu wie, że jest najstarszym Łapińskim. Wiek też nie odmawia mu pamięci. Bez problemu operuje datami. Pamięta wszystkie nazwiska. Żywy, pogodny, uśmiechnięty starszy pan. Chodząca, żywa karta naszej łapskiej historii. Urodził się ósmego sierpnia 1914 roku.

W domu przy ulicy Płonkowskiej w Zięciukach spędził całe swoje dzieciństwo, młodość oraz wiek dojrzały. Dom zbudował ojciec pana Mieczysława - Walery Łapiński.

Dzieciństwo i młodość

Wchodząc do kuchni rzuca się w oczy napis widniejący na belce sufitowej: "Boże, błogosław ten dom i tych ludzi, którzy w nim mieszkać będą“. Jest jeszcze data - 5 grudnia 1908 rok. Łapińscy z Labów są zasiedziałą w Zięciukach rodziną.

- Tu mieszkał mój ojciec, Walery Franciszek. Jego ojciec, a mój dziadek nazywał się Antoni, pradziadek - Michał, a prapradziadek - Grzegorz - zaczyna snuć sagę rodziną Łapiński. - Przed wojną uczyłem się w Łapach. Szkoła podstawowa mieściła się tam, gdzie obecnie stoją bloki. Był to teren kolejowy. A potem szkołę pobudowano tam gdzie jest dziś ulica Ogrodowa i Szkolna. Budynek był drewniany. Pamiętam wszystkich moich szkolnych kolegów. Niestety, żadnego nie ma wśród nas. Przed wojną były klasy żeńskie i męskie. Do trzeciej klasy moją wychowawczynią była pani Eugenia Polarczyk. Żeńską klasą opiekowała się pani Grindlowa. Szkołą kierował pan Januszewicz - opowiada.

Łapińscy mieli ziemię zaraz naprzeciw domu, po drugiej stronie Płonkowskiej. Walery Łapiński był rolnikiem i sadownikiem. Za cara pracował na zakładach kolejowych też jako ogrodnik.

- Tam, gdzie znajduje się obecnie nad ZNTK kładka, rósł wtedy przepiękny ogród. Tam też była cieplarnia. Ojciec pielęgnował ten ogród, wkładając w to wiele serca. Projektował klomby dywanowe, potrafił dobierać kolorami kwiaty. Lubił swoje zajęcie. Po prostu miał takie zdolności - opowiada pan Mieczysław, od czasu do czasu marszcząc czoło.

Walery miał pięciu braci. Rozjechali się za pracą po Polsce. Był też dwa razy żonaty. Z pierwszą żoną miał czworo dzieci.

- Mój brat Edward prawdopodobnie zginął pod Równym w 1920. - Najstarszy brat wyjechał jeszcze przed wojną do Radomia. Tam nauczył się fachu. Przez wiele lat pracował w fabryce broni. Jak na kawalera zarabiał nieźle. Później pracował na kolei jako maszynista. W 1956 roku wrócił do Łap - wspomina pan Mieczysław.

Młodszy z braci Łapińskich był bardzo zdolny, nie miał żadnych problemów z nauką. Ale rodziców nie było stać by płacić na jego kształcenie.

- Biedne było to moje dzieciństwo. Teraz dzieci mają lepiej, mimo iż narzekają, biedują - śmieje się pan Mieczysław. - Musiałem pomagać ojcu przy gospodarstwie. Trzeba było krowy popaść, wydoić, nakarmić - dodaje.

Wojsko i wojna

Lata dzieciństwa mijały bardzo szybko. Zanim Mieczysław się obejrzał stał się kawalerem. Dostał wezwanie do wojska.

- 2 listopada 1936 roku stawiłem się do wojska. Wtedy nałożyłem mundur. Mam nawet legitymację wojskową.

Starszy pan wstaje od kuchennego stołu i pewnym krokiem rusza w stronę pokoju. Znosi wszystkie swoje skarby, czyli krzyże, odznaczenia wojenne. Siada znów przy stoliku, podpierając ręką swe czoło.

- Ja już byłem wtedy odznaczony - podkreśla z dumą i prezentuje legitymację.

Służył niedaleko domu, bo w Białymstoku.

- Nie narzekam, ale ciężko było. Nie tak jak dzisiaj. Codziennie o w pół do piątej mieliśmy pobudkę. Potem była modlitwa. Najpierw trzeba było łóżka posłać, potem ubrać się. I do stajni. Tam czekały na nas obowiązki. Musieliśmy wyprowadzić konia, napoić go i wyczyścić. Na śniadanie była czarna kawa i czarny chleb - pan Mieczysław wszystko dobrze pamięta.

Rodziny nie mógł często odwiedzać, bo jak mówi, dowództwo nie dawało przepustek.

W grudniu pan Mieczysław i jego kompani przysięgali wierną służbę ukochanej ojczyźnie.

- Nie było nikogo z bliskich Nie tak jak teraz, gdy na przysięgę przyjeżdżają całe rodziny - mówi.

W wojsku służył z łapianami. Wspomina Olka Raciborskiego, który był w pierwszej baterii. Razem z nim służbę odbywali koledzy z Uhowa oraz Suraża.

Do domu wrócił w 1938 roku. Niedługo nacieszył się rodzinnym domem. Nie minął rok, a wybuchła II wojna światowa.

- Byłem w rezerwie, więc 24 sierpnia, kiedy była pierwsza mobilizacja, jeszcze nie musiałem wstawać tak wcześnie rano. Ale gdy jeszcze spałem, to już przyniesiono mi wezwanie do wojska - żartuje Mieczysław.

Czarno - białe zdjęcie

Podchodzi do ściany. Wisi na niej czarno-białe zdjęcie, oprawione w brunatną, błyszczącą ramkę. Za szkłem chłopcy, jak malowani, w wojskowych mundurach.

- To zdjęcie było robione w 1936 roku w listopadzie - wyjaśnia zadowolony pan Mieczysław. - Ja siedzę w środku. Ten żołnierz, z wąsikiem, który stoi nade mną, to nasz kapitan Adam Gątkiewicz, dowódca baterii. Zginął pierwszego dnia wojny. Pochowano go 3 września 1939 roku w Grabowie koło Kolna. Jest tu też kapral Sokołowski. Fajny chłop był z niego - wymienia wszystkie nazwiska.

- Po śmierci naszego kapitana dowództwo objął porucznik Domysławski. Całą wojnę byłem na froncie. Wszystko jest opisane w książce "Kierunek Prusy“ autorstwa pułkownika Zygmunta Kosztyły - mówi.

- Głód był okropny. W nocy jechaliśmy, a w dzień byliśmy w lesie. Kuchni nie mieliśmy. Była rozbita. Skąd więc mieliśmy wziąć jedzenie? Nieraz doskwierała też tęsknota - zamyśla się.

Kiedy wrócił do domu pracował w straży pożarnej, którą zarządzał Rosjanin o nazwisku Sulik. Pan Mieczysław mówi, że dobrym był człowiekiem.

Tragedia siostry

Od 1941 roku pan Mieczysław pracował w warsztatach kolejowych jako palacz. Pracował bez przerwy po dwanaście godzin. Nigdy nie zapomni 1944 roku. Wtedy wydarzyła się rodzinna tragedia. 27 maja tego roku o godzinie 4 nad ranem do zakładu wkroczyli Niemcy. Zaczęły się aresztowania. Ludzi spędzano pod posterunek i pociągami wywożono do więzienia w Białymstoku. Potem część kolejarzy wywieziono do Niemiec.

Panu Mieczysławowi i jego młodszemu bratu udało się uciec. Siostra myślała, że Niemcy nic jej nie zrobią. Nawet nie próbowała uciekać. Wywieziono ją do Niemiec. Nigdy nie wróciła do domu. Zginęła w obozie w Ravensbruck. Rodzina przez lata ją opłakiwała.

Życie po wojnie

Po wojnie pan Mieczysław związał swe życie zawodowe z pożarnictwem. Od 33 lat jest na emeryturze. Tęskni za pracą. Na szczęście mieszka po sąsiedzku ze strażą, więc od czasu porozmawia z kolegami po fachu, powspomina.

Przez lata, jak jego ojciec, w wolnych chwilach zajmował się ogrodnictwem. Hodował kwiaty oraz warzywa. Ta praca przynosiła mu wiele satysfakcji.

W 1946 roku ożenił się . Żonę Jadwigę znalazł blisko, bo tuż za miedzą, w Łynkach.

- Nasze wesele odbyło się u żony w domu. Może ze czterdzieści osób było. Ja miałem garnitur, żona białą suknię. Ślub wzięliśmy w starym kościele, pod wezwaniem Piotra i Pawła - wspomina Łapiński. Młodzi zamieszkali z rodzicami Mieczysława, w domu przy Płonkowskiej.

W ubiegłym roku pan Mieczysław i jego żona Jadwiga obchodzili sześćdziesiątą rocznicę zawarcia małżeństwa.

Państwo Łapińscy wychowali trzech synów. Doczekali się też sześcioro wnucząt i troje prawnucząt.

- Dzieci były bardzo dobre, grzeczne. Nie było z nimi nigdy kłopotów - cieszą się Łapińscy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny