Krzysztof Gierałtowski zdjęcia do takiego cyklu zbierał przez lata. W PRL-u, w wolnej Polsce, ale też podczas wyjazdów do Stanów Zjednoczonych. Bo pisarzy, w ogóle ludzi sztuki, nie tylko pióra – darzy wielką estymą od lat.
Stąd na wystawie można zobaczyć portret Melchiora Wańkowicza – nestora polskiego nowoczesnego dziennikarstwa wykonane w latach 70. XX wieku (pisarz zmarł 10 września 1974 roku). Jednym z najstarszych zdjęć jest portret Władysława Terleckiego. Na wystawie możemy zobaczyć historyczne już zdjęcia Piotra Wojciechowskiego, Stanisława Lema – także z lat. 70. XX wieku.
- W czasie fotografowania powiedział mi, że powinienem mieć taksometr z chorągiewką i łamać ją, a potem kazać płacić za czas, który straciłem czekając aż fotografowany człowiek odpowiednio ustawi się do zdjęcia – wspomina z humorem fotograf spotkanie z Lemem. Sławnego krytyka Jana Kotta Gierałtowski sfotografował w Stanach Zjednoczonych w 1984 roku. - Byłem pod Nowym Jorkiem, u niego, i tak go ustawiłem, żeby na zdjęciu wyszły prawie kocie wąsy – wspomina fotografik.
Bardzo oryginalnie wygląda portret Leopolda Buczkowskiego. - Zauważyłem pajęczyny na okienku drewutni, która stała przed jego willą – zdradza kulisy powstania zdjęcia Gierałtowski. - Ja byłem w środku, on stał na zewnątrz, palił papierosa. Te pajęczyny współgrały mi z jego literaturą, tymi okropieństwami, mordami, które opisywał w Galicji.
Świat Cyganów, dawnej Galicji opisywał też Julian Stryjkowski, którego portret również jest obecny na wystawie w Muzeum Rzeźby. - Przywiozłem go do swojej pracowni, żeby z nim porozmawiać o jego postawie we Lwowie, podczas okupacji sowieckiej – tłumaczy Gierałtowski. - Tak był zawstydzony, że zrobiłem mu między innymi zdjęcie, w którym całą twarz zakrywa rękoma. Znalazło się w innym cyklu. Poczuwał się do odpowiedzialności za to, co wtedy zrobił.
Niezwykle ciekawie wyglądało spotkanie fotografika z Mironem Białoszewskim.
- Poszedłem go fotografować, znając Białoszewskiego ze zdjęcia sprzed dwóch lat – rozpoczyna gawędę Gierałtowski. - Wchodzę, widzę okna zaklejone czarnym papierem, a otworzył mi taki korpulentny staruszek. Rozkładam sprzęt i czekam na Białoszewskiego. W pewnym momencie słyszę jakiś szum z łazienki i wychodzi niewidoma kobieta. Kiedy uznałem, że nie ma szans, że ktoś jeszcze się pojawi, zacząłem przyglądać się temu staruszkowi i okazało się, że to właśnie Miron Białoszewski.
Na innym zdjęciu widnieje Adam Ważyk – niegdyś zakochany w komunizmie, później autor „odwilżowego” „Poematu dla dorosłych”.
- To jest Ważyk w czyśćcu – wyjaśnia Gierałtowski. - Rozwinąłem specjalną technologię, żeby uzyskać takie płomienie. Zdjęcie zostało naświetlone i nieutrwalone, tylko wypłukane. W pewnym momencie zapaliłem światło i nastrzykiwałem odbitkę wywoływaczem. To dało takie smugi „piekielnego ognia”.
Wśród portretów można wypatrzeć poetycki wizerunek Jonasza Kofty. Ale prawda o tym zdjęciu jest zupełnie inna.
- Jonasz Kofta był moim przyjacielem – wyznaje fotografik. - Kiedyś posłano mnie, żeby go sfotografować i okazuje się, że człowiek nie ma jednej trzeciej szyi. Był po operacji raka ślinianek. Byłem tak zszokowany, bo wcześniej razem chodziliśmy na dziewczynki, a tutaj człowiek tak wygląda. Dlatego schowałem go za kasetę z motylami.
Wystawę promuje wyjątkowo udane zdjęcie Sławomira Mrożka. Dramaturg został sfotografowany przez szkło trzymanych w dłoni okularów.
- Udała mi się sztuczka, która rzadko komu się udaje – mówi z dumą Gierałtowski. - To zdjęcie przez jego okulary jest ostre! To bardzo trudna sztuczka techniczna.
Uchwycony w kadrze Zbigniew Herbert ma dość nietypowy wyraz twarzy.
- Kiedy do niego przyszedłem, był w takiej marynarze jak z MHD – śmieje się fotografik. - Nie podobała mi się, poprosiłem żeby ją zdjął. Zdjął, ale nie wiedział co ma ze sobą zrobić i złapał się za szelki. Pani Herbertowa nienawidzi tego zdjęcia!
To czarno-biała fotografia, ale już Janusz Głowacki został uwieczniony w kolorze, nota bene, lekko trupim.
- Ja go zbrązowiłem – wyjaśnia Krzysztof Gierałtowski. - Już lekko nawet zaśniedziały. Na wystawie jest też wyjątkowo ekspresyjny portret Leopolda Tyrmanda z roku 1985.
- Sfotografowałem go dosłownie miesiąc przed śmiercią – przyznaje fotografik. - Wypisałem moim amerykańskim gospodarzom kilka nazwisk, między innymi Jerzego Kosińskiego, Leopolda Tyrmanda i wieźli mnie gdzieś pod Chicago do tego kolegium, gdzie wykładał i redagował swoje czasopismo. Zjedliśmy tam obiad i pojechałem dalej. Zanim wróciłem do Polski, dowiedziałem się, że utopił się na plaży. Zmarł na zawał, zresztą podobnie jak Janusz Głowacki, tyle, że w Egipcie.
Wystawa Krzysztof Gierałtowski „Pisarze” będzie czynna do 15 marca.
Filip Chajzer o MBTM
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?