Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Murarz z charakterem - pił i pion trzymał

Fot. Archiwum
Ekipa murarska, prawdopodobnie  przy ul. Nadrzecznej w Wasilkowie
Ekipa murarska, prawdopodobnie przy ul. Nadrzecznej w Wasilkowie Fot. Archiwum
Roman Bychowski był zdunem i murarzem z talentem, dyplomem oraz poważaniem. To był zawód dla mężczyzn z charakterem.

Najpierw trochę o rodzinie. Roman był synem Jana, majstra z fabryki włókienniczej w Wasilkowie, zwanego Matygulcem. Wnuczka snuje domysły, że matygulec, to musiała być maszyna, część maszyny lub narzędzie. W tamtej epoce w nazewnictwie technicznym królowała niemczyzna, a i dziś przecież mamy jeszcze krajzegi, heble i imadła, trafiają się nawet śrubsztagi, sztamajzy i laubzegi. Jan "Matygulec" wziął udział w I wojnie światowej, wkrótce po niej zmarł na tyfus zostawiając żonie Mariannie z Poznańskich siódemkę dzieci. Dodać warto, że jedna z babć Marianny wywodziła się ze szlachetnie urodzonych Jaworowskich z Leńc. Tam z kolei królowała staropolszczyzna, więc panie zwano od imienia męża: Janowa, Piotrowa, Józefowa i Adamowa też.

Po tych dygresjach zajmijmy się Romanem Bychowskim. Służbę wojskową odbył w Brześciu nad Bugiem, prawdopodobnie w 4 batalionie czołgów i samochodów pancernych, co sugeruje drugie (mniejsze) zdjęcie ze sceną defilady motorowej. Widać na nim nawet stojącą orkiestrę wojskową z trąbami, która musiała być szczególnie głośna, by zagłuszyć ryk motorów.

We wrześniu 1939 roku Roman Bychowski wywinął się Sowietom, wrócił z niewoli i zgodnie ze złożoną wcześniej przysięgą zasilił konspirację. Został nawet wymieniony w monografii Wasilkowa jako trzeci z kolei dowódca tamtejszej placówki Armii Krajowej i dowódca plutonu dywersyjnego. O tym nie bardzo chciał opowiadać córce, pani Krystyna pamięta jednak, jak długo po wojnie ojca (ujawnił się, skorzystał z amnestii) sprawdzali ubowcy. Po nich pieczę nad "niepewnym elementem" przejęło SB i osiągnęło sukces, bo Bychowski w 40 lat po wojnie przyznał się, że ma na podwórku zakopany pistolet. Natomiast pozwał do sądu redaktora "Gazety Białostockiej" za pomówienie o spowodowanie "po wyzwoleniu" strzelaniny w Wasilkowie. Sprawę wygrał, był przecież żołnierzem i partyzantem, a nie watażką.

O klasie murarza Bychowskiego świadczą stojące po dzień dzisiejszy mury. To on wespół z ziomkiem Zawadzkim remontowali kościółek w Świętej Wodzie. Przyłożył się mistrz Roman także do fundamentów świątyni wasilkowskiej, wykonał wielce skomplikowane prace budowlane w "Emilce", czyli wasilkowskich zakładów przemysłu włókienniczego im. Emilii Plater. Przed wszystkim jednak stawiał domy w rodzinnym miasteczku i okolicy, a czynił także dalsze wypady.

Główna fotografia (ekipa murarska na kupie żwiru) wykonana została prawdopodobnie w Wasilkowie przy ulicy Nadrzecznej. Wszyscy w fest nakryciach głowy (kaski to miała straż pożarna) i w miarę solidnych butach, trzeźwi, pogodni i spokojni. To była przerwa podczas wykonywania zamówienia prywatnego, a nie chałtury państwowej, W tym drugim przypadku majster zwykł ponoć krzyczeć do pomocnika: "Franek trzymaj ścianę, by nie runęła, to ja skoczę po piwo, bo mi pion się dynda!"

Roman Bychowski miał też pion, waserwagę czyli wedle polskiej mowy - poziomnicę, kolekcję kielni, fartuch i inne jeszcze narzędzia. Czy popijał? A jakże by nie, skoro trzeba było zapobiec pękaniu fundamentów i ścian, wiechę na szczycie pokropić, kąty trzymać, wszystko dopasować, uszczelnić, wygładzić i wykonać sto a może więcej czynności, w części tajemnych. I co by pomyślał gospodarz, gdyby majster z nim nie dzielił przy butelce radości wznoszenia murów. To był zawód dla mężczyzn z charakterem! A ponadto pan Roman dał się lubić, choć nerwy mu czasem grały. Ceniono go za serdeczność, pomoc udzielaną biednym, uczciwość. A jeszcze do tego miał fantazję.

I tylko trudno dociec, dlaczego sam zdecydował się zamieszkać w domu drewnianym, postawionym z pomocą brata cieśli na placu stanowiącym własność rodu od stu, a może i więcej lat. Czuł przesyt murów? Chciał swobodniej oddychać po ciężkiej pracy? Tego się już nie dowiemy.

Wygląda na to, że dziś prawdziwych murarzy w Białymstoku już nie ma. Na pewno nie widać ich na Rynku Kościuszki, gdzie przed wojną gromadzi się przy fontannie. Czekali, zwłaszcza wiosną, na zamówienia, narzekali na kryzysy i skąpstwo dorobkiewiczów, od czasu do czasy koili troski w pobliskich knajpkach. Znali fach, nawet mówi się o białostockiej manierze (szkole) budowlanej, rozpoznawalnej między innymi po czerwonej cegle i charakterystycznych gzymsach.

Niestety, te wspaniałe niegdyś domy, niekiedy z przesadą nazywane kamienicami lub willami, dziś uchodzą za zawalidrogi, obiekty pokraczne, oszpecone, wręcz za komórki. Przegrały walkę z czasem, siłami przyrody, a niekiedy i z ludzką - delikatnie mówiąc - niewdzięcznością.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny