Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mr Gil - I Want You To Get Back Home

(dor)
Mr Gil - I Want You To Get Back Home (2012)
Mr Gil - I Want You To Get Back Home (2012)
Mirosław Gil przed laty współtworzył brzmienie legendy polskiej nowej fali progresywnego rocka, czyli grupy Collage. W 1998 roku wydał pierwszy solowy album. Po 12 latach zaczął znów tworzyć i w 2012 roku mamy premierę czwartego krążka - "I Want You To Get Back Home". W stworzeniu magicznego klimatu pomaga Karol Wróblewski - wokalista z Bielska Podlaskiego.

Tym razem Mirek Gil postawił na absolutnie baśniowe i pełne poezji frazy. Zrezygnował całkowicie z wykorzystania bębnów, za to do współpracy zaangażował wiolonczelistkę Paulinę Druch. Piosenka "Time", otwierająca krążek to właśnie taka porcja zupełnie niezwykłej poezji, gdzie najważniejsza jest snująca melodię wiolonczela.

Ale nie lękajcie się. To nie będzie nudna płyta. Zdecydowanie singlowy - oczywiście w niszowych radiach - "Our Shoes" pełnymi garściami czerpie z beatlesowskich harmonii, zaś aranżacyjnie równie bliski jest "Eleanor Rigby" co tuzom muzyki lat 70. A kiedy nagle pojawia się na pierwszym planie fortepian Konrada Wantrycha, słychać że muzyk lubi w równym stopniu Leszka Możdżera co Eltona Johna. I co ciekawe - niemal nie ma gitary, za to Karol Wróblewski w studiu dograł świetnie zharmonizowane chórki. Produkcja to po prostu - ekstraklasa.

W "In Your Heart" niemal czuć, jak Wróblewski wyciąga do słuchaczy rękę i delikatnie w wprowadza w muzykę swego starszego druha - Mirka Gila. I tu wreszcie oprócz akustycznych brzdąknięć, Gil zaczyna grać na gitarze elektrycznej. Solo z nałożonymi pogłosami kontrastuje z bliskim, niemal intymnym głosem Wróblewskiego, a w tle genialnie towarzyszy melodyjnymi pasażami wiolonczela. Ta muzyka bezboleśnie przenika ciało i dodaje duchowi energii. I nie trzeba wcale wysilać rozumu.

"Find Me" to właściwie miłosna pieśń oparta o niemal renesansowe harmonie no i w naturalny sposób bliska staremu Genesis z Gabrielem. Ale nie ma tu mowy o płytkim naśladownictwie. Zamiast orgiastycznych syntezatorów mamy delikatne piano, wyraźną linie wiolonczeli i znów fantastycznie nagrany głos Wróblewskiego z niesamowitymi chórkami. Bielszczanin wiele nauczył się w Studiu Piosenki Fart i naprawdę, to co robi zasługuje na uznanie. I trzeba o tym mówić głośno.

Po dość szybkim tempie poprzedniej piosenki, "Change Your name" w charakterze przypomina fortepianowe opowieści autorów pokroju Billy Joela, ale z o ileż smakowitszymi aranżacjami. Znów genialne chórki, mnie kojarzące się z beatlesowskimi aranżacjami choćby z piosenki "She's Leaving Home" i Wróblewski śpiewający momentami bardzo męsko. To niemal nieprawdopodobne, ale w tej hymnowej piosence jest tyle energii, ze dopiero po kilku minutach spostrzega się, że nie ma w niej perkusji. Nieprawdopodobne. A współbrzmienie głosów z wiolonczelą jeszcze dodaje siły wyrazu. Jeden z najmocniejszych utworów krążka.

Po takiej eksplozji emocji nadchodzi uspokojenie w "Fix My Arms". Delikatne akordy fortepianu, gitara akustyczna i mocno wyeksponowana partia wiolonczeli towarzyszą eterycznym frazom Wróblewskiego. Wokalista znany także z zespołu Believe ma już własny, bardzo rozpoznawalny styl.

"Start Again" paradoksalnie może kojarzyć się w równej mierze z twórczością Jeffa Lynne, epigona Beatlesów, z wywołanym już także do tablicy starym Genesis. Doskonała dynamika nagrania i kaskady fortepianu tworzą potężne tło dla melancholijnego głosu Wróblewskiego. I znów Gil zaskakuje skomponowaniem melodii, która wpada w ucho od pierwszego przesłuchania i jest zwyczajnie przyjazna duszy.

Ten krążek pełen jest cudownych nastrojów, a jeśli w tytule pojawia się "Goodnight" mamy wręcz gwarancję, że będzie wyjątkowo. Tu Karol Wróblewski śpiewa w sposób lekko zbliżony do ekspresji wokalistów soulowych. Wszystko zmienia się, kiedy Gil zaczyna grać na gitarze akustycznej. Znów pieśń nabiera mocy, by po chwili zamienić się w prawdziwą kołysankę, w której najważniejsze są przesłodkie tony wiolonczeli. I te słowa, że ona czasem nocą dotyka jego myśli i jest prawdziwym przyjacielem. I czarnym aniołem.

Krążek kończy lekko folkowe "Come Home". Z drugiej strony Wróblewski interpretuje ten utwór niemal jak Fish. Ale po chwili wchodzi na swoje stałe emocje i jest z pewnością sobą. I znów słychać dograne wielogłosy, a wiolonczela snuje razem z nim opowieść o przyjaźni. Znów chórki brzmią słodko i przejmująco, a całość działa lepiej niż suto opłacone trzy kwadranse u kiepskiego psychoanalityka. Zaś samo zakończenie pieśni, gdzie wreszcie słychać elementy perkusyjne znów kojarzy się swą perfekcją z Beatlesami niż z wykalkulowaną ekwilibrystyką melodyjną rocka progresywnego.

Mr Gil powraca w absolutnie wielkim stylu. To płyta, która obudzi w słuchaczach wielkie pokłady wrażliwości - a jednocześnie - ma niesamowicie przyjazne nawet niewprawnemu uchu melodie i harmonie. Dobrze, że jest. Warto ją mieć i warto ofiarować komuś bliskiemu w prezencie.

Czytaj e-wydanie »

Zaplanuj wolny czas - koncerty, kluby, kino, wystawy, sport

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny