Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Motocykliści: Jesteśmy zarąbiści, ale nie jesteśmy nieśmiertelni

Maryla Pawlak-Żalikowska
Zbyszek z Motocyklowego Klubu Meksykańskiego przyznał, że z wiekiem przesiadł się z crossów na choppery. Najpierw był to "japończyk, a później Harley Davidson.
Zbyszek z Motocyklowego Klubu Meksykańskiego przyznał, że z wiekiem przesiadł się z crossów na choppery. Najpierw był to "japończyk, a później Harley Davidson. Anatol Chomicz
W przyszłą sobotę, 23 kwietnia, wielką paradą wokół Białegostoku rozpoczną nowy sezon motocykliści. Wśród nich Hary, Hamer, Jarek, Zyszek i Czarley z białostockich klubów. W szpicy będzie także jechał jedyny nie-motocykl - ambulans Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa w Białymstoku. Bo ósmy już raz w stolicy Podlasia odbędzie się też Motoserce - akcja oddawania krwi dla wszystkich jej potrzebujących.

Bądźmy szczerzy: Hamer, białostocki motocyklista nie używał jednego z tych przymiotników, które są wyróżnione w tytule, opowiadając nam, co mówi, gdy ruszają kawalkadą w trasę. Ale łatwo się domyślić, jakiego użył - przekłamania więc nie ma. Jest natomiast sens, na którego przekazaniu zależy właścicielowi Hondy CB 1000.

- Młody człowiek niemający rodziny i kredytów robi różne rzeczy. Ale z wiekiem i jeżdżeniem przychodzi wyobraźnia: wiem, że gdy lecę 140 km/h, za łukiem drogi może być traktor z lusterkami zawalonymi nawozem, albo rodzina, która nagle zatrzymała auto, bo dziecku było niedobrze - mówi motocyklista. - I dlatego ja na zakręcie jestem już przygotowany do działania, a młodzieniec, który dużo kilometrów nie nakręcił, nie bierze tego do głowy. I on jest chwilę za mną, jeśli chodzi o reakcje.

- Dlatego właśnie - dodaje Hamer - gdy gdzieś tam grupą lecimy, mówię chłopakom: Jesteśmy zaje..., ale nie jesteśmy nieśmiertelni!

Wszyscy nasi rozmówcy: Hamer z najstarszego rdzennie polskiego klubu motocyklowego Road Runners MC Poland, Zbyszek z Meksykańskiego (od zwyczajowej nazwy dzielnicy Starosielce) Klubu Motocyklowego mający na stanie m.in. dwa Harleye Davidsony, Czarley z Vulcanerii (od modelu Kawasaki Vulcan) i Jarek z Buddies, przywiązany do „japończyków” ze szczególnym uwzględnieniem swojej Yamahy FJR 1300 - mają za sobą dwudziestoletnią przerwę w rozwijaniu motocyklowych pasji. Zakładali rodziny, firmy, budowali domy - i w dojrzałym wieku wracali do tego, co ich kręciło w dzieciństwie.

Opowiadają, że na pierwsze Komary, Jawy po dziadku czy kupione za własne zarobione pieniądze w wieku jeszcze szkolnym, wsiadali w czasach, gdy motocykle były po prostu jednym ze środków komunikacji. - Ludzie kupowali motocykle, bo nie było ich stać na samochód. Sprzedawali je, gdy zakładali rodziny - opowiada Czarley. - Teraz kupuje się motocykl z pasji, dla przyjemności.

- Z wyborem motocykla jest jak z wyborem perfum: nie można generalizować, który zapach jest piękny, bo na każdym pachną inaczej - dodaje Czarley. - Tak samo motocykl: to kwestia indywidualnych upodobań. Jeden chce słuchać jak gra silnik choppera, inny potrzebuje adrenaliny, to kupuje maszynę wyścigową. Inny wybiera bezdroża i jeździ aż mu wszystkie plomby powypadają. Ja kupiłem Kawasaki, bo mi się spodobał od pierwszego spojrzenia.

Żeby pokazać, jak irracjonalna i silna może być miłość do jazdy motocyklem, Czarley opowiada o swoim koledze, który jeżdżąc na crossie latem połamał obojczyk: - Ale sam zdjął gips , bo mu było szkoda sezonu i jadąc po starych torach kolejowych spowodował, że pod wpływem wstrząsów wykręciła mu się śruba z obojczyka. I kontuzja wróciła. To pokazuje, jaką mękę może odczuwać motocyklista, gdy nie może jeździć. Bo to właśnie nie jest jazda z punktu A do punktu B tylko pasja.

Hary z klubu No Name MC, najmłodszy w tym gronie, bo 26-latek, jest właścicielem Pubu Hary w Białymstoku. Przyznaje, że dla niego nigdy motocykl nie był środkiem transportu. Jeździł najpierw Jawą wujka. Kolejną maszyną był stary motocykl z koszem - rosyjski K 750. Potem przez chwilę jeździł crossem, ścigaczami i chopperami enduro - w zasadzie wszystkim, czym można było się poruszać na dwóch kółkach.

- Każdy motocykl czegoś uczy - ocenia Hary. - Przede wszystkim... pokory. Ale który czego, nie potrafię powiedzieć. Na który nie wsiądę, to nie chcę z niego schodzić. Zawsze myślę, że kolejny będzie gorszy, a okazuje się, że kolejny ma w sobie kolejne coś.

Cała ekipa tych pracujących na etatach czy we własnych firmach facetów traktuje samochody jako narzędzia pracy. Jak długopisy. Rzecz użytkową.

Motocykle to inna bajka

Moja żona na początku, jak większość żon, nie przyjęła zbyt entuzjastycznie pasji męża kończącego 40 lat - opowiada Czarley. - Ale wcale nie szło o bezpieczeństwo tego hobby, tylko o objaw przesilenia wieku średniego u faceta, któremu się zachciewa realizować chłopięce pasje. Z czasem jednak przychodzi przekonanie, że to może być fajne. I teraz praktycznie nie spędzamy inaczej urlopu niż na motocyklu.

Hary przyznaje, że coraz rzadziej słyszy, żeby motocyklistów określać dawcami nerek, ale nie zgadza się, że to dlatego, że motocykliści się zmienili: - Bo kim są motocykliści? Świadomość ludzi rośnie i dociera do nich, że to nie jest jakieś odrębne środowisko. Coraz więcej osób ma motocykle. Nie wiadomo, czy pod kaskiem jest nauczyciel, lekarz, prokurator, sędzia, mechanik samochodowy...

- A to, jak jeździmy, wynika z tego jakimi w ogóle jesteśmy ludzi - dodaje właściciel pubu, który w dodatku handluje motocyklami, ma więc możliwość częstej zmiany marek. - Stereotypy to coś, co zawsze było i zawsze będzie. Może to i dobrze? Jest ciekawiej - śmieje się.

- A swoją drogą po reakcjach ludzi widać, jaki magnetyzm mają motocykle - opowiada Hary siedząc na Harleyu Davidsonie Electrze.

Zbyszek jest wyznawcą tej akurat marki. Zaczynał w młodości na Komarku, potem przesiadł się na crossy, a po swojej „przerwie na dojrzewanie” najpierw kupił „japończyka” - Kawasaki Vulcan, a potem Harleya.

- Bo Harley to ostanie ogniwo łańcuszka - mówi z błyskiem w oku. - Nie ma bardziej kultowego. A poza tym mimo chorego kręgosłupa mogę nim jechać i jechać. Mój to Electra Light Sport. Będzie miał za chwilę 25 lat. To jeszcze prawdziwy Harley na gaźniku, bo nowsze na wtrysku, to już nie to. Nie mają duszy. Są szybsze, bardziej ekologiczne, ale bez duszy... To jak... bo ja wiem... porównanie kiełbasy ze sklepu z tą własnej roboty.

Poza Electrą Zbyszek ma drugiego, młodszego Harleya na miasto, a poza tym stare MZK, WSK. Nie wszystkie są na chodzie, bo praca we własnej firmie zabiera czas.

Dla odmiany Jarek jest zapatrzony w swoją Yamahę. Opowiada, że gdy w roku 2005 wrócił do młodzieńczych pasji motocyklowych, kupił Yamahę Virago 750. Maszynę nie za szybką, nie za ciężką - ok. 260 kg, łatwą do ponownego przyswojenia, o przyzwoitej mocy.

- Ze 170 km/h można było rozwijać - precyzuje. Po roku zmienił ją na Yamahę XVS 1100, już większą, podtuningowaną, bardzo głośną.

- Teraz to już dla mnie nie takie ważne, ale było - przyznaje Jarek. - Hałas przydaje się także ze względów bezpieczeństwa: kierowcy nas zauważają. Teraz wolę sprzęt turystyczny: to nadal Yamaha, ale FJR 1300.

- Bo jest taka zasada: jak chcesz mieć czyste ręce, to nie kupuj Harleya - śmieje się ten motocyklista z klubu Buddies. - Yamaha nigdy mi się nie psuje. Przede wszystkim dlatego, że jest nie na łańcuch, a na wały Kardana - to bezobsługowe elementy. Rozwija prędkość 300 km/h, ale zapewniam: do podróżowania w dwie osoby w zupełności wystarczy to 160-170 km/h.

Hamer jest z kolei wierny Hondzie.

- Moja Honda CB 1000 to klasyczny motocykl, wygodny, uniwersalny - opowiada o niej z radością. - Nie ma co prawda fabrycznych kufrów i trzeba go kulbaczyć w trasę, ale jest duży: wiatr w trasie nas nie zdmuchnie, bo ja swoje ważę i on też drobny nie jest. I dajemy radę.

- Jak mnie pytają: Hamer, ty słuchaj, jak chcę kupić motocykl, to jaki? - odpowiadam: Słuchaj, najpierw odpowiedz na pytanie, jak będziesz go używał - mówi motocyklista.

Jak brzmią rady Hamera?
Jeśli chcesz motocykl tylko do pracy, to kup skuter lub małego „najkedzika” (motocykl naked, czyli golas pozbawiony owiewek - przyp. red.) - mało pali, jest zwinny, lekki, łatwy w parkowaniu.

Chcesz podróżować? Do tego są specjalne motocykle szosowe, z fabrycznie montowanymi kuframi, podgrzewanymi manetkami.

Jeśli wybierasz turystykę po bezdrożach to warto dobrać coś z klasy enduro z blaszanymi kuframi. Do szosowej - mają plastikowe kufry, które można na zlocie wypiąć i wziąć w ręce jak dwie walizki.

Chcesz poszaleć po lesie, to kup sobie crossa i wyrywaj.

A jak ktoś chce poszpanować, to najlepiej kupić błyszczący motocykl: customowego big doga robionego na bazie Harleya.

- Są niesamowicie niewygodne, z szeroką oponą z tyłu, praktycznie bez amortyzacji, więc każda nierówność drogi wbija się w tyłek - nie pozostawia złudzeń Hamer. Ale dodaje: - Niemniej wyglądają bardzo efektownie: widelec jest wysunięty, cała maszyna aż ocieka chromami... Kiedyś takim pojechał kolega na Litwę, blisko, o rzut beretem. Jechał i płakał jak wracał: każdy dołek, każdą szczelinkę odczuwał w siedzeniu.

- Tak więc ja na razie kocham japońskie maszyny - podsumowuje. - Nic po drodze z nich nie wypada, nic się nie gubi... O Harleyach się mówi, że zawsze znaczą swoje miejsce : parę kropli oleju musi z niego wyciec. Ale fakt, to majstersztyk amerykańskiego marketingu.

Zbyszek cieszy się, że jego dorosły już syn podziela motocyklową pasję.

- To dobrze, bo świat motocyklowy jest poukładany - podkreśla z dumą. Jak każdy z nich ma na sobie skórzaną kamizelkę z emblematami swojego klubu. - Podstawową zasadą jest, że trzeba być porządnym człowiekiem, a reszta norm po prostu z tego wynika. Trzeba się szanować, pomagać sobie nawzajem. Zapewniam, że gdyby coś się stało na szosie, a ktokolwiek z nas byłby tego świadkiem, na pewno nie pozostanie obojętny. Udzieli pomocy.

- Oczywiście, jak każde środowisko jesteśmy zróżnicowani, ale naprawdę jesteśmy w klubie nie dla lansu - zapewnia Zbyszek.

Jarek opowiada, że jego żona już nie boi się jeździć. - Bardzo wiele zależy tu od kierowcy. Powinien powoli przyzwyczajać pasażera do prędkości. Znaczenie ma też rodzaj motocykla. Jeśli jest duży z kufrem z tyłu, o który można się oprzeć, to pomaga. Jeśli w zakręty wchodzimy w miarę łagodnie go przechylając. To tylko kwestia czasu.

Miłośnik Yamahy opowiada, że często jeżdżą na zloty. Choćby Peron w Ostrołęce czy Żubry w Zambrowie to zaprzyjaźnione kluby. - A najfajniejsze są wyjazdy klubowe, gdzie siadamy i jedziemy przed siebie - wspomina Jarek. - Gdzie dojedziemy, tam nocujemy. W zależności od pogody w namiotach lub pensjonatach, których jest u nas sporo.

Bardzo dobrze Jarek wspomina także wypady na Litwę: - W Mariampolu jest klub Siena, z którym najczęściej się spotykamy. Tam ruch klubowy jest bardzo rozwinięty. Litwini lubują się w Harleyach.

Czarley opowiada, że w tym roku na przełomie kwietnia i maja będzie uczestniczył w zlocie na Białorusi. - Byłem tam dwa lata temu. To słowiańska atmosfera, bardzo otwarci ludzie, a motocykle? - przypomina sobie. - Jeżdżą tam wszystkim. Mają sprzęt, o których my już zapomnieliśmy. Odrestaurowują te motocykle i raczej rzadko ruszają na trasy. Dlatego nasze kolumny wzbudzają ogromne zainteresowanie.

- Nasze motocykle nie są nowe, bo to kosztowne rzeczy - nie pozostawia wątpliwości Jarek. - Nowa Yamaha może kosztować 70 tysięcy w salonie i trzyma wysoką cenę przez lata.

A wracając do bezpieczeństwa na drodze motocyklista dodaje: - W motocyklu podstawa to opony i hamulce. No i kask, który nie może się rozłupać przy uderzeniu. Ubiór ochroni przed otarciami w razie wywrotki, ale nie wymyślono jeszcze niczego, co by nas naprawdę chroniło. Na szczęście kultura na drogach jest coraz większa - kierowcy samochodów nas przepuszczają, zwracają na nas uwagę i pozwalają przejechać. Ale najważniejsze jest to, co mamy w głowach.

Żaden z nich nie potrafi sprecyzować, na czym właściwie polega ta motocyklowa fascynacja. - Nie ma jednej wartości, dla której to „nęci” - mówi np. po zastanowieniu Hary. - Przyjemność daje i przeglądanie zdjęć w gazetach, i siedzenie w garażu, i dłubanie w silniku czy po prostu bycie w obecności maszyny. Ale też jazda na długich odcinkach i wchodzenie w zakręty. I pokonywanie własnych barier.

- Tak to jest, że kto nie jeździł, nie wie o co chodzi. Ale i ten, kto jeździł, nie wie - śmieje się Hary.

A Czarley zauważa, że w internecie jest wiele żartów na ten temat, jak mężczyźni podchodzą do tej swojej pasji: rysunki pokazują motocyklistę z maszyną pod kołdrą, a żona gdzieś w kąciku na krzesełku sobie siedzi. - Lepiej, żeby nigdy nie stawiała mężczyzny przed wyborem, ona czy motocykl. Bo facet wybierze motocykl - nie pozostawia wątpliwości Czarley. - Poza tym i tak przecież nie jest źle, bo to motocykl jest przed naszymi żonami a nie druga kobieta - śmieje się.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny