Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Moja ulica Białostoczek

Opr. Adam Czesław Dobroński [email protected]
NN, Tadek Cudowski, Tadek Słowicki, Mundek Gawryluk. Siedzą: Władek Borys i Ula Wróblewska.
NN, Tadek Cudowski, Tadek Słowicki, Mundek Gawryluk. Siedzą: Władek Borys i Ula Wróblewska.
Wracam do wspomnień i zdjęć Romualda Zbigniewa Lasoty, zapraszam na przedmieście, które jeszcze w latach 50. pod wieloma względami przypominało wieś. Dzięki Ryszardowi Malinowskiemu odezwali się ziomkowie z dzielnicy Białostoczek. Tak zrodziła się szansa na napisanie osobliwej książki. Może za tym przykładem pójdą mieszkańcy innych dzielnic.

Od dawna nie mieliśmy światła elektrycznego. Mieszkanie oświetlało się lampką naftową zrobioną z kałamarza i ziemniaka, przez który przetknięto knot. Kwitła również produkcja karbidówek z użyciem łusek od pocisków. Zakwaterowano i u nas żołnierzy radzieckich, dwaj młodzi telefoniści Szurka i Paweł podłączyli prąd elektryczny. Początkowo używaliśmy go nielegalnie, później Mama jako nauczycielka Szkoły Powszechnej nr 11 otrzymała oficjalne zezwolenie. Świadczyła o tym kartka nalepiona na licznik energii elektrycznej.

Czerwonoarmiści byli różni. Szurka i Paweł grali z Mamą w karty, dzielili się produktami wojskowymi, mnie częstowali pajdami chleba z solidną warstwą "świnnej tuszonki" (konserwa z darów amerykańskich), posypanej na wierzchu obficie cukrem. Na 11 listopada zawiesili na dachu sztandar polski, który ciocia Stefa przechowała przez okupację na strychu. "Polskij prazdnik" uczcili tak dokładnie, że ledwo ich zdołano przyprowadzić do domu. Zdarzyło się natomiast, że już po ich wyjeździe pijany oficer kozacki wybrał się do nas na "żeńszczyny". Gdy mu nikt nie chciał otworzyć zaczął strzelać z pistoletu po oknach. Ciocia wyskoczyła przez okno do ogrodu i pobiegła do Słowickich. Koniec końców udało się kozaka poskromić. Rano przyszedł w wielkiej czapie i z szablą u boku, żeby Mamę przeprosić.
A propos pijaństwa, to na łąkach za torami wylądował radziecki dwupłatowiec zwany kukuruźnikiem. Był przystosowany do służby sanitarnej, miał gondole na skrzydłach. Całą gromadką oglądaliśmy, jak pilot zabiera kolejnych pasażerów i lata z nimi nad domami Białegostoczku. Po wylądowaniu następował poczęstunek, więc po którymś z kolei nawrocie pilot o własnych siłach nie mógł wysiąść z samolotu. Na szczęście nic nikomu się nie stało. Na polach stały po przejściu frontu także działa przeciwlotnicze, często strzelały do pojawiających się samolotów niemieckich

Wracali, ale nie wszyscy

Dowiedzieliśmy się, że Józef Cudowski, brat mojej Mamy, znalazł się na Syberii. Co za ironia losu! Niemal przez całą okupację ukrywał się skutecznie przed wywiezieniem na roboty do Rzeszy, dopiero w maju 1944 roku Niemcy go złapali i umieścili w obozie pracy w Dojlidach, skąd posyłali do budowy bocznicy kolejowej. Tuż przed nadejściem frontu strażnicy wpakowali wszystkich więzionych do wagonów i pociąg ruszył na zachód. Rosjanie zdołali go przejąć, przyczepili lokomotywę i powieźli "niewolników" na wschód. Przez pewien czas wujek Józef przysyłał listy, potem wszystko się urwało. Natomiast jego żona wcześniej trafiła na Syberię, ale wyszła z armią Andersa i po przebyciu całego szlaku bojowego znalazła się w Kanadzie, następnie w Londynie.

Pewnego dnia listonosz przyniósł telegram. Mama popłakała się ze szczęścia, to Tata donosił, że jest już w Czechowicach-Dziedzicach. Ja znałem go tylko z opowiadań i zdjęć. Pamiętam, jak wszedł w mundurze wojskowym z walizeczką. Przywiózł wiele własnoręcznie wykonanych pamiątek z obozu, m.in. kasetkę z moją podobizną i rzeźbiony ołtarzyk. Najciekawsza była walizeczka z tektury z amerykańskich paczek żywnościowych, z okuciami z puszek od konserw, w środku wyklejona kolorowymi opakowaniami mydeł i papierosów. Przywiózł też skrzypce, na których grał w orkiestrze obozowej. Przez pierwsze dni nie było końca opowiadań, czuliśmy się tacy szczęśliwi, nareszcie razem. Tato zaczął mnie uczyć angielskiego, zapału wystarczyło mi jednak tylko na kilka lekcji. Podjął też pracę w Szkole nr 5 przy ul. Pałacowej, a po roku w Ekspozyturze Biura Repatriacji.

Moje radości i problemy

Pierwszy po okupacji odpust przy kościele św. Rocha był bardzo huczny i tłumny. Można było kupować błyskotki i smakołyki za niemieckie fenigi, radzieckie kopiejki i polskie złotówki. Doczekaliśmy się wreszcie lodów w wafelkach. W czasie okupacji co niedzielę przyjeżdżał wprawdzie na Białostoczek lodziarz z wózkiem, jednak zawartość nakładał łyżką do pergaminowego papierka. Pierwszego września 1944 roku poszedłem do Szkoły nr 15 mieszczącej się w jednym z nielicznych ocalałych budynków przy ul. Lipowej. Po trzech dniach okazało się, że dobrze umiem czytać i pisać, więc przeniesiono mnie do klasy II. Siedzieliśmy w salce na ostatnim piętrze po osiem osób w jednej ławce, wiek uczniów wahał się od 6 do kilkunastu lat. Przyszły jednak jesienne słoty, ja nie miałem porządnych butów. Mama dyplomatycznie stwierdziła, że jestem jeszcze za młody i z nauką mogę poczekać.

Na Sylwestra 1944 roku poszliśmy z Władkiem Borysem w cygany. Zgodnie z tradycją chłopcy przebierali się za cyganki, a dziewczęta za cyganów. Zaszliśmy do mieszkającej niedaleko panny Lodki. Handlowała ona wódką i nie mając czym nas ugościć poczęstowała kielichem. Matki długo nas szukały po Białostoczku, skończyło się jednak tylko na reprymendzie. W święta Bożego Narodzenia chodzono u nas z gwiazdą, na półpoście obrzucano drzwi glinianymi garnkami, w Niedzielę Palmową chłostano dziewczyny witkami wierzbowymi po nogach, na Wielkanoc śpiewano pod oknami "konopielki" i taczano jajka. Śmigus-dyngus kończył się nierzadko pod studnią, gdzie polewano się wodą z wiader. W Zielone Świątki majono ganki gałązkami brzozy, a podwórka wysypywano tatarakiem. W maju w domach ubierano ołtarzyk i odprawiano nabożeństwa, na które schodzili się sąsiedzi. Na Zaduszki spieszyliśmy na cmentarz zapalić świeczki na grobach i ochoczo oblegaliśmy stragany z różnościami, także z wiatraczkami oraz kolorowymi jojami na gumkach.

1 września 1945 roku poszedłem do klasy II Szkoły nr 7 wraz z Władkiem Borysem (klasa I). Droga wiodła przez podwórko Słowickich i Baluka, dalej ścieżką przez pole do toru, nasypem kolejowym do piaszczystej ul. Wiatrakowej. Młodsze klasy uczyły się po południu, więc do domu wracaliśmy po ciemku. Zimą przy torach kolejowych rozlewiska zamieniały się w doskonałe ślizgawki, zaś w ciepłe dni wysoka, piaszczysta skarpa przy torze zastępowała salę gimnastyczną; podczas przerw kopaliśmy puszki od konserw i graliśmy w palanta. Moją wychowawczynią była pani Żukowska, koleżanka mamy, a dyrektorem pan Radiukiewicz.

PS. W opisie zdjęć z cz. 2 widoczny dom należał do Słowickich, Leszek nazywał się Siedlecki, a fotka Władka na motorze pochodzi z 1945 r.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny