Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mój rok 1980. Recenzja książki i rozmowa z autorem

Jerzy Doroszkiewicz
Nie można przeczytać jednej teczki i powiedzieć, że wszystko już wiem. Dlatego trzeba było napisać tę książkę, ponieważ potem nikt by już tego nie zrobił - wspomina Bernard Bujwicki.

Bernard Bujwicki w sążnistym tomie "Mój rok 1980" tłumaczy, dlaczego zakładał w Białymstoku “Solidarność", przypomina nastroje panujące w mieście i śmiało docieka przyczyn politycznych mordów.

Jak wielu, patriotyczne poglądy wyssał z mlekiem matki. Bujwicki wyrwał się ze wsi do szkoły górniczej na Śląsk, później podjął studia inżynierskie na Politechnice Krakowskiej. I tam dosięgła go już wielka polityka. Marzec 1968, Międzyuczelniany Komitet Strajkowy, a potem już poszło. Po studiach wrócił do Białegostoku, dostał pracę w Wodorolu i tam zastał go rok 1980. Rok, w którym cała Polska, z dnia na dzień, powiedziała dość nieudolnym rządom komunistów. 1 września, w dzień po podpisaniu Porozumień Sierpniowych zwołał wiec, a już dziesięć dni później odbyło się założycielskie zebranie nowego związku zawodowego gromadzącego osoby nienawidzące komuny.

Bujwicki w swoich wspomnieniach nie trzyma się chronologii. Często cofa w czasie, by czytelnikom,- szczególnie tym młodszym - w prosty, a często niepozbawiony humoru i anegdot sposób, tłumaczyć zaszłości systemu, wieloletnie animozje pomiędzy robotnikami a kadrą. I tym bardziej podziwia postawę inżyniera ze wspomnianych Uchwytów - Stanisława Marczuka, który opowiedział się po stronie robotników, a później stanął na czele związku w regionie. Nie ukrywa też oschłych stosunków pomiędzy nim, a Marczukiem i ze swojego punktu widzenia tłumaczy, jak mogło dojść do konfliktu pomiędzy inżynierami.

Bujwickiemu udało się nieźle oddać atmosferę tamtych miesięcy. Nie opisuje ogólnej euforii, raczej wspomina, że były to dni i miesiące pełne napięcia, mnóstwa wyrzeczeń. Czasy, kiedy to nie rodzina była najważniejsza, a liczyła się sprawa.

I oto nadchodzi grudniowa noc 1981 roku. A z nią najlepiej objawia się gawędziarski talent autora. Barwnie opisuje, jak bezpieka łomem torowała sobie wejście do jego mieszkania, pierwsze minuty internowania, pobyt w komendzie wojewódzkiej przy ulicy Sienkiewicza, milicyjną celę i spotkania ze znajomymi, podobnie wydartymi z mieszkań w mroźną, grudniową noc. Podczas pobytu w areszcie i w obozach internowania pewnie nieraz wspominali tamte momenty. I jeśli nawet autor coś przekręca albo po zgoła 30 latach od tamtych wydarzeń koloryzuje, talentu gawędziarza odmówić mu nie sposób.

Autor wielką rolę w krzewieniu patriotyzmu przypisuje postawom księży katolickich. Ale nie pozostaje bezkrytyczny ani wobec ich zachowania, ani późniejszych odkryć w archiwach IPN.

Nie sprawia też wrażenia osoby dążącej za wszelką cenę do rozliczeń. Tłumaczy, że woli przemilczeć niektóre nazwiska, zwłaszcza jeśli sądzi, że swoją współpracą z bezpieką nie wyrządziły szczególnego zła albo ujawniły opozycji swoją słabość. Nie przemilcza za to choćby niezłomnej postawy młodego redaktora Biuletyny Informacyjnego NSZZ "Solidarność" Region Białystok. Bezpieka na tyle zapamiętała mu artykuł Zmowa milczenia poświęcony milicji i ZZ FMO - milicyjnym związkom zawodowym, że nawet "Gazeta Współczesna", wydająca się wówczas dość niezależną, z liczną grupą sympatyzujących z Solidarnością dziennikarzy, wyzwała Konrada od ekstremistów. Kruszewski w areszcie i obozach internowania dzielił celę z Bujwickim, a po latach został redaktorem naczelnym wychodzącej do dziś "Współczesnej".

Autor opisuje kurczącą się Solidarność, wykruszające się kadry u schyłku lat 80. Wysnuwa też śmiałą tezę, że poniekąd to bezpieka i ówczesny szef MSW gen. Czesław Kiszczak przywrócili Solidarność do życia w regionie. Jego zdaniem potrzebowali partnerów do rozmów przy okrągłym stole, a nowe pokolenia patriotów były zbyt radykalnie antykomunistyczne. To także jego zdaniem było prawdziwą przyczyną mordu na księdzu Stanisławie Suchowolcu, który był przeciwny układaniu się z komuną i pociągał za sobą rzesze radykalnej młodzieży.

Kilkusetstronicowy memuar to również okazja do refleksji nad teczkami zgromadzonymi w IPN i dzisiejszymi losami ówczesnych współpracowników czy popleczników reżimu Jaruzkariery znanych uczonych, sędziów, adwokatów, przywódców organizacji społecznych czy ważnych urzędników magistrackich. Teczki IPN i oświadczenia lustracyjne nadal robią na nim wielkie wrażenie, podobnie jak dokumenty świadczące o współpracy kleru z SB. Z drugiej strony zdaje sobie sprawę, że akta najlepszych ówczesnych kapusiów mogły zostać kompletnie zniszczone, za to pozostały dokumenty rzucające cień nawet na postaci najbliższych współpracowników.

Nie ma sensu we wspomnieniach Bernarda Bujwickiego dopatrywać się historii całej białostockiej Solidarności czy opozycji. Wiele postaci pojawia się jedynie w tle, wielu opozycjonistów nie wymienia wcale. Ma do tego pełne prawo. Bo to jego wspomnienia i jego wizja tamtego czasu. Więziennych cel, żon pozostawionych z malutkimi dziećmi na pastwę pisanej pałkami i czołgami historii. Czasu wilczych biletów po wyjściu z internowania i panoszącej się, prowokacyjnej bezpieki. To jego książka, jego życie i to jemu należy się pokłon za lata oddane sprawie wolnej - od dyktatu komuny - Polski.

Obserwator: Dlaczego zdecydował się pan napisać Mój rok 1980?

Bernard Bujwicki: Pamięć mnie jeszcze nie zawodzi i chciałem to wykorzystać. Kiedy napisałem wspomnienia na zaproszenie IPN, okazało się, że w między czasie wiele rzeczy się wyjaśniło, odkryły się tajne archiwa SB, ujawniły pewne mechanizmy i jeśli złożyło się to razem, należało tamtym wydarzeniom nadać inną interpretację. Niektóre zbrodnie SB nie zostały dotąd odkryte, choćby na świadku zbrodni politycznej na Krzysztofie Zagierskim.

Czyli warto było otworzyć te symboliczne teczki, ale trzeba je czytać z kluczem?

- Nie można przeczytać jednej teczki i powiedzieć, że wszystko już wiem. Dlatego trzeba było napisać tę książkę, ponieważ potem nikt by już tego nie zrobił. IPN opisuje naszą historię z dokumentów bezpieki. Historycy z IPN często nie są w stanie powiązać faktów, bo oni w nich nie uczestniczyli. Zresztą IPN zbrodni na Andruszkiewiczu, który został zamordowany po Zagierskim jako świadek, nie powiązał. Twierdził, że nie ma dowodów na to, że zginął z rąk bezpieki. Nigdy nie bywało takich dowodów, to jasne.

A 1988 w roku, kiedy organizowano okrągły stół potrzebny był partner ze strony opozycji, który poszedłby do porozumienia. W Białymstoku władza komunistyczna nie miała partnera do rozmowy, bo wszystko się rozsypało, a to co się tworzyło było wybitnie antykomunistyczne. I z tego powodu zamordowano księdza Suchowolca.

Proponowano mi przejęcie władzy od Marczuka (ówczesnego przewodniczącego Solidarności), to samo proponował później wysokiej rangi oficer MSW Edwardowi Łuczyckiemu. Czyli MSW z Kiszczakiem wspomagali organizowanie Solidarności. Podobnie mord na księdzu Suchowolcu, który został zabity w momencie, kiedy wszyscy zbierali się do tego porozumienia, namawiano wszystkich, żeby się porozumieć. Ksiądz był przeciwko porozumieniu, organizował młodzież i dlatego zginął. "Zło dobrem zwyciężaj“ mawiał, a tego, co było po stronie komunistycznej nie można było nazwać inaczej jak złem i on to w dalszym ciągu nazywał, a młodzież za nim szła.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny