Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mirosław Hermaszewski: Nie wyobrażam sobie, żeby nie było obcych cywilizacji

Zbigniew Górniak (Nowa Trybuna Opolska)
Rok 1978. Kosmonauta Mirosław Hermaszewski.
Rok 1978. Kosmonauta Mirosław Hermaszewski. Fot. Archiwum
Nie znam nikogo, kto był wierzący i wrócił stamtąd ateistą. Ale znam takich, co polecieli w kosmos jako niewierzący, a wrócili z wiarą. Właściwie 95 procent radzieckich kosmonautów nawróciło się - mówi Mirosław Hermaszewskim, pierwszy i jedyny polski kosmonauta.

Panie generale, kapral podchorąży Zbigniew Górniak melduje się na wywiad.

Mirosław Hermaszewski: Kapral? Tylko tyle? No, trudno. Dobry i kapral.

Nie chcieli dać awansu, bo skakałem przez płot na lewiznę.

- A mnie to w ogóle do wojska nie chcieli wziąć.

To jak Pan został generałem? Jak Pan został kosmonautą? Jak Pan się dostał do szkoły lotniczej w Dęblinie?

- Spokojnie. Po kolei. No więc było tak. Wojna mnie mocno dotknęła, straciliśmy ojca, dobytek, ale mama uratowała to, co najważniejsze: siedmioro własnych dzieci. Wykarmiła, wychowała, nigdy się nie skarżyła. Ja byłem najmłodszy. I w szkole to lotnictwo zaczęło mi kiełkować w główce. Powolutku, powolutku. Ale ja nigdy nie sądziłem, że dotknę kosmosu. Najpierw wchodziłem na drzewa, żeby więcej zobaczyć. Potem moim marzeniem było być jak ten bocian: a może wzniosę się tam, gdzie ta chmurka? Zacząłem marzyć o szybowcach. Ja byłem taki malutki, bialutki. Znaczy, bladziutki, nie rzucający się w oczy. I to dlatego zaproponowano mi w szkole granie Janka Muzykanta. W szkolnym przedstawieniu. Sierota byłem życiowy.

To jak się Pan dostał do szkoły pilotów?

- Kłopot był już przy przyjęciu na kurs szybowcowy. Nie chcieli mnie, taki byłem mizerny. Kilka razy podchodziłem. A jak trzeba było pójść do wojska, to mnie komisja wyśmiała. Chciałem koniecznie do lotnictwa. Stałem nagusieńki przed nimi, a oni drwili ze mnie. Był tam przedstawiciel rady narodowej, lekarz i pułkownik wojska z komendy poborowej. Zobacz, on chce do lotnictwa, śmiali się. Nie dali mi kategorii, nie nadawałem się do wojska.

Ale ja już latam, mówię do nich, na szybowcach. I wtedy jeszcze bardziej się zacięli. Dostałem kategorię C z ograniczeniem. Kłopot. Ale przeszkody są po to, żeby je pokonywać, prawda? Dwa miesiące potem pojechałem do Dęblina na egzaminy do szkoły lotniczej.

Z kategorią C?

- Wie pan, co im powiedziałem? Że zgubiłem książeczkę wojskową! I zdałem egzaminy! Z wuefu bardzo dobrze, z matematyki dobrze, a z pozostałych przedmiotów też powyżej czwórki. Ale patrzą na mnie: mam niedowagę. I wtedy jeden z dowódców mówi: to nic, odkarmimy! Od razu zostałem prymusem.

Po latach, już po tym moim locie w kosmos, będąc na spacerze z żoną we Wrocławiu, spotkałem jednego z tych, którzy mi nie chcieli dać kategorii na komisji. To był ten pułkownik, który najbardziej ze mnie drwił. I on wtedy zaczął krzyczeć na całą ulicę do żony. Ale tak, żeby przechodnie słyszeli. "Basia, Basia, zobacz! To ja pana pułkownika skierowałem do wojska, a teraz on w kosmos lata!" No cóż, ludzie mają krótką pamięć.

Panie generale, choć od tamtych wydarzeń minęły 32 lata, to czy Panu śni się czasami kosmos?

- Owszem, tak jak każdemu śnią się najgłębsze przeżycia, jakich doświadczył. Bo ten kosmos to było coś wyjątkowo głębokiego. Najczęściej mam taki sen, że nabieram powietrza w płuca, wyskakuję przez luk, trzymam się statku i tak pędzę razem z nim przez pustkę. I nagle zaczyna mi brakować powietrza, ale ja nie chcę wracać do rakiety. I gdy już mam się zacząć dusić, budzę się.

A czy zdarzyło się Panu w kosmosie coś, czego Pan do dziś nie potrafi sobie wytłumaczyć? Coś niezwykłego, co nadal nie daje Panu spokoju?

- To jest pytanie, na które żeby odpowiedzieć rzetelnie, mam za mało czasu. Bo to jest pytanie na poważną książkę. Jak już powiedziałem, w kosmosie postrzeganie tego, co wokół, tych wszystkich niezwykłych zjawisk, jest bardzo głębokie. Po pierwsze, pod wpływem tych cudów za oknem zaczynasz wątpić, czy tam w ogóle jesteś. A po drugie, nie masz pewności, czy twój mózg to wszystko zarejestruje, że da sobie radę z przetworzeniem tych wszystkich bodźców, wrażeń.

Na przykład jakich?

- Na przykład takich, że dobę przeżywa się w 90 minut, bo tyle trwa jedno okrążenie wokół Ziemi. A w ciągu doby ja Ziemię okrążałem aż 16 razy. Szesnaście wschodów i zachodów słońca w ciągu doby. Szesnaście dni i nocy. To mocno wpływa na człowieka. A kiedy jest chwila czasu i masz okazję zerknąć przez okno i widzisz wielki porządek wszechświata. I widzisz na własne oczy, choć niby wiesz to z podręczników, że nasza planeta wisi sobie w przestrzeni. No więc wtedy zadajesz sobie pytanie: no dobra, ale kto ten porządek ustanowił?

I jak Pan sobie na to pytanie odpowiadał?

- Musiałby pan przeczytać moją książkę. Domyślam się, ku czemu pan zmierza. Ilości gwiazd są niepoliczalne, a wokół każdej z gwiazd może wirować taki sam układ planetarny jak nasz. No i jeżeli życie powstało u nas, to biorąc pod uwagę rachunek prawdopodobieństwa, musi ono istnieć także i gdzie indziej. Pan Bóg nie jest chyba taki, że podarował życie wyłącznie nam. I wciąż daje nam do zrozumienia, że wcale nie jesteśmy tak wielcy, jak nam się wydaje. Jesteśmy niczym. Gwiazd w kosmosie jest więcej niż wszystkich drobinek piasku na wszystkich pustyniach i plażach świata. I jak się na to patrzy z bliska, ma się wtedy wrażenie. Co ja mówię, ma się pewność, że musi być ktoś, kto kręci tą wielką korbą.

Owszem, zmierzałem do tego pytania, czy istnieje życie pozaziemskie, ale najpierw chciałem Pana spytać o istnienie Boga. Skoro jego obecność odczuwają himalaiści w wysokich górach, to co dopiero kosmonauci.

- Himalaiści przebywają w o wiele bardziej skrajnych warunkach niż kosmonauci, proszę pana. Niskie ciśnienie, mało tlenu, wiatr, mróz, wyczerpanie fizyczne. Oni mogą doznawać pewnego rodzaju halucynacji. Natomiast jak się jest w statku kosmicznym, jak koledzy śpią i człowiek sobie urwie dwie godzinki ze snu, żeby porozmyślać, to jest to wrażenie takie, że człowiek czuje się cały czas przez kogoś obserwowany. Czuje czyjąś obecność.

Pan poleciał w kosmos w czasach, kiedy polskie wojsko nie mogło wierzyć w Boga, i z sojusznikiem, który tego Boga zwalczał.

- Tak, powiedzmy oględnie, że były to czasy zupełnie innej oceny jednostki ludzkiej i zupełnie innego podejścia do wiary, ale, gdy po latach zapytałem moich radzieckich kolegów o wrażenia, to opowiedzieli mi to samo.

Po latach dopiero? Zaraz po locie strach było rozmawiać o Bogu?

- Oczywiście, że się o takich sprawach nie rozmawiało! Widzi pan, każdy, kto leci w kosmos, jest bardzo dobrze przygotowany pod względem technicznym, naukowym, medycznym, sprawnościowym. Ale na skutek przeżyć, jakich tam doznaje, wraca z kosmosu jako humanista. Głęboki humanista. Ja powiem coś jeszcze. Nie znam nikogo, kto był wierzący i wrócił stamtąd ateistą, ale znam takich, co polecieli w kosmos jako niewierzący, a wrócili z wiarą. Mam tu na myśli głównie kolegów ze Wschodu. Właściwie 95 procent radzieckich kosmonautów nawróciło się.

A Pan? Wierzył Pan w Boga przed wylotem w kosmos?

- Przepraszam, ale o czym pan mówi? Co pan sugeruje? Ja byłem wychowany w domu typowo polskim, ja nigdy wiary nie zmieniłem. Byłem i jestem człowiekiem wierzącym.

Ale przecież nie mógł jej Pan manifestować.

- Owszem, czasy były, jakie były. Nawet śluby kościelne wojskowi brali w konspiracji.

Dopowiedzmy to: Pan wierzy w istnienie obcych cywilizacji?

- Wydawało mi się, że zasugerowałem odpowiedź już wcześniej, ale dopowiedzmy. Nie wyobrażam sobie, żeby ich nie było. Tylko niech pan nie pyta mnie, jak wyglądają. Niech pan spyta Boga. A swoją drogą, głupszych od nas chyba nie mógł stworzyć (śmiech).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny