Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miodowa Mydlarnia. Biznes pszczelim woskiem pachnący (zdjęcia)

Agata Sawczenko
Agata Sawczenko
Urszula i Marek Guszczynowie prowadzą Miodową Mydlarnię
Urszula i Marek Guszczynowie prowadzą Miodową Mydlarnię Wojciech Wojtkielewicz
On pracował w ubezpieczeniach. Cierpiał, gdy szedł do pracy. Ona, nauczycielka angielskiego, uwielbiała szkołę. Ale z pracy musiała zrezygnować. Teraz Urszula i Marek Guszczynowie hodują pszczoły, a z wosku produkują kosmetyki pod szyldem Miodowa Mydlarnia.

Miodowa Mydlarnia. Pracowania urządzona na poddaszu jednego z mieszkalnych bloków na białostockim osiedlu. Sterylna czystość i piękny, ale delikatny zapach. Do pomieszczenia, gdzie produkuje się kosmetyki, Urszula Guszczyn pozwala zajrzeć. Ale wpuszcza już niechętnie. Dba o to, żeby jej produkty były jak najlepszej jakości. Za to w drugim pomieszczeniu – raj! Na specjalnych pólkach suszą się mydła – marchewkowe, rozmarynowe, nagietkowe, lniane, z morelą, z cynkiem, z kozim mlekiem... Obok pysznią się słoiczki: z masłami kosmetycznymi, pudrami do kąpieli, maseczkami, balsamami. Niektóre z miodem, inne z pszczelim pyłkiem. – Ale wszystkie, bez wyjątku zawierają wosk pszczeli – mówi Marek Guszczyn, mąż pani Urszuli, a zarazem właściciel Markowej Pasieki i Miodowej Mydlarni. Częstuje pyszną miodową lemoniadą, zaprasza na kolorowe siedzisko. Bo wie, że o miodzie, pszczołach i o tym, czym na co dzień zajmują się z żoną Urszulą, mógłby opowiadać bez końca. Po prostu – lubi to. I cieszy się, że życie toczy się tak, jak to sobie zaplanował. Zaplanował – ale zaledwie kilka lat temu.

– Wcześniej przez 20 lat pracowałem w korporacjach – mówi pan Marek. – W takim trudnym biznesie, w ubezpieczeniach.
Przyznaje, że praca go wykańczała. Spał po cztery godziny na dobę, żył w nieustającym stresie – co zrobię jutro, czy klienci będą zadowoleni... – Niedziela była najgorszym dniem tygodnia. Bo wiedziałem, że już jutro znów muszę iść do pracy.

– Marek ma delikatny charakter. I lubi ludzi. A wymagano od niego, żeby swoich podwładnych gnębił. Bardzo to przeżywał – wspomina dziś pani Urszula. I przyznaje, że sama też spalała się w pracy. Jest nauczycielką języka angielskiego. – To wymarzona praca dla mnie. Bardzo lubię szkołę, bardzo lubię młodzież – opowiada. – Ale mam jedną wadę: jestem perfekcjonistką. W szkole dawałam z siebie 200 proc. I jak przychodziłam do domu, to już tylko mogłam się gapić w pusty telewizor – wspomina pani Urszula.

Wytchnienie przynosiły im tylko wypady do domku letniskowego, który pobudowali w Puszczy Knyszyńskiej – koło Królowego Mostu. Oboje uwielbiają uprawiać sporty, ale też zajmować się ogrodem, roślinami, przyrodą. Pan Marek miał jeszcze jedną pasję – fotografowanie. Opowiadał o tajnikach robienia zdjęć dobremu koledze. A ten w zamian – mówił mu o swoich zainteresowaniach: ulach, hodowli pszczół, robieniu miodu. – Zacząłem czytać o tym w internecie. Potem kupiłem jedną książkę, drugą, trzecią – mówi. Został specjalistą od pszczół – ale takim tylko w teorii. Wreszcie żona powiedziała: Marek, zajmij się w końcu tym na poważnie!

– Po cichu jednak myślałam, że to szaleństwo – przyznaje dziś pani Urszula.

No, ale stało się: słowo zostało powiedziane. Znów zasiedli przed komputerem. W internecie znaleźli pszczelarza z południa Polski. Pojechali. Osobowym samochodem przywieźli sześć uli. – Były dobrze zabezpieczone – uspokaja pan Marek. Zresztą i tak, nawet gdyby pszczoły wydostały się w czasie podróży na zewnątrz, nic by pewnie im nie zrobiły. – Te dzisiejsze, hodowlane pszczoły są bardzo spokojne – mówią. I wspominają pierwsze miodobranie. Nie mogli się doczekać, żeby spróbować własnego miodu. A smakował... Ech, trudno to nawet dziś opisać. Tak byli podekscytowani, że odbierali go co tydzień, co dwa. Teraz to już robią to raz czy dwa razy na sezon. Bo to ciężka praca. A uli z roku na rok przybywało. Teraz mają już ich prawie sto. I coraz lepiej znają swoje podopieczne, ich zwyczaje, zachowanie. Bo wcześniej to różnie bywało. – Bo od teorii do praktyki jest długa droga – przyznaje pan Marek. Ale przyznaje: wśród pszczół odetchnął. Od pracy, od wyczerpania psychicznego.

– Ta ciężka, fizyczna praca była dla niego wręcz terapeutyczna – przyznaje pani Urszula. I wspomina, jak któregoś roku posmakował im miód z leśnych malin. W kolejnym więc większość uli postawili koło lasu. I co się okazało? Że w ulach miodu zamiast przybywać – ubywa. Bo dzikie maliny przemarzły i uschły. Pszczoły nie miały co jeść, więc konsumowały zapasy.

Ale uczyli się na błędach. Uli i miodu było coraz więcej. Tak smakował znajomym, że nie było szans, by choć słoiczek na sprzedaż zachował się do zimy.

A Guszczynowie... marzyli... Marzyli o tym, by żyć z produkcji miodu. I o tym, by zacząć produkować własne kosmetyki – ekologiczne, bez konserwantów, takie, które odpowiadałyby alergikom i osobom z wrażliwą skórą.

W końcu pan Marek podjął decyzję: składam wypowiedzenie. Przyznaje dziś, że nie było to łatwe. Bo choć praca go wykańczała, zapewniała przecież stabilizację finansową. No, ale zaryzykował. – Fakt, trochę się nam wtedy świat zachwiał. Zwłaszcza finansowo – mówi pani Urszula. – Tym bardziej, że jednocześnie moje zdrowie zaczęło podupadać. Trzeba było podjąć decyzję – co dalej. Wybraliśmy nowe życie.

Kłopoty ze zdrowiem wymusiły na pani Urszuli długie zwolnienie z pracy. Jeszcze dziś nie chodzi do szkoły. Ale przyznaje, że w zdrowieniu pomogło jej... pomaganie mężowi. To pasja, która sprawia, że chce się żyć. – Czasem trudno nam wyjść z pracowni, którą mamy piętro wyżej nad naszym mieszkaniem – śmieje się pan Marek. No, ale cóż – tu też początki wymagały wytężonej, ciężkiej pracy. I nic nie gwarantowało im, że osiągną sukces.

Pani Urszula całe tygodnie spędziła siedząc przed komputerem. Przeszukiwała strony angielskie, amerykańskie, kanadyjskie. Bo tam przede wszystkim piszą pasjonaci zdrowych, ekologicznych kosmetyków bez konserwantów. Szukała przepisów, porad, inspiracji. – Produkcję zaczęliśmy od mydełek – opowiada pan Marek. – Wydawało się nam to najłatwiejsze.

Zaczęli z grubej rury – 30 różnych mydełek. – Myślałem, że będziemy się nimi myć do końca życia – uśmiecha się dziś pan Marek. – Ale okazało się, że znajomym też przypadły one do gustu. Wracali po jeszcze i jeszcze.

Potem się rozkręcili. Zaczęli robić pudry, kremy, balsamy, sole... Wszystko bezwodne – tak, aby nie trzeba było stosować konserwantów. Pani Urszula cały czas eksperymentuje – z nowymi recepturami, zapachami. Przyznają, że nie zawsze wszystko wychodziło idealnie.

– Bywało, że cała produkcję musieliśmy wyrzucić do kosza. No ale cóż, człowiek uczy się na błędach – wzrusza ramionami Marek Guszczyn.

I zapewnia, że właśnie o takim życiu marzył: pełnym pracy, ale spokojnym. Gdzie dzwoniący telefon nie wprawia w stres, tylko przynosi informację od zadowolonych klientów.

Miodowa Mydlarnia.

Urszula i Marek Guszczynowie najbardziej zadowoleni są z bezpośredniego kontaktu z klientami. – Bo to największa przyjemność odebrać telefon i usłyszeć, że nasze kosmetyki są świetne – mówi pan Marek. Swoje kosmetyki sprzedają głownie przez internet. Czasem decydują się, by wstawić je do jakiegoś sklepu. Ale pilnują, by był on ekologiczny – nie tylko z nazwy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny