Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Między rozsądkiem a dyscypliną partyjną i klubową

Tomasz Maleta
Grzegorz Schetyna musiał interweniować, aby pogodzić zwaśnione frakcje w podlaskiej Platformie.
Grzegorz Schetyna musiał interweniować, aby pogodzić zwaśnione frakcje w podlaskiej Platformie. Wojciech Wojtkielewicz
W historii nie brakowało przypadków, że jednostki potrafiły zachować twarz na przekór dyscyplinie partyjnej. Nic nie stoi na przeszkodzie, by właśnie takie wzorce były przenoszone na grunt gminny. W przeciwnym razie już niedługo o tym, jak będzie przebiegać na ulicy krawężnik, zdecyduje nie projekt budowlany a interes partyjny.

Gdzie są granice dyscypliny partyjnej i klubowej? Co takiego niezwykłego musi się wydarzyć, by parlamentarzysta czy samorządowiec zrzucił kajdany poprawności. I czy przegląda na oczy tylko wtedy, gdy jest czarną owcą w swojej partii?

Tak jak Ludwik Dorn, który kiedyś na łamach "Porannego" przyznał, że gdyby był nadal w PiS, to zapewne głosowałby w sprawie pomostówek zgodnie z wolą klubu, czyli przeciw.

- A tak byłem zadowolony, że mnie wyrzucili. Bo mogłem głosować rozsądnie. Gdybym był członkiem PiS, to podporządkowałbym się dyscyplinie partyjnej. Bo polityka jest działaniem zbiorowym i głosuj, jak kazali. To oczywiście też ma swoje dobre strony - mówił Ludwik Dorn.

Zapewne to one przeważyły, że po latach samotności były marszałek Sejmu znowu przydział partyjno-klubowe onuce, tym razem Solidarnej Polski.

Jednak to działanie zbiorowe potrafi tak bardzo ingerować w wolę jednostki, że nieraz czyni ją niezdolną do podejmowania zdroworozsądkowych decyzji. Mówiąc wprost: staje się ona ubezwłasnowolnionym przedmiotem politycznym. Na każdym szczeblu władzy, także tej samorządowej.

Byliśmy tego świadkami w styczniu 2011 roku podczas kryzysu w sejmiku wojewódzkim. Po wyborach samorządowych podlaskie frakcje PO nie mogły się dogadać między sobą, kto ma być marszałkiem województwa. Dopiero interwencja Grzegorza Schetyny spowodowała, że zwaśnione strony zakopały wojenny topór. Ówczesny marszałek Sejmu złożył radnym propozycję z tych nie do odrzucenia: ten kto zagłosuje przeciw kandydatowi PO na marszałka województwa podlaskiego, ten pożegna się z Platformą Obywatelską.

Zaiste przed trudnym wyborem stanęli wówczas radni, także ci z klubu, którzy do Platformy nie należą. Bo zostali zmuszeni bezrefleksyjnie przyjąć wzorce krajowe, choć stały one w sprzeczności z interesami regionu. Zwłaszcza, że pojawiły się tuż po decyzji Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska, która przekreśliła szanse na port lotniczy w Sanikach. W każdej zdrowo funkcjonującej demokracji opartej o minimalne standardy (nie tylko polityczne) werdykt ten oznaczałby koniec kariery samorządowej tych, którzy nie dopuszczali, że GDOŚ może wydać taką decyzję. I zapewniali, że wszystko jest na najlepszej drodze do budowy lotniska. Z drugiej strony, gdyby centrala PO kierowała się jednak interesem regionu, a przede wszystkim traktowała go serio, nigdy nie postawiłaby takiego ultimatum.

Podobnie było z drugiej strony politycznej barykady, gdy podlascy działacze PiS w duchu dyscypliny partyjnej zgodzili się, by Jacek Kurski był jedynką na liście do Europarlamentu. Aprzecież musieli sobie zdawać doskonale sprawę, że ta kandydatura w żaden sposób nie odzwierciedlała interesów regionu.
Coraz bardziej wzorce poprawności politycznej przenoszone są nie tylko do sejmików, ale na jeszcze niższe szczeble samorządu. Bo okazuje się, że o planach zagospodarowania przestrzennego także potrafi przesądzić dyscyplina partyjno-klubowa. Tak było w przypadku przeznaczenia na białostockich Dojlidach części prywatnych działek pod tereny zielone. Protestujący przeciwko temu mieszkańcy podnosili, że w sprawach gminnych reżim partyjny czy klubowy nie powinien wiązać radnych. I że to samorządność ma prymat nad partyjnością ujętą w rygor dyscypliny. W praktyce często jest inaczej. Historia z inicjatywą uchwałodawczą w sprawie nieklikania pokazuje dobitnie jak bardzo dyscyplina klubowa rozprawia się z oczekiwaniami społecznymi. Ale czasami kij ma dwa końce. Bo radni, nie wiedząc nad czym głosują, doprowadzają do absurdów.

Mogliśmy się o tym przekonać na kanwie historii z biletem 60-minutowym. Możemy kupić go jedynie u kierowcy, podróżować przez godzinę, ale tylko jednym autobusem. Taką uchwałę przyjęli białostoccy radni. Kilkukrotnie ją też potwierdzili. Ale pytani przez "Poranny" przyznawali, że to absurdalne rozwiązanie. Nie ukrywali, że głosowali za nim, bo była dyscyplina klubowa.

Problem w tym, że to marne alibi. Bo mieszkańcy szybciej wybaczą wpadkę wynikającą z niedoinformowania czy powstałą przez błąd niż tę, która jest zaprzeczeniem logicznego myślenia.

Nic nie stoi na przeszkodzie, by to właśnie wzorce zdroworozsądkowe były przenoszone na grunt gminny. Cena za taką postawę może być słona: pożegnanie z partią czy klubem. Na drugiej szali są jednak wartości bezcenne: interes regionu (miasta), przyzwoitość, a nawet i honor. Wartość tak bardzo spauperyzowana i sprowadzona na manowce. Już nie tylko przez polityków krajowych, ale coraz częściej samorządowców.

Bez sanacji wzorców zachowań polityczno-samorządowych być może już niedługo o tym, jak będzie przebiegać na ulicy krawężnik, zdecyduje nie projekt budowlany a dyscyplina partyjna. Instrument skądinąd fundamentalny dla systemu demokratycznego opartego na istnieniu stronnictw politycznych. Coraz bardziej jednak wkraczający w materię głosowań, które nie odnoszą się do votum zaufania dla rządu i ministra, absolutorium dla prezydenta, burmistrza, wójta czy spraw budżetowych.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny