Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Między podlaską a miejską lewicą

Tomasz Maleta
Krzysztof Bil-Jaruzelski i Janusz Kochan
Krzysztof Bil-Jaruzelski i Janusz Kochan Anatol Chomicz
Białostocki SLD musi równać do poprzeczki wysoko zawieszonej w radzie miasta przez reprezentację PiS. Nie da się tego zrobić bez pomocy nowych twarzy, większej dynamiki, determinacji.

W Białymstoku nigdy nie było dobrej pogody dla lewicy. Nawet wtedy, gdy na szczeblu krajowym SLD dwa razy współrządziło, miało kilkunastu parlamentarzystów, a na fotelu szefa rządu zasiadał Włodzimierz Cimoszewicz. Trochę inaczej sytuacja wyglądała w Podlaskiem, bo tutaj elektorat z północy i południa regionu, pozwalał SLD odgrywać znaczącą role w samorządzie wojewódzkim. Jednak w stolicy Podlasia nie przekładało się to na realny wpływ na władzę.

Co prawda SLD ilościowo w ostatniej dekadzie zachowywał w radzie miasta status quo, jakościowo jednak tracił. Przede wszystkim miejska lewica przestała być kuszącą perspektywą dla potencjalnych wyborców. Poza tymi, którzy pozwalają minimalnie przekroczyć jej próg wyborczy. Lewicowość miasta zaczęła się kształtować poprzez różnego rodzaju stowarzyszenia, spotkania na uniwersytetach, kawiarenkach politycznych. Z boku od nurtu instytucjonalnego, który dla młodych był mało atrakcyjną retrospekcją poprzedniej epoki. Sytuacja zmieniła się wiosną ubiegłego roku, gdy na czele podlaskiego SLD stanął były radny białostocki Krzysztof Bil-Jaruzelski (z lewej na zdjęciu). Po niezbyt miłym dla niego epizodzie w Platformie Obywatelskiej niczym syn marnotrawny (wcześniej w SdPL) wrócił na stare łono. - Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że nawet jak mnie nie było, sercem byłem zawsze po lewej stronie - mówił przed wyborem. Obiecywał, że "wszystkie swoje zaniedbania" postara się nadrobić.

Od samego początku było wiadomo, że najważniejszym miejscem do odzyskania twarzy dla człowieka i partii po przejściach, będzie Białystok. Oczywiście nie na tyle, by aspirować do przejęcia władzy, ale na tyle silnej reprezentacji, by stać się ważnym partnerem, realizować swój program społeczny i korygować politykę miasta.
Trzeba przyznać, że od roku podlaski SLD znowu widoczny jest na białostockiej scenie samorządowej. Nie tylko w akcjach happeningowych (jak przed zeszłorocznym Rautem prezydenta w Ogrodzie Branickich, choć w tym roku już podobnego zrywu nie było), ale też w debacie o mieście. Poniekąd zbiegło się to w czasie z kampanią referendalną w sprawie MPEC-u i zamieszaniem wywołanym reformą śmieciową. Sprzyjało też, podobnie jak białostockiemu PiS, zejście z pozycji wojowniczych, ortodoksyjnych (zostawienie ich w domenie raczkującego wtedy w mieście Ruchu Palikota, który w oparach spraw światopoglądowych całkowicie się zagubił), a skoncentrowanie się na przedstawieniu ciekawych rozwiązań programowych dla ludzi i miasta (choć niewypałem była akcja z uchwałą obywatelską w sprawie in vitro). Podobnie jak białostocki PiS, podlaski SLD uderza w ten sam ton retoryki o obywatelskości i podmiotowym traktowaniu mieszkańców (rady osiedla, budżet obywatelski) oraz buchalterskim rozliczeniu obecnie rządzących (wszystkie niespełnione obietnice, brak inwestorów zewnętrznych, nieskuteczność promocji, niedostateczny nadzór nad inwestycjami).
Czy to przełoży się na lepszy wynik SLD w przyszłorocznych wyborach do białostockiego samorządu?. To zależy od tego, czy białostockie środowisko lewicowe będzie w stanie przedstawić wizję jasnego przywództwa, swoistego nowego rozdania, które wychodząc poza elektorat partyjny, byłoby zarazem alternatywą (dla niegłosujących) wobec obecnie rządzącego establishmentu. Wiarygodną i autentyczną lokalnością oraz silną składową cech dodatnich jej miejskich liderów. Te kilkanaście miesięcy do wyborów jest potrzebne podlaskiemu SLD, by taką ofertę przedstawić białostoczanom. Paradoksalnie najsłabszym ogniwem może być miejski SLD i jego reprezentacja w radzie miasta. Nie tylko dlatego tego, że lider tych struktur Janusz Kochan (z prawej na zdjęciu) nie miał oporów przed wyciąganiem ręki po pieniądze od prezydenta na organizowany przez siebie bal sportowy i co gorsza nie widział nic zdrożnego w tym, że doradzał jako ekspert komisji rozdzielającej dotacje na wspieranie amatorskich inicjatyw sportowych. Albo dlatego, że radny Wiesław Kobyliński okazał się na tyle niepokorny, by zagłosować za absolutorium dla prezydenta Truskolaskiego i tym samy zapewnił Platformie zdolność blokowania inicjatyw opozycji, co de facto oznacza mniejszościowe rządy Platformy w radzie miasta (za co został w tym tygodniu wyrzucony z partii). Tu chodzi o jakościową i pokoleniową zmianę. Po prostu: białostocki SLD musi równać do poprzeczki wysoko zawieszonej w radzie miasta przez reprezentację PiS. Nie da się tego zrobić bez pomocy nowych twarzy, większej dynamiki, determinacji, ale też dużej autonomii i swobody działania miejskich struktur wobec tych podlaskich. W przeciwnym razie slogany o staniu po stronie mieszkańców, za inną konstrukcją władzy pozostaną po raz kolejny nic nieznaczącą retoryką.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny