Otóż, jak głosi legenda, mieszkał tutaj nie jakiś tam szlachecki szaraczek zagrodowy, lecz prawdziwie zamożny dziedzic. Ziemie miał aż po same Wypychy.
Po wojnie rodzina wyjechała w poznańskie. W Borowskich tylko Henryka Szepietko, z domu Skórko pozostała w rodzinnych stronach. Skórki są najstarsze ze wszystkich zaścianków Borowskich. Potem były Szepiotki, sięgające aż do połowy dzisiejszych Michałów.
Szlachta miejscowa nie miała dużo ziemi, ale od pokoleń tutaj zasiedziała, w polskości uparta. Tylko niektórzy mieli po kilkadziesiąt hektarów. Innym daleko było nawet do 10... I jeszcze w wielu cząstkach. Tak było, że kiedy pies się położył, to ogon miał na polu sąsiada. Ziemię pod uprawę jeszcze przed wojną dzielili na trzy części. I stosowali trójpolówkę. Na ugorze, co roku w innym kawałku, wypasali po kilka krówek.
Przed wojną, w 1927 roku, władze zrobiły komasację, likwidując szachownicę. Po wojnie jeszcze komasowali geodeci Zasztoft i Dymitrow. Teraz gospodarstwa są dobre, ziemia coraz droższa. A Borowscy są tak mocni w swoich zaściankach, że niektórzy przybysze, o innych niegdyś nazwiskach, dziś też są Borowskimi. Panien po wsiach włościańskich nigdy nie szukali, bo jak mówią - pan z panem, wół z wołem...
Dom z historią
Dom Besztów Borowskich skrył się na skraju zaścianka, tuż za lśniącą w zimowym słońcu nową, murowaną willą. Zabytek ma prawie dwieście lat. Niegdyś był większy, ale bracia podzielili sprawiedliwie: na pół. Teraz druga część domu znajduje się tuż przy szosie. Przed domem rosną stare jesiony, ponad stuletnie. Drzwi domu są pięknie zdobione przez miejscowego cieślę. W zaścianku można znaleźć jeszcze kilka takich, podobnie zdobionych. I są w nich też gwoździe kowalskie i klucze z zapadką.
Wszystko w tym domu jest bardzo stare, począwszy od progu. Ten jest wytarty, zdeptany przez pokolenia Borowskich, którzy tutaj mieszkali. Okienka małe, z kratownicą, jak w szlacheckich dworkach. We framudze okna widnieją ślady po kulach. To pamiątka z lat wojny. I w drzwiach do sionki też są takie ślady.
Za domem leżą w ziemi dwie bomby. Piec kuchenny jest dość nowy, ale kaflowy. I z kaflową ścianą do ogrzewania dużej izby. W niej stoi lustro sprzed półwiecza, dwie szafy i maszyna marki Singer. Nad oknami karnisze przedwojenne. W kącie kufer drewniany. Zimą stawiano niegdyś warsztat do tkania. Albo w izbie kuchennej, przestronnej. W tej chacie, prawie dworku, przez kilka lat znajdowała się szkoła. Może prawie i dziesięć lat w niej nauczano. Kiedyś przecież nauka była po domach. Dopiero po wojnie władze postawiły nową szkołę, do której chodziły dzieci ze wszystkich siedmiu zaścianków Borowskich. A na strychu same zabytki: drewniane koła do wozów, warsztat tkacki, kufry, kółka do przędzenia. Pamiątki po dziadku, który był dobrym rymarzem. Mówią, że i zwierzęta umiał wyleczyć.
Czas wojny
W 1939 roku przyszli do Polski Sowieci. Rok później przyjechał do Borowskich białostocki Żyd z NKWD i kazał aresztować 13 ludzi. Całkiem przypadkowych, z różnych stron. Niektórzy byli aż spod Sokół. Z Borowskich Michałów wzięli młynarza Józefa Krakaua, który tutaj przyszedł z Pietkowa. Jak zabili, to potem ziemią na sztych łopaty przysypali. Za krzyżem w Gzikach pobici leżeli. Mówili, że nawet jednemu z zabitych ręka wystawała. Dwóch Klimów poszło nocą, grób rozkopali. Ogłosili potem przez księży po parafiach, aby ludzie swoich bliskich zabrali. Po jednego zabitego to nawet z Moczydłów przyjechali. Kiedy ostatniego zabitego rodzina zabrała, to trupi zapach czuć było na odległość.
W 1944 roku front stanął, a Michały znalazły się pośrodku. Ruscy mieli punkt obserwacyjny w Dołkach. Obserwowali ruchy wojsk niemieckich na moście w Bokinach. Dla lepszej widoczności spalili dom Horodeńskiego i dwóch Borowskich. Artyleria biła z różnych stron. Nawet teraz, po latach, jeszcze przy stodołach można znaleźć odłamki bomb.
Legenda o złym dziedzicu
Zaścianek Kościany dziś nie istnieje, a leżał nieco w stronę Suraża. Dziedzicem był pan bardzo surowy, który źle żył z sąsiadami. Ci wiedli żywot skromny, uprawiając niewielkie kawałki ziemi. Krowy wypasali gdzie się dało. Czasami, gdy weszły dziedzicowi w szkodę, ten potrafił je zabrać. Mieszkańcy mieli już dość takiego sąsiada. Całe Kościany podjęły się surowego postu w intencji poprawy swego losu. Pościli wszyscy przez cały tydzień. Dzieci i starzy, kobiety i mężczyźni.
I stało się, że dziedzic pojechał konno na polowanie. Wziął dwa psy myśliwskie. W pogoni za zwierzyną wjechał na łąkę rozległą, porosłą bujną trawą. Wtem psy wypatrzyły kota i puściły się w pogoń. A kot zawsze ucieka tam, gdzie najwyżej. Nie było wokół drzew, ani zarośli, więc skoczył pod brzuch konia, wbijając się pazurami. Potem na jego grzbiet. Koń poniósł jak oszalały. A kot skoczył na głowę dziedzicowi... Wrócił koń do zagrody po kilku dniach, ale bez jeźdźca. Tylko w strzemionach wisiały urwane nogi. Reszty ciała nie było. Po śmierci dziedzica jego majątek podupadł. Przestał też istnieć zaścianek Kościany. A jego mieszkańcy przenieśli się nieco dalej.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?