Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Michał Szpyruk trasa w El Chorro nazwana jego imieniem

Anna Kopeć
To jedno z ostatnich zdjęć Michała w Hiszpanii. Czuł się tam wyjątkowo szczęśliwy.
To jedno z ostatnich zdjęć Michała w Hiszpanii. Czuł się tam wyjątkowo szczęśliwy. z archiwum prywatnego
Trasa w hiszpańskim wąwozie El Chorro, w którą wyruszył ostatni raz Michał Szpyruk z Białegostoku, została nazwana jego imieniem.

Michaś. Tak o nim mówią zdrobniale. Chwilami wzruszenie odbiera im głos. Michała Szpyruka przyjaciele wspominają z podziwem i wielką serdecznością.

- Zawsze nam powtarzał, że trzeba się dużo uśmiechać, miał w sobie coś magicznego, każdego potrafił wyciągnąć z największego dołka. Wszyscy się do niego garnęli. Podczas wspinaczki mieliśmy do niego ogromne zaufanie, czuwał na dole, wydając nam linę. Wiem, że teraz będzie robił to z góry - mówi Marek Buchowiecki.

Michał Szpyruk zginął pod koniec maja w wąwozie El Chorro w Hiszpanii. Na szlak wyszedł sam, chciał obcować z naturą i żywiołem, do którego miał duży respekt. Los jednak chciał inaczej.
Choć historia 22-letniego miłośnika wspinaczki z Białegostoku jest tragiczna, jego przyjaciele nie wahają się ani chwili, by podzielić się swoimi wspominaniami. Na rozmowę umawiamy się na białostockich Plantach w pobliżu niewielkiej ścianki wspinaczkowej.

- Nie jest zbyt skomplikowana, ale Michaś na pewno znalazłby sposób, by wejście na szczyt utrudnić, skomplikować. Zawsze taki był. Stale czegoś szukał, zawsze chciał więcej, nie było takiej rzeczy, której by nie spróbował - mówi Ania Wencław. - Poznaliśmy się kilka lat temu na ściance w Supraślu. Chłopak w dresach z ogoloną głową, nie wyglądał na kogoś kto może interesować się wspinaczką. Gdy go zobaczyłam, pomyślałam sobie: człowieku kim ty jesteś i co tu robisz? Wydawało się nam, że wpadł tu raz i więcej się nie pojawi. Okazało się, że wspinaczka go wciągnęła bez reszty.

W grupie siła

Z czasem grupa alpinistów zaczęła zżywać się coraz bardziej. Kiedy tylko natrafiała się okazja i odpowiednia pogoda, razem wyjeżdżali w skałki. Nie tylko po to, żeby się powspinać, chcieli po prostu pobyć razem.

- Nie było takiej opcji, żeby Michaś z czymś nawalił, czy nie zdążył. Często organizowaliśmy te wyjazdy bez większej organizacji. Dzwoniliśmy do Michała i mówiliśmy mu, że za 15 minut wyjeżdżamy, a on odpowiadał, że za 10 minut będzie gotowy. Zawsze zdążył - z rozbawieniem wspomina Marek. Zdarzało mu się, że działał pod wpływem chwili, spontanicznie. Zawsze jednak był bardzo odpowiedzialny za siebie i swoich znajomych. To właśnie dzięki niemu kilkoro z nich zdecydowało się skoczyć z mostu.
- Kiedyś spędzaliśmy razem dość nudne popołudnie. Nie bardzo wiedzieliśmy co ze sobą począć. Michaś wpadł na pomysł, żeby pojechać do Sokola i poskakać z mostu. Robił to już kilka razy, ale zawsze z kimś doświadczonym, tym razem sam miał zrobić stanowisko do skoków. Węzły zakładał z telefonem przy uchu. Kolega mówił mu jak należy to zrobić - wspomina Ania. - Tuż przed skokiem bałam się okrutnie, ale czułam, że nic złego mi się nie stanie. Obok stał przecież Michaś, nie pozwoliłby sobie na jakiś błąd. Zaufałam mu i skoczyłam. Było fantastycznie!

- Uczył nas zaufania do ludzi, sprzętu. Gdyby nie on, pewnie nigdy nie odważyłbym się skoczyć. Jestem mu wdzięczny za to, że pokazał mi coś tak pięknego - mówi Marek. - Swoją spontanicznością i wrodzoną radością zarażał wszystkich. Michaś robił wszystko co choć na chwilę przykuło jego uwagę. Kiedyś nasz kumpel nie miał czasu, żeby się spotkać, bo był na próbie bębnowej. Pojechaliśmy więc do niego. Michał zapytał tylko jak uderzać w kociołek i już za chwilę bębnił na równi z innymi. Wszystko go interesowało, chłonął rzeczywistość pełnią życia.

Podobnie było ze slackiem. To specjalna taśmą, po której można chodzić. Rozciągał ją w każdym możliwym miejscu. Wyczyniał na niej niestworzone rzeczy: skakał, biegał, stawał na rękach.
Schabowy dla wytrwałych

Jednak to wspinaczka była największą życiową pasją Michała. Każdą wolną chwilę spędzał na ściance. Motywował innych z charakterystycznym poczuciem humoru. Ulubionym jego powiedzonkiem było: "Wyżej! Dalej! Na szczycie czeka schabowy!" Często organizował też zawody. Jedną z imprez jego przyjaciele zapamiętają na długo.

- Był wtedy jednym z lepszych w Polsce, na ściance robił takie rzeczy, o których ja tylko mogę pomarzyć. Prawdziwa magia. Była jednak jedna taka trasa, której nikt nie ukończył - wspomina Ania. - Po zakończeniu, dyplomach i gratulacjach siedzieliśmy wszyscy umordowani w szatni. W pewnym momencie Michaś zdjął koszulkę, założył uprząż, buty i powiedział: "Ja tej drogi nie skończyłem, nie odpuszczę". Poszedł na ściankę i ją ukończył.

Rozważny i romantyczny

Cechowała go spontaniczność, instynkt odkrywcy, odpowiedzialność za inne osoby, ale także niespotykana, jak u tak młodego człowieka, rozwaga. Nikomu nie pozwolił skoczyć z mostu czy zacząć wspinaczki dopóki sam wszystkiego nie sprawdził.

- Niedawno byłam u jego rodziców, oglądaliśmy rzeczy Michała w pokoju. Były tam jakieś części od motoru. Okazało się, że Michaś kiedyś na nim jeździł - mówi Ania Cisowska. - Miał nawet wypadek. Jakiś kierowca wymusił pierwszeństwo, Michaś przeleciał nad samochodem kilka metrów. Miał mnóstwo szczęścia, skończyło się na kilku siniakach. Nigdy więcej jednak nie wsiadł już na motor.

Góry były tym miejscem, gdzie czuł się najlepiej, do prawdziwego szczęścia wystarczała mu lina, uprząż i możliwość zdobycia szczytu. Stamtąd świat wygląda zupełnie inaczej. Potrafił zrywać się o 7 rano, budził wszystkich, żeby ktoś mógł go asekurować. Irytował się, że wszyscy śpią i nie korzystają z możliwości, jakie dawała natura. W górach nigdy się nie poddawał, nawet jeśli mu nie szło. Spadał z jakiegoś etapu, wchodził dalej i zdobywał to, co chciał.

Ostatnia trasa

Kiedy pod koniec maja Michał dowiedział się, że jego przyjaciel jest w Hiszpanii, spakował plecak i po prostu pojechał do niego. Stopem przejechał pół Europy.

- Nigdy wcześniej nie widziałem go tak szczęśliwego, był zachwycony widokami, wszystkiego chciał spróbować, wszystko zobaczyć, cieszył się jak dziecko - opowiada Tomek Tomulczuk. - To piękne, że ostatnią podróż odbył w miejscu, które naprawdę kochał.

- Zadzwonił do mnie i krzyczał, że jest pięknie, że to jego miejsce na ziemi, że chce tam zostać. Mówił, że wpadnie do Polski we wrześniu na ślub siostry i wraca tam powrotem. Widziałam jego uśmiechniętą twarz - mówi Ania Wencław. - To była nasza ostatnia rozmowa.

Na szlak poszedł sam. Chciał rozejrzeć się po okolicy. Nie wrócił na noc, na drugi dzień Tomek wezwał pomoc. W poszukiwania włączyły się wszystkie służby. Trwały kilka dni. Kiedy znaleziono jego ciało, Tomek z grupą alpinistów z Hiszpanii zorganizował przyjacielowi niesamowite pożegnanie - w rytmach bębnów na szczycie postawili mu krzyż. W tym samym czasie w Białymstoku przyjaciele Michała spotkali się na nabożeństwie w cerkwi przy jego zdjęciu.

- Szlak, którym po raz ostatni szedł Michaś, będzie nosił jego imię. To największe wyróżnienie dla alpinisty. Jest nam ciężko, brakuje nam jego humoru, pomysłów. Wiemy jednak, że gdzieś tam w górze Michaś nadal się wspina i robi to jak zawsze w magiczny sposób - dodaje Ania.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny