Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Michał Niedźwiecki, autor składanek z białoruskimi teledyskami: Na Białorusi jestem kameleonem

Jerzy Doroszkiewicz
Michał Niedźwiecki - 20-latek z Mińska, stolicy Białorusi. Dwa lata temu postanowił promować teledyski z muzyką wykonywaną w języku białoruskim. W Białymstoku przedstawił historię ostatnich dwóch dekad tamtejszej muzyki, zapisanej w wideoklipach.
Michał Niedźwiecki - 20-latek z Mińska, stolicy Białorusi. Dwa lata temu postanowił promować teledyski z muzyką wykonywaną w języku białoruskim. W Białymstoku przedstawił historię ostatnich dwóch dekad tamtejszej muzyki, zapisanej w wideoklipach.
Cały czas mam świadomość, że ktoś może podsłuchiwać mój telefon, że mogą pojawić się jakieś problemy, że trzeba być przygotowanym na różne sytuacje. A na Litwie czy w Polsce czujesz się wolny - mówi Michał Niedźwiecki

Powiedz, czym się zajmujesz na co dzień?

Michał Niedźwiecki: Studiuję w Wilnie na uniwersytecie politologię europejską. A kultura, białoruskie klipy to moje hobby. Urodziłem się w Mińsku, stolicy Białorusi, ale edukację muszę kontynuować w Wilnie. Klip-Marafon to mój pomysł na dokumentację teledysków. Robimy to już od dwóch lat.

Kto dwadzieścia lat temu robił na Białorusi teledyski?

- Państwowa telewizja białoruska. Nawet na początku prezydentury Łukaszenki takich wideoklipów pojawiało się sporo. Szczególnie tuż po rozpadzie Związku Sowieckiego, kiedy Białoruś zyskała niepodległość. Wtedy zaczęła się białorusizacja wszystkich sfer rządowych, kultury, zaczęły się programy w języku białoruskim i teledyski z artystami śpiewającymi po białorusku. Później białorusizacja skończyła się, ale nowe klipy powstawały. Tyle że nie w telewizji a w szkołach artystycznych i całkiem niezależnie.

Urodziłeś się jeszcze w czasach Związku Sowieckiego?

- Tak, ale dzieciństwo przypadło na czasy przypominania wszędzie języka białoruskiego. Rodzice posługiwali się rosyjskim w życiu zawodowym. Mama jest pedagogiem i zna dobrze białoruski, a ojciec pochodzi ze wsi, to jego naturalna mowa. Miałem też szczęście do nauczycieli, szczególnie z literatury białoruskiej.

A potem zaczął się odwrót od białoruskości na Białorusi…

- Miałem osiem lat, kiedy Łukaszenka kazał wracać do języka rosyjskiego. Jeszcze w gimnazjum uczyłem się w białoruskiej klasie, ale władze kazały zmienić język nauczania na rosyjski.

Co czułeś, kiedy z dnia na dzień zaszła taka zmiana w szkole, miejscu, gdzie spędzałeś większość swojego życia?

- Miałem tylko 13 lat, ale pojawił się we mnie taki maleńki bunt. Nie całkiem jeszcze rozumiałem całą tę politykę. Większość nauczycieli myślała, że to długo nie potrwa. Większość ludzi myślała, że same rządy Łukaszenki nie potrwają zbyt długo, już w 1996 roku była próba impeachmentu prezydenta, ale okazało się, że są znacznie trwalsze. Moim zdaniem, język białoruski po cichu wraca do łask na Białorusi, nawet w Mińsku jest wielki ośrodek studentów niezajmujących się polityką a raczej działalnością obywatelską, którzy ze sobą porozumiewają się wyłącznie po białorusku. Ja sam wszedłem na taką drogę i trudno nawet wytłumaczyć, dlaczego. Potem uczyłem się w college'u energetycznym w Mińsku. W klasie było sporo osób, które nie bały się rozmawiać po białorusku i nie miały większych kłopotów. Nie było żadnych nacisków, żeby gadać po rosyjsku. A teraz studiuję na Litwie, tu już w ogóle nikogo nie obchodzi, w jakim języku mówię.

Ale był jakiś powód dla którego zacząłeś studia w Wilnie, a nie w Mińsku?

- Bo mnie wyrzucili z tego college'u z powodów politycznych. Organizowaliśmy koncerty, prezentacje niezależnych płyt, to było w trzeciej klasie. Władzom pomysł koncertu nie spodobał się, skonfiskowali płyty przygotowane z okazji święta odzyskania niepodległości przez Białoruś, którego nie uznaje Łukaszenka. Tam było nawet jedno nagranie Ilony Karpiuk i jej zespołu 5set5. W dodatku na płycie było logo białoruskiego Frontu Narodowego.

Jak mogli wam zabrać płyty, tak po prostu?

- Na koncert przyszła milicja. Tłumaczyliśmy, że płyta ma być podarunkiem dla każdego słuchacza, ale oni nam je zabrali. Powiedzieli, że koncertu nie będzie i mamy oddać płyty.

A co ludźmi, którzy zapłacili za bilety?

- Na Białorusi to nie ma żadnego znaczenia. Sprzedane, niesprzedane, mogą zrobić co chcą, odciąć prąd, zamknąć. A potem przyszli do college'u i poinformowali, że mają tam buntownika. Proponowali mi, żebym sam rzucił szkołę. Ale porozmawiałem z prawnikami i jakoś udało mi się ją skończyć.

Wróćmy do teledysków. Można teraz coś nakręcić z białoruskimi tekstami w centrum Mińska?

- No pewnie. Kiedy robi się zdjęcia, najczęściej muzyki nie słychać. Milicja myśli, że to małe kino, a i ludzie reagują życzliwie na kamery. Poza tym mamy bardzo dobrą, liczącą się w świecie szkołę animacji. I najlepsze klipy to właśnie wykonane tą techniką. I niektóre z nich można obejrzeć w muzycznych telewizjach Rosji i Ukrainy.

A Białorusini mogą je oglądać?

- Teraz sytuacja trochę się zmieniła. Niektóre białoruskie klipy można zobaczyć na wielkich plazmowych ekranach w centrum miasta czy na dworcu kolejowym. Chociaż rok temu mieliśmy problem. Po pokazie niezależnych klipów w jednym z klubów za trzy dni pojawiła się kartka z napisem "remont", a potem klub zlikwidowali. Ale my i tak dalej będziemy robili swoje.

A jak się czujesz w Mińsku, kiedy wracasz ze studiów na Litwie?

- W zasadzie dobrze, ale cały czas mam świadomość, że ktoś może podsłuchiwać mój telefon, że mogą pojawić się jakieś problemy, że trzeba być przygotowanym na różne sytuacje. A na Litwie czy w Polsce czujesz się wolny. Zwłaszcza że dzięki studiom na uniwersytecie mam bezpłatną wizę do Polski. Szkoda, że politycy nie dbają o obniżenie ich cen. Kiedy uczyłem się w college'u, większość kolegów nigdy nie opuściła nawet granic Białorusi. A przecież świat poznaje się, porównując go z rodzinnymi stronami.

To skoro Twoi koledzy niewiele widzieli, to może im Łukaszenka w ogóle nie przeszkadza?

- No właśnie. Nie mają żadnego wyboru, nigdzie nie jeżdżą i wierzą propagandzie, że w Białorusi żyje się lepiej niż gdzie indziej. Żeby zobaczyli chociaż Polskę, Litwę czy Łotwę i porozmawiali z ludźmi - poczuliby różnicę.

A co czujesz, kiedy widzisz na ulicy Mińska patrol milicji?

- Nic nie czuję i nie myślę o nich. To polski stereotyp, że mogą zaaresztować za nic. To nie taka dyktatura jak za czasów Stalina czy Hitlera.

Ale użyłeś słowa dyktatura?

- Jako politolog powiedziałbym, że to republika superprezydencka. O, reżim autorytarny, ale w Polsce też taki był za czasów Piłsudskiego czy Jaruzelskiego. Na Białorusi nie rozstrzeliwują przecież masowo ludzi, masowo nie wsadzają do więzień, najważniejsze to być ostrożnym. Znam mnóstwo osób mniej lub bardziej aktywnych, wydających płyty, które coś robią i na razie są wolne. Trzeba wiedzieć, co i gdzie mówić. Atmosfera w Wilnie tym się różni od mińskiej, że na Litwie można robić, co się chce, byle było to zgodne z prawem, a na Białorusi trzeba dostrajać się do ludzi. Wiedzieć, co komu powiedzieć, potakiwać, być po części takim kameleonem. Ale wydaje mi się, że takie sytuacje zdarzały się we wszystkich państwach, które przeszły przez etap dyktatury, i wszędzie ludzie zachowywali się podobnie. Wiem jedno - ten reżim nie będzie wieczny.

Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny