Tajemnica mistrza z Cremony do dziś rozpala wyobraźnię zarówno miłośników muzyki, jak i... euro (dolary już niemodne). A tymczasem był rok 1911. Przy ulicy Aleksandrowskiej (Warszawskiej) 36, naprzeciw kamienicy Citronów, wówczas jeszcze należącej do Lurje, w czynszówce Jana Krudysza mieszkał sobie Michał Kuczyński.
Był zegarmistrzem. Co dzień rano wychodził z domu, przechodził na drugą stronę ulicy, aby po kilku minutach dojść do swojego zakładu. Znajdował się on w niewielkim, drewnianym domku pod numerem 43. Jego właścicielami byli Abram i Lejzor Briskierowie. Dziś w tym miejscu jest nowa uliczka, łącząca Warszawską i Modlińską, która nosi imię Stanisława Bukowskiego.
Zakład Kuczyńskiego był jedynym w tej części miasta, przeto cieszył się sporym wzięciem, a więc i zegarmistrzowi powodziło się nieźle. Często można go było spotkać, jak z dwójką uroczych dzieci przechadzał się po parku miejskim nad Białką.
Miał jednak Michał Kuczyński jedno marzenie, które okazało się pasją jego życia. Postanowił mianowicie zbudować skrzypce lepsze od stradivariusa. Całe lata poświęcił temu wyzwaniu, aż w czerwcu 1929 roku doszedł do wniosku, że cel swój osiągnął. Pewności dodawało mu to, że jego skrzypcami zachwyceni byli "najlepsi muzycy - artyści w Warszawie, jak również i w Białymstoku".
Ale tego było naszemu lutnikowi od zegarów za mało. Zaczął więc czynić starania o "uzyskanie opinii Komisji Rzeczoznawców, która ma orzec, czy długoletnie me wysiłki, celem nadania skrzypcom cennego tonu, rzeczywiście zasługują na wyróżnienie". 22 czerwca 1929 roku w jednej z sal Szkoły Powszechnej nr 1 (to dzisiaj budynek III LO) zebrało się takowe grono ekspertów.
Byli to znani białostoccy muzycy: Gurwicz, Jadłowkier, Kotowicz, Łaniewski, Muszyński, Pomeranc, Ślączka i Zawarczyński. Kuczyński zaprezentował im cztery instrumenty. Po wypróbowaniu wszystkich Komisja orzekła, że "skrzypce te zasługują na bezwzględne wyróżnienie pod względem jakości tonu i wartości". Tego tylko oczekiwał nasz Stradivari.
Natychmiast wystawił swoje " kuczyniariusy" na sprzedaż. Ogłosił w białostockich gazetach, że "są skrzypce do nabycia z nadzwyczaj cennym tonem, mego własnego wykonania. O wartości tonu wydała opinię Komisja Rzeczoznawców, orzekając, iż skrzypce zasługują na wyróżnienie pod względem jakości, tonu i cennej wartości. Michał Kuczyński - wynalazca tonu skrzypiec". Złoty interes, jakby tak opatentować ton skrzypiec! Co tylko Nałęcz-Niesiołowski batutą kiwnie na swoich wiolinistów, to dzyń, dzyń pieniążki się sypią na konto w baneczku! Marzenie.
Ale wracajmy do Kuczyńskiego. Plan miał on bowiem taki, aby po sprzedaniu czterech komisyjnie zatwierdzonych instrumentów "oddać się dalszej pracy". Oczywiście nad tonem, a nie spóźniającymi się zegarkami.
Wieczorami więc z zegarmistrzowskiego zakładu na Warszawskiej dochodziły ckliwe dźwięki skrzypiec. To fantasta zegarmistrz dopieszczał kolejny swój wynalazek. A miejscowy ludek... kwadrans w lewo czy w prawo, co za różnica.
Minęły lata. Na Warszawskiej pod 36 nie ma już kamienicy Krudysza, pod 43 śladu nie widać po Bryskierach. Zapodziały się też gdzieś i skrzypce Michała Kuczyńskiego. A może są jeszcze gdzieś w Białymstoku?