Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Michał Androsiuk - Wagon drugiej klasy to jego pierwsza książka po polsku

Tomasz Mikulicz
, dziennikarz, publicysta, pisarz. Jest nominowany do nagrody literackiej im.  Wiesława Kazaneckiego. Wydał trzy tomy opowiadań w języku białoruskim:  "Miascowaja grawitacja”,  "Bieły koń”,  "Firma”.  "Wagon drugiej klasy” – to debiut powieściowy i zarazem pierwsza książka napisana po polsku.
, dziennikarz, publicysta, pisarz. Jest nominowany do nagrody literackiej im. Wiesława Kazaneckiego. Wydał trzy tomy opowiadań w języku białoruskim: "Miascowaja grawitacja”, "Bieły koń”, "Firma”. "Wagon drugiej klasy” – to debiut powieściowy i zarazem pierwsza książka napisana po polsku. Fot. Wojciech Oksztol
Kosmopolita sam wybiera, gdzie chce mieszkać. W przypadku mieszkańców polsko-białoruskiego pogranicza wybór odbywał się zawsze ponad ich głowami. O tym, czy byli Polakami, czy Białorusinami decydowano w Moskwie i w Warszawie.

Do tej pory pisał Pan tylko po białorusku. "Wagon drugiej klasy" to Pana pierwsza książka po polsku. Skąd pomysł, by zmienić język?

Michał Androsiuk, , dziennikarz, publicysta, pisarz: Książkę zaczynałem pisać kilkakrotnie, raz po polsku, raz po białorusku. W końcu jednak wybrałem język polski. Szczerze powiedziawszy, nie wiem dlaczego. Może chciałem sprawdzić się w czymś nowym. Język polski nie jest przecież językiem, który wyniosłem z domu. Zacząłem się go uczyć dopiero kiedy poszedłem do szkoły podstawowej.

W Pańskiej książce roi się od różnych anegdotek, które składają się na opowieść o mentalności ludzi polsko-białoruskiego pogranicza. Jest np. opowieść o Ściopce, który poszedł na wojnę, bo tak kazał mu car. Ściopka ani myślał sprzeciwić się woli wszechmocnego władcy.

- Dzisiaj nie byłoby inaczej. Ludzie mieszkający na tych terenach są spolegliwi. Szanują prawo, niezależnie od tego, czy jest ono lepsze, czy gorsze. Nie jest też ważne, kto to prawo stanowi.

O takiej właśnie mentalności dobrze mówi fragment traktujący o demonstracjach studenckich w 1968 roku. Bohaterowie Pana książki komentują, że studenci: "domagali się rzeczy niepojętych zwykłemu ludowi".

- Taka sytuacja jest charakterystyczna nie tylko dla okolic Hajnówki. Tak samo jest na czeskiej, szwajcarskiej, czy litewskiej prowincji. Rewolucje nie są przecież inicjowane gdzieś przy granicy. Ludzie tam mieszkający mogą co najwyżej pójść za rewolucją, która zaczęła się gdzieś w centrum. Na prowincji nie przechodzi się do nieśmiertelności, skacząc przez płot. Do hajnowskiej historii bardziej wejdzie np. fryzjer Ruta, niż któryś z tutejszych burmistrzów. Społeczność prowincji jest podświadomie konserwatywna. Boi się ona rewolucyjnych zmian. Tak było też w przypadku "Solidarności", która nie znajdowała poparcia w środowisku białorusko-prawosławnym.

W książce występuje jednak postać Hermana Szymaniuka, który sprzeciwia się władzy. Jest on bowiem partyzantem, który walczy z sanacją. Ta ostatnia nie jest chyba zbyt dobrze kojarzona przez mieszkańców tych ziem?

- Zależy do czego się ją porównuje. Znam miejscowości, które zostały po II wojnie światowej przedzielone granicą. Białorusini, którzy znaleźli się w Związku Radzieckim zabierali swój dobytek i przenosili się na polską stronę. Sanacja była złym okresem dla mniejszości narodowych w takim sensie, że nie miały one praw politycznych. Jeżeli zaś chodzi o życie codzienne, to aż tak źle nie było. Moi dziadkowie zaczynali od zera, a w ciągu 20 lat potrafili zbudować dom oraz dorobić się kilku hektarów lasu i pola.

Czytając Pańską książkę, można odnieść wrażenie, że ludzie pogranicza to w większości kosmopolici.

- Ja tak nie uważam. Kosmopolita sam wybiera, gdzie chce mieszkać. W przypadku mieszkańców polsko-białoruskiego pogranicza wybór odbywał się zawsze ponad ich głowami. O tym, czy byli Polakami, czy Białorusinami decydowano w Moskwie i w Warszawie. Oni starali się tylko w miarę bezboleśnie dostosować i przetrwać.

Z lektury powieści wynika też, że ludzie ci bardzo często powierzają swoje życie jakiemuś bliżej nieokreślonemu losowi. Jeden z bohaterów ciągle liczy np. na wygraną w totolotka.

- To podejście charakterystyczne dla ludzi każdej prowincji. Chodzi o swego rodzaju oczekiwanie na cud. To na tych terenach funkcjonuje powiedzenie: Dał Bóg dzień, da i tysiąc. Wystarczy, że będziemy biernie czekać, a wszystko się ułoży.

Z tej bierności można się jednak wyrwać. Dowodem jest historia stryja Wiktora, który marzył o tym, by ustawić przed domem żyrafę. Wszyscy się z niego śmiali, aż stryj w pewnym momencie wyjechał do Afryki i stamtąd napisał kartkę o treści: Wszystkim mieszkańcom Hajnówki. Pocałujcie mnie w d...

- Myślę, że w każdej - nawet najbardziej beznadziejnej - sytuacji jest możliwość wyrwania się z zamkniętego koła. Trzeba tylko tego bardzo chcieć. Nie możemy przecież ciągle powtarzać, że nic się nie uda, nic z tego nie będzie, itd.

Negacja jest jednak dość częstym podejściem prezentowanym przez bohaterów Pańskiej książki. Twierdzili oni np., że gdy Polska wejdzie do Unii Europejskiej, to przyjdą Niemcy i wszystko wykupią.

- Takie myślenie to spadek po PRL-u. Panuje przeświadczenie, że najlepiej by było, gdyby właścicielem był swój, a tym swoim powinno być państwo. Obcy może nam tylko zaszkodzić. Podejście to ma jednak wymiar czysto ideologiczny. Załóżmy, że w Hajnówce otworzono dwie fabryki. Właścicielem pierwszej jest hajnowianin, a drugiej Niemiec. Ten pierwszy płaci 3 złote za godzinę, a ten drugi - 10 złotych. Jestem pewien, że w tym przypadku patriotyzm lokalny by upadł i ludzie chcieliby pracować dla Niemca.

A propos Niemców, w książce opisuje Pan kultywowany przez hajnowian zwyczaj zdejmowania butów, gdy zachodzą oni do kogoś w gości. Nie wszystkie narody znają chyba ten zwyczaj?

- Byłem kiedyś właśnie w Niemczech i gdy, wchodząc do jednego z domów, zacząłem zdejmować buty, spotkało się to ze sporym zdziwieniem. Dopiero później wytłumaczono mi, że w Niemczech goście wchodzą do domu w butach. Nie znaczy to oczywiście, że można wnosić na salony błoto. Przed wejście trzeba użyć wycieraczki.

Jeden z bohaterów powieści mówi wręcz, że tylko w butach człowiek jest człowiekiem.

- No tak, człowiek w butach jest człowiekiem spełnionym i godnym zaufania. Świat na bosaka jest zaś światem marzycieli, ludzi, którzy zamiast stąpać mocno po ziemi, fruwają gdzieś w przestworzach.
Każda kultura tłumaczy pewne zjawiska inaczej. To jest tak jak w tym kawale o dwóch studentach, z których jeden uczy się na Oksfordzie, a drugi na Harvardzie. Ten pierwszy po wyjściu z toalety myje ręce, a ten drugi - nie. Student z Oksfordu jest nieco zdziwiony i mówi: U nas na Oksfordzie uczyli, że po wyjściu z toalety myje się ręce. Na co student z Harvardu odpowiada: A u nas uczyli, że trzeba tak sikać, żeby nie leciało po rękach.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny