Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maryna Mineyko. Legendarna białostoczanka zmarła tuż przed 91. urodzinami.

Alicja Zielińska
Maryna Mineyko
Maryna Mineyko
Maryna Mineyko z dumą podkreślała swój wiek. Pogodna, życzliwa, pełna werwy. Odwiedzała również naszą redakcję, przynosiła zdjęcia do Albumu, dzieliła się wspomnieniami. Z charakterystycznym wózeczkiem, który spełniał też rolę laski, budziła zainteresowanie przechodniów. Zmarła tuż przed swoimi 91 urodzinami.

Ojciec Maryny Mineyko, Tadeusz Pluciński był architektem. W głębi Rosji, w lasach pod Niżnowgorodem nadzorował budowę fabryki materiałów wybuchowych. Jak pisała we wspomnieniach: “Tam, w tej puszczy ja się urodziłam 6 grudnia 1919 r. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości ojciec rozpoczął starania o powrót do kraju. Trzeba było zdążyć w uzyskaniu dokumentów uprawniających na wyjazd przed zapowiedzianym przeniesieniem do Samary, a Samara leży wiele kilometrów za Uralem! Do Polski przyjechaliśmy w 1923 r. Przyjazd zawdzięczaliśmy usilnym staraniom brata ojca, który był już pułkownikiem Wojsk Polskich oraz dyrektorowi fabryki, którym został po rewolucji były majster budowlany, wcześniej pracujący u ojca. Na szczęście był to człowiek uczciwy i życzliwy. Dawał ojcu delegacje, tak zwane puciowki, do Moskwy po to, by tatuś mój miał możliwość pozałatwiać sprawy wyjazdu do Polski".

W 1936 r. Maryna, idąc w ślady ojca, rozpoczęła naukę w Żeńskiej Szkole Architektury w Warszawie. Opowiadała nam o tym rok temu. Szkoła była niezwykła, nie tylko dlatego, że kształciła same dziewczęta, ale i ze względu na kadrę. Zajęcia prowadzili wybitni profesorowie z Politechniki i Akademii Sztuk Pięknych. Nie oszczędzali studentek, jak która nie miała talentu, mówili wprost: Nie nadaje się panienka. I nic, że rodzice płacili wysokie czesne, liczył się poziom. Dowód najlepszy, że naukę z nią rozpoczęło 20 osób, a skończyło 13.

Dyplom uzyskała w czerwcu 1939 r. i od razu dostała propozycję pracy na stanowisku kierownika działu technicznego w magistracie, ale aż w Sandomierzu. Pojechała w lipcu, a we wrześniu wybuchła wojna. I zawalił się cały świat. Rodzice byli w Oszmianie. Mieli tu swój dom i posiadłość. Na wakacje, zwyczajem wielu warszawiaków wyjeżdżali na letniska na Wileńszczyznę.

- Ojciec nazwał dom w Oszmianach naszą arką Noego, gdyż dzięki niemu przetrwaliśmy - opowiadała. - Uchronił nas najpierw przed Sowietami, potem przed Niemcami.

Pracowała jako technik inwentaryzator, zarabiała szyciem. W 1943 r. miała być wywieziona na roboty do Niemiec. Po komisji lekarskiej uciekła i ukrywała się. Do Polski wróciła 1945 r. z pierwszym transportem repatriantów. Ten powrót to też historia na scenariusz filmowy. Dwudziestokilkuletnia Maryna była kierownikiem transportu. Transport liczył 22 wagonów wypełnionych maksymalnie ludźmi, od dzieci po starców oraz dobytkiem składającym się z koni, krów i wszelkich innych zwierząt gospodarskich i domowych. W drodze zmarło dziecko. Jakaż to była rozpacz rodziców. Musiała zorganizować pogrzeb.

Repatrianci chcieli wracać do Warszawy. Ale kiedy pociąg po kilku dniach dotarł do stolicy ujrzeli ruiny. Patrzyli i nie wierzyli oczom, z wagonów rozległ się głośny szloch. Pojechali dalej. Po dwóch tygodniach zatrzymali się we Wschowej koło Leszna.

Zdała egzamin na Wydział Architektury Politechniki Warszawskiej i rozpoczęła studia. Równolegle z nauką pracowała przy odbudowie gmachu MSZ. Musiała jednak przerwać studia i szukać lepiej płatnej pracy, by pomóc rodzicom w kształceniu młodszego rodzeństwa. Wyjechała do Gdańska, studia architektoniczne skończyła na Politechnice Gdańskiej.

W 1956 r. przyjechała do Białegostoku. Była już mężatka, miała dwóch synów i córkę. W strony rodzinne, na Kresy pierwszy raz pojechała dopiero w 1998 r. Z synem.

- Wcześniej jeździłam tylko do Wilna, nie wiedziałam, czy tam można - wspominała przed kilkoma laty. - Serce mi się krajało, gdy patrzyłam na to, co tam zostało. Przecież to dzieciństwo, młodość, życie kilku pokoleń naszej rodziny, miejsce zabaw. Między dwiema ogromnymi gruszami był zawieszony hamak, na którym huśtałam się z siostrą. A teraz nasza ziemia leżała odłogiem. W domu mieszkało kilka rodzin, cały plac podzielony na małe kawałki, przegrodzone walącymi się płotami. Nawet tam nie zaglądałam.

Była architektem, ale i z pasją malowała akwarele, pejzaże wiejskie. Uwielbiała tańczyć, od najmłodszych lat uczyła się baletu.

Maryna Mineyko - wspomnienie

Jaka była mama? - Profesjonalna, odpowiedzialna, kochająca, była najbardziej nowoczesną matką, która nie znała konfliktu pomiędzy kobietą realizująca się zawodowo a spełniającą się rodzinnie, bo obie te role znakomicie umiała łączyć - mówi córka Anna Nike Leskowsky. - Była ławnikiem w sądzie dla nieletnich, organizowała ogród jordanowski przy ul. Mickiewicza, miała pogadanki w radiu. Stale zajęta zawodowo, zawsze znalazła czas na rozmowy z dziećmi, była dla nas przykładem. Kiedy moi dwaj bracia, a później ja, wyjechaliśmy do Kanady, to mama nigdy nie nakłaniała, byśmy wrócili, chociaż została sama po śmierci ojca.

Była urodzoną gawędziarą. Z przyjemnością zamieszczaliśmy wspomnienia Maryny Mineyko w albumie. Pani Maryna podkreślała, że jej obowiązkiem, jako starszej osoby, jest dzielenie się wiedzą i doświadczeniem oraz historią, której była świadkiem. Chętnie udzielała wywiadów, wiele opowiadała o Józefie Piłsudskim, którego znała osobiście i o kolegach akowcach. Należała do Towarzystwa Przyjaciół Grodna i Wilna, pisała w "Gońcu Kresowym".

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny