Kurier Poranny: Premier Donald Tusk zapowiedział, że in vitro będzie refundowane. W ciągu trwania trzyletniego programu Ministerstwa Zdrowia z tej metody leczenia mogłoby skorzystać około 15 tysięcy par. To wielki sukces.
Prof. Marian Szamatowicz: To olbrzymi sukces, bardzo duży postęp. Nawet jeśli leki nie będą refundowane, ale państwo pokryje procedurę, to koszty leczenia zmniejszą się o połowę. Sądzę jednak, że jeśli nie będzie barier i limitów finansowych, to - według szacunków - w Polsce rocznie powinno poddać się zabiegowi in vitro około 25 tysięcy par.
Od dawna krytykował pan to, że in vitro nie jest w Polsce finansowane z budżetu państwa tak, jak ma to miejsce między innymi na Węgrzech, w Czechach czy Słowenii.
- Zdania nie zmieniłem. Polska była outsiderem w tym względzie. W momencie, kiedy w 1987 roku - dzięki metodzie in vitro - urodziło się pierwsze dziecko, to wcześniejsze próby, a potem następne były pokrywane z budżetu państwa. Minister zdrowia Władysław Sidorowicz wydał rozporządzenie, że kosmetyczne zabiegi i in vitro to nie są procedury medyczne i nie powinny być finansowane ze środków publicznych. Zamysłem było wtedy postawienie tamy i zlikwidowanie tego typu leczenia.
Dlatego w tej chwili z dobrodziejstwa tej metody korzysta tylko 8-10 tysięcy par?
- Niepłodność - według standardów medycznych - jest chorobą. A chorobę trzeba leczyć. Nie jest żadną tajemnicą, dlaczego leczenia niepłodności za pomocą in vitro nie pokrywano dotąd z publicznych pieniędzy. Istotną rolę odgrywają względy pozamerytoryczne. Kościół katolicki nie zaakceptował tego typu leczenia i w związku z tym politycy usiłują utrącić każde działanie, które promowałoby in vitro, dawało szansę niepłodnym parom na urodzenia dziecka. Dlatego cały czas zabiegam i twierdzę, że państwo powinno pomagać w finansowaniu in vitro.
Premier powiedział, że refundacja in vitro byłaby - już od lipca przyszłego roku - dostępna parom, które przez rok leczyły niepłodność.
- Może nie wypada krytykować premiera, który wykonuje taki gest, ale w niepłodności są różne przyczyny. Są choćby takie, że czekanie rok jest zupełnie bezsensowne. Jeśli, przykładowo, kobieta wcześniej straciła oba jajowody w wyniku zabiegów operacyjnych z powodu ciąż pozamacicznych, to jeśli będzie czekała, to znaczy, że straci rok ze swego życia rozrodczego. Istnieje przecież pojęcie tzw. kradzieży zdrowia rozrodczego kobiety. Oznacza, że im później wejdzie ona w rozród, tym mniejsze ma szansę na ciążę. Nie powinno się urzędniczo wyznaczać czasu rozpoczęcia leczenia. To lekarz powinien wyznaczać go zgodnie z zasadami sztuki medycznej.
Dzięki decyzji premiera Donalda Tuska, w kwestii in vitro Polska dołączy do grona krajów Europy Zachodniej. Nareszcie?
- Często wygłasza się dla mnie zupełnie niezrozumiałe tezy: nie mamy wystarczająco pieniędzy na leczenie chorób serca czy nowotworowych, a będziemy leczyli luksusowo niepłodne pary. W krajach, które zdecydowały się na refundację tej metody, system opieki zdrowotnej nie załamał się. A ci, którzy teraz poddają się tego typu leczeniu, płacą składki do ZUS-u i nikt się ich nie pyta, czy chcą to robić. Ale w momencie, kiedy takie pary potrzebują pomocy państwa, to jej nie dostają. Potrafimy przyglądać się, kto łamie prawa człowieka w innych krajach, twierdząc jednocześnie, że u nas jest wszystko w porządku. A artykuł 16. Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka w końcowym fragmencie mówi, że prawo do posiadania potomstwa jest podstawowym prawem człowieka. Ewidentnym łamaniem tego prawa jest, według mnie, to, że ktoś nie chce dać komuś szansy na własne potomstwo. Złożone do laski marszałkowskiej projekty zakazujące leczenia metodą in vitro, są swoistym kuriozum na skalę światową.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?