Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marian Malewicz i jego pasje

Adam Czesław Dobroński [email protected] tel. 601 352 414
Marian Malewicz - w domu z psem, pod trofeami myśliwskimi
Marian Malewicz - w domu z psem, pod trofeami myśliwskimi Archiwum domowe
Przeciągnęły się moje rozmowy z Marianem Malewiczem, było miło i ciekawie. Tym razem, na zakończenie, przekażę opowieści o pasjach gospodarza. Gawędy z przymrużeniem oka, bo czy można do końca wierzyć myśliwemu?

Po nauce w Szkole Podstawowej nr 5 przyszła kolej na I Liceum Ogólnokształcące. W 1949 roku mieściło się przy ul. Warszawskiej, razem z handlówką, potem trafiło na ul. Kościelną, róg Warszawskiej. Jeszcze odczuwano skutki wojny, w ławkach siedzieli sporo przerośnięci uczniowie.

Trudna edukacja

Do głosu doszedł postępowy i bojowy Związek Młodzieży Polskiej. To przedszkole partyjne miało przede wszystkim kontrolować, organizować dyskusje ideowe, pobudzać entuzjazm do udziału w czynach, apelach, manifestacjach i pochodach, demaskować wrogów i przejawy ciemnoty. Nie tylko podczas roku szkolnego, ale również w wakacje, Marian powinien wyjechać z klasą budować Nową Hutę, ale dobry przypadek sprawił, że zatarł sobie oczy podczas jazdy rowerem. Zapalenie spojówek uwolniło od przerzucania gliny na polach podkrakowskich.

Mimo nasilonej propagandy nie wyzbył się mój interlokutor wątpliwości, bo już liznął życia. O Katyniu wiedział od ojca, zapalonego słuchacza "Wolnej Europy". Nie stronił też od "szeptanek", za które można było trafić na UB, bo tamta władza wyjątkowo nie tolerowała wiadomości z "obcych źródeł" i dowcipów na swój temat.

Marian po maturze wyfrunął na studia do Poznaniu, na architekturę przy Akademii Sztuk Pięknych. Zmarła jednak mama i ojciec wezwał syna do powrotu. Po pertraktacjach stanęło na zamianie Poznania na Warszawę, bo bliżej, jednak na przeszkodzie stanęło wredne pochodzenie społeczne i tak potomek prywaciarza (senior rodu nie chciał wstąpić do spółdzielni fryzjerskiej) przeszedł przyspieszoną edukację w rodzinnym mieście.
O poborowego upomniało się wojsko. Malewicz stanął na komisję w pałacyku przy ul. Lipowej. Decydował tu major ubrany w mundur polski, tyle że mówiący po rosyjsku.

Wyrok brzmiał fatalnie: do marynarki wojennej na 3 lata. Z komisji nie puszczono rekrutów do domu, jednak co sprytniejsi wydostali się na zewnątrz pod siatką. Na drugi dzień były znacznie lepiej, Marian trafił na 2 lata do Orzysza, tam zyskał fory jako sportowiec, bywał w Bemowie Piskim czwartym do brydża. Produkował z kolegą pocztówki świąteczne po 2 złote sztuka, za co dostał 7 dni ścisłego, ale wyszedł po dwóch. Regulaminowo wrócił do domu, podjął pracę w "Miastoprojekcie".

Wędkowanie

Miał pan Marian od młodości pociąg do wędkowania. Razem ze Zbyszkiem, bratem stryjecznym, jeździli rowerem do wsi Szelachowskie. Wyglądała to tak, że jeden odjeżdżał rowerem, a drugi biegł. Po kilometrze lub więcej jadący zostawiał biegnącemu rower w rowie, a sam zamieniał się w średniodystansowca. Jeżdżono i zbiorowo platformą konną masarza Czerniawskiego do Supraśla, czasami na stawy w Krasnem. Wystarczała leszczynówka, haczyk ze szpilki, robaki z ogrodu i ciasto miętoszone w ręku. Ryby były może durniejsze niż dziś, może głodniejsze, a najważniejsze, że były.

Malewicz zaczynał jako właściciel roweru czeskiego marki Eska, który kupił w 1959 roku. Potem napawał się radością z posiadania motoroweru jawa i motocykla made in PRL - SHL. Spełnieniem marzeń stało się kupno Syrenki 105, po wypadku, ale w zasadzie sprawnej. Silnik (od pompy strażackiej) sympatycznie parkotał, blachy skrzypiały i tylko skrzynia biegów zawodziła. Eldorado trwało 5 lat, po czym złodzieje ukradli auto Marianowe spod bloku. Z konieczności ma się rozumieć, bo wyszli z knajpy "Danusia", gdy już komunikacja miejska poszła spać. Otworzyli więc drzwi agrafkę i wrócili z fasonem do domu. Syrenkę zostawili na ulicy, nie zamykając nawet drzwi. Dobrze poinformowani stwierdzili, że klucze i koło zapasowe zabrał milicjant, ktoś też wyssał paliwo z baku.

Myślistwo

Za wstawiennictwem Jerzego Łoszyna i Witolda Daszyńskiego trafił Marian Malewicz do Koła Myśliwskiego "Cietrzew" w Gródku. Kupił sobie dryling (strzelba trzylufowa), z czasem i lunetę. Życie zyskało inny wymiar i smak. Pan Marian nie dołączył do pudlarzy, miał bystre oko, intuicję i wspaniałe psy. Jego "Atos" wygrał w 1972 r. pierwszą międzynarodową wystawę w Białymstoku i zajął drugie miejsce na renomowanej wystawie jesiennej w 1973 r. w Iławie. Cocker, to był spaniel po ojcu z Anglii, świetny w aportowaniu, wyciągał połówki cegły z głębokości metra. "Cąba", po zabłąkanej suce niemieckiej, znajdowała kaczki i trafione dziki, śmiała się na widok gospodarza wracającego do domu. Była jeszcze i "Rafa" posokowiec, co idzie po farbie (śladach krwi).

Dorobek myśliwski Mariana Malewicza, to ponad 200 dzików, wśród nich odyniec wagi 200 kg, własnoręcznie spreparowane ptaki i małe zwierzęta, wiszące na ścianie szable dzika na złoty medal, a do koła pana Michała należy rekord w porożach jeleni w Polsce.
Pierwszego łosia upolował pan Marian 2 października 1976 r. na bagnach koło Mieleszek. Pojechali maluchem z Jurkiem Gryciukiem drogą do Pieniek, przez mostek, na którym leżały drzwi z wagonu towarowego. Była mgła, łoś jak koń wyłonił się ledwie 3 metry od drogi. Udało się go wyciągnąć z wielkim trudem, bez głowy ważył 242 kg.

Następny przypadek okazał się ciekawszy, w uroczysku Boryk. Było już późno, najpierw dwa łosie - byki stoczyły walkę godową ze sobą, potem mój opowiadacz przyłożył ręce do usta i zaczął naśladować pohukiwanie zalotne. Łoś zbliżył się na 70-80 m. Myśliwy przy światełku latarki wypatroszył zdobycz, przeczekał do rana. Koń przy wyciąganiu dorodnej sztuki zapadł się w bagno, trzeba było podkładać gałęzie, zmagania trwały niemal cały dzień.

Spotkania z dzikami

Latami trzeba poznawać zwyczaje tych mieszkańców lasów. Na dzika żerującego na kartofliskach koło Piłatowszczyźny pan Marian przyjeżdżał dwukrotnie. Za pierwszym razem przeczekał noc, nad ranem zobaczył go jak szedł po granicy Białego Bagna. Był jak szafa, czujny, usłyszał trzask i uciekł. Następnego dnia, 25 czerwca 1975 roku, myśliwy zdjął buty, zbliżał się pomalutku, pod wiatr. Czekał w odległości 50 - 60 m aż odyniec odsłoni nieco komorę (klatkę). To długa opowieść zakończona sukcesem, ale z kłopotami w drugiej fazie. Z bagażnika syrenki trzeba było wyjąć koło zapasowe, by upchnąć upolowaną sztukę. Co gorsze, samochód nie chciał zapalić, nie pomogła zrazu pomoc życzliwych robotników leśnych (kierowca nie przekręcił kluczyka), a już w Białymstoku zabrakło paliwa (kierowca nie wyłączył ssania). Urywam to gaworzenie, bo czas na finał.

Ciągnie wilka do lasu

Pana Mariana też, choć jest emerytem od 1993 roku. Ponoć pod Michałowem pojawiły się głuszce i dropie, las pachnie, noce widne, dziki szkody robią w ziemniakach i w kukurydzy. Dodać jeszcze muszę, że mój rozmówca ma talent kucharski i wie, jak najlepiej przyrządzić smakowitości z dziczyzny, co zapeklować, co zamarynować. Ma też przepisy na mikstury, te wraz z miodem i pyłkiem pszczelim zastępują lekarza i aptekarza.

Właściwie, to Marian Malewicz jest w lesie, nawet jak nie wyjdzie z domu. Na ścianach i na podłodze wzrok przyciągają obrazy ze zwierzyną. Sam je malował, bo pobierał nauki w Ognisku Sztuk Plastycznych prowadzonym przez uczennicę Ksawerego Dunikowskiego i malarza Tadeusza Bołoza. Na ścianach wiszą wspomniane trofea myśliwskie, a na stoliku leży tomik wierszy. Oczywiście autorstwa Mariana Malewicza i o tematyce myśliwskiej.

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny