Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marek Michalak: O dzieci warto walczyć

Aneta Boruch
Marek Michalak, Rzecznik Praw Dziecka, przygląda się pracom plastycznym podopiecznych świetlicy socjoterapeutycznej ośrodka Eleos
Marek Michalak, Rzecznik Praw Dziecka, przygląda się pracom plastycznym podopiecznych świetlicy socjoterapeutycznej ośrodka Eleos Wojciech Wojtkielewicz
- To nie jest przedmiot, mebel, telewizor, który można sobie wypożyczyć, kupić, sprzedać, wyleasingować - mówi Marek Michalak, Rzecznik Praw Dziecka. - Jeśli dziecku dzieje się krzywda, to powinniśmy reagować.

Obserwator: 6 grudnia, czyli Mikołajki, powinien się dzieciom kojarzyć z radosnymi chwilami. Jednak rzeczywistość nie zawsze jest dla nich wesoła. Kolejny przykład z ostatnich dni:sprawa 4-miesięcznej Joli z Olecka. Dziecko zmarło w niewyjaśnionych okolicznościach, matka zmienia zeznania, przyznała się do wymyślenia przypadkowo poznanej opiekunki. Przygląda się Pan tej sprawie?

Marek Michalak: - Tak. Z urzędu kazałem podjąć działania monitorujące, sprawdzające w jakim kierunku idzie postępowanie. Ale dajmy organom ścigania wykonać swoją pracę. Poczekajmy.

Zaangażował się Pan w sprawę tragedii w Hipolitowie - matka została oskarżona o zabójstwo pięciorga dzieci. Złożył Pan do sądu zażalenie, w którym wskazanych zostało wiele zaniedbań w pracy kuratorów i pracowników socjalnych. Ale sąd go nie uwzględnił.

- Nie akceptuję do końca załatwienia tej sprawy. Podjęto taką decyzję, ale boli mnie wewnętrznie, że znowu to twarde, suche, zimne prawo wygrywa z wartościami, którym powinno być podporządkowane.
Bo my, wykonując każdą pracę, musimy być gotowi na weryfikację i konieczność wytłumaczenia się chociażby z zaniechań. Dlatego bardzo dokładnie sprawdziłem sprawę Hipolitowa. Mój raport był podany do publicznej wiadomości w tej części, która powinna być ujawniona.

Patrząc na tę sytuację szerzej, widać zmowę milczenia. I to jest tragedia ogólnopolska, a nie coś, co obciąża tylko jedną miejscowość, jedną gminę czy jeden region. Wszyscy bardzo to przeżyliśmy.
Ta sprawa wymaga pogłębionej refleksji i sprawdzenia. W moim urzędzie pracuje nad nią zespół nie tylko prawników, ale także psychologów i pedagogów, próbując wyciągać wnioski na przyszłość. Każdy przypadek, który kończy się ciężkim uszkodzeniem ciała, zdrowia czy zgonem dziecka powinien być bardzo dokładnie weryfikowany i analizowany.

Składałem w tej sprawie odwołanie, składałem zażalenie. Twarde, suche prawo, niestety, wygrało tu z systemem wartości. A to ono powinno służyć temu systemowi, a nie on być dopasowywany do tego prawa.

Ale cóż, walczmy o to, żeby do takich sytuacji nie dochodziło na przyszłość. Także poprzez pokazywanie, że to jest nieprawidłowe, niewłaściwe, że można inaczej. I napiętnowanie tych, którzy krzywdzą dzieci.

Sytuacja dzieci w Polsce poprawia się czy pogarsza?

- W zeszłym roku z umiarkowaną satysfakcją odnotowałem, że jest znaczny spadek zabójstw dzieci. Rok 2012 w porównaniu do 2007 to był trzykrotny prawie spadek zabójstw i to pokazywało taką tendencję, którą chcielibyśmy doprowadzić do zera. W tym roku jest wzrost, choć jeszcze nie mamy pełnych informacji. Ale już we wrześniu biłem na alarm, że musimy głębiej się zastanowić i reagować.
Bo my, dorośli, często traktujemy dzieci przedmiotowo, jako własność. Jako dodatek do życia osób dorosłych i bardzo często odwracając głowę w drugą stronę uznajemy, że to nie nasza sprawa, bo to nie jest nasze dziecko. Ale dziecko nie jest własnością. To nie jest przedmiot, mebel, telewizor, który można sobie wypożyczyć, kupić, sprzedać, wyleasingować. Jeśli dzieje mu się krzywda, to powinniśmy reagować.

Ostatnie badania opinii publicznej, które na moje zlecenie robiła ośrodek sondażowy, pokazują, że co prawda do 60 proc. obniżył się poziom akceptacji dla tzw. klapsów (czyli na przestrzeni ostatnich pięciu lat spadek o 18 proc.). Ale akceptacja dla regularnego lania jest na poziomie 40 procent. A 10 procent osób, pytanych o to, czy jeśli dziecko za ścianą jest mocno bite, woła o pomoc, nawołuje, krzyczy, zapytanych co by zrobiło, odpowiedziało: nic. To jest dla nas ogromne wyzwanie na przyszłość.
Skąd się bierze w Polsce takie podejście?

- Myślę, że pewne rzeczy mamy zakodowane kulturowo. I nie dopuszczamy do siebie możliwości podważenia tego zareagowania. Później, gdy dochodzi do sytuacji trudnych, to wszyscy rwą włosy z głowy, chętnie wypowiadają się, że tak nie wolno. Ale muszą reagować wcześniej, nie zostawiać tych dzieci samym sobie.

W przypadku Hipolitowa - skupiliśmy się na tych dzieciach, których nie ma już dzisiaj z nami. Ale miejmy świadomość, że tam przez lata żyły też dzieci, którymi też nie opiekowano się właściwie. Dzieci, których też dotykały rzeczy, które nie powinny nigdy mieć miejsca. I też nikt nie zareagował: ani nadzorujący, ani z sąsiedztwa.

To jest obciążenie dla osób, które widziały to i nie reagowały. Powinny czuć się współwinne.

Nie ma Pan poczucia klęski w związku z tą sytuacją?

- Smutno, kiedy tak się dzieje. Ale w sytuacjach trudnych uruchamia się we mnie taki mechanizm, że trzeba jeszcze bardziej walczyć, trzeba jeszcze głośniej mówić i trzeba radykalizować swoje postępowanie. Bo o dzieci warto walczyć.

Odwiedzając Białystok spotkałem się z bardzo szerokim gronem naukowców i przyszłych pedagogów-studentów. To są ci ludzie, którzy jak dobrze podejdą do tematu, mogą minimalizować problem.
Myślę, że przed nami jest długa droga, ale nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. A zmiana świadomości nie następuje z dnia na dzień. Ale trzeba nad tym pracować i pokazywać dobre wzorce.

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny