Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marek Kondrat: Przestałem się ścigać

Maryla Pawlak-Żalikowska Fot. W. Wojtkielewicz
Pijmy swój kieliszek wina codziennie i będzie fajnie - zachęca Marek Kondrat.
Pijmy swój kieliszek wina codziennie i będzie fajnie - zachęca Marek Kondrat.
Mam za sobą kawał życia z paleniem świec, łapaniem się za ręce i namawianiem Polaków do broni. I teraz jestem za jednostką. Żyję na swój rachunek, co poprawiło moją dobroć dla innych - mówi Marek Kondrat w rozmowei z Marylą Pawlak-Żalikowską.

Czy pamięta pan bukiet pierwszego wypitego wina? - To była tunezyjska Gellala. Opijałem nim maturę z narzeczoną, dzisiejszą żoną. Na Kamiennych Schodkach na warszawskim Starym Mieście. Rok był 68. Nie, bukietu nie pamiętam, ale ja nie pamiętam też dziesiątków innych później pitych win, tyle tego powąchałem. W ogóle nie jestem zwolennikiem specjalnych wartościowań na tym tle. Traktuję wino jako napój codzienny. Czasami mnie unosi bardziej, a czasami służy jako zwyczajny popitek jakiegoś dania czy towarzysz wymyślonej potrawy.

Kiedyś pan powiedział, że ma winopochodny charakter. Czyli jaki? - To znaczy, że nie przyspieszam czasu. Tak jak wina się nie da przyspieszyć. Ono zawsze kwitnie, owocuje i zbiera się je o tej samej porze. Ja jestem w takiej sytuacji, sam ją sobie zresztą wymodelowałem, że niczego nie muszę poganiać. Mogę być zależnym od siebie a nie od sytuacji zewnętrznych, które mi urządzają życie. A ja chcę je sobie urządzać sam. Wedle własnego rytmu. I w tym sensie wino jest podobne. Wszędzie tam, gdzie go szukam na świecie poznaję ludzi, którzy żyją w niezmienny sposób nawet przez 27 pokoleń... Tak ma najstarszy z moich producentów... To głębszy sposób przeżywania swojego czasu.

Bo świat kusi do pewnego momentu, gdy człowiek się wspina po swojej drabinie życia. A gdy osiągnie grań, to okazuje się, że ów świat, który wydawał się tak niesłychanie cudowny, jest bardzo podobny do naszego. Różnią się klimaty i temperatury, ale ludzie ze swoimi problemami są tacy sami. Kiedy dziś tak sobie myślę o winie, które pozostaje tyle lat w tych samych rękach i ludziach, tkwiących tam przez tyle pokoleń, to tak jakby im się udało opanować demona czasu. Rytualnie oddają się pracy i przyjemnościom wynikającym z pożytków tej pracy. Nauczyli się żyć, czyli opanowali sztukę, którą my Polacy mamy słabo rozwiniętą.

Proszę powiedzieć, bo informacje są diametralnie sprzeczne, jest pan hiszpańskim rolnikiem czy nie? Kupił pan winnicę w Hiszpanii? - Nie. Ale już nawet nie prostuje takich rewelacji. Podobno nakupowałem tyle dziwnych rzeczy. Nigdy bym się nie odważył na kupno winnicy! Uwielbiam opowiadać o winie, ale prowadzenie winnicy to procesy, które trwają latami. Fakt bycia znanym przez rodaków nie upoważnia do tego, żeby zabierać się za nieznane sobie dziedziny.

Czyli trzyma się pan opinii wygłoszonej o samym sobie kilka lat temu, że jest entuzjastą wina, a do koneserstwa się nie przyznaje. - No pewnie! To takie utarte powiedzenia – koneser. Jak koneser sztuki – a co to znaczy? Sztuka albo na nas działa, albo nie. Z winem jest tak samo: najlepsze jest to, które nam smakuje. Owszem, możemy się o nim dowiedzieć jakiś szczegółów: skojarzymy temperament wina z miejscem, z obrazami, muzyką i nagle coś nam się zgodzi. Te dane poprawia naszą percepcję, uzupełnią nam wrażenia. Ale czy zmienią nasz gust? Ja zmierzam do tego, aby wino w Polsce uchronić od ekskluzywności. Od koneserstwa. Od tych pochlipywań i achów.

Pijemy wina strasznie mało!

Albo się nadymamy na snobizm, albo pijemy Komandosa czy inną Samantę…. - Jak zawsze rozpięci jesteśmy jak cięciwa między znaczeniami. Po co? Pijmy swój kieliszek codziennie i będzie fajnie.

Wina w Winarium mają swoją historię prawda? - Jestem importerem i dystrybutorem w jednym ręku. To chroni ceny przed przekraczaniem kolejnych drabin marżowych. Buduję tę kolekcję od ośmiu lat. Z pierwszej ręki – od producentów czy negocjantów, którzy się nimi zajmują w krajach, do których jeżdżę. A jeżdżę, bo dla mnie najważniejsza jest opowieść o okolicznościach tego wina, a nie czy zawiera poziomkę czy malinę, lukrecję czy czerstwą czereśnię.

Wszystkich producentów swoich win pan tak zna? - Zdecydowaną większość. Z każdej etykiety wyziera do mnie jakiś obrazek i jakaś twarz człowieka. Szukam takich winnic z opowieścią.

To kawał fajnej przygody. - Tak, to jest przygoda. Intelektualna, zmysłowa, ludzka, humanistyczna. To niekiedy bardzo ciekawe rody.

Jak pan na nich trafia? - Przygotowuję sobie trasę, ale rzadko mam do nich bezpośredni dostęp, jeżeli nie trafię na negocjanta, czyli pośrednika tam na miejscu. Bo sami producenci po prostu zajmują się swoim winem. A handlem – negocjanci. Ale zawsze zabiegam u ich, żeby trafić do winnicy. Tam degustuję te wina, dokonuję wyboru. Składam swoje półki cenowe i jakościowe i wysyłam tam wszystkich swoich sprzedających: do Hiszpanii, Francji, Austrii. Potem po całym świecie. Żeby nie tylko będą znali te opowieści z moich ust. Będą je jako własne mogli przekazywać klientom. Inwestycja poważna, ale tylko w taki sposób można uczciwie traktować klienta. Bo pijący wino to nie palacz, który jak przyzwyczai się do jednego gatunku, to będzie go smolił i smolił przez całe życie.

Winiarze poszukują win i zmieniają je w zależności od jedzenia, towarzystwa, pory roku. Więc zapraszam tu ludzi z Ameryki Południowej, Nowej Zelandii, Australii, żeby opowiadali o tych winach. To fascynujące poznawać pasje. Po takiej opowieści potrafi się zmienić kubek smakowy.

Bardzo mi się spodobało pana powiedzenie, że są wina, z którymi można zjeść nawet sznurowadło. - Pewnie, że tak! I nie ma co wskazywać jakiegoś gatunku. To jest zależne od nastroju, towarzystwa. Te same wina nie zawsze wchodzą nam z takim samym temperamentem. Moim zdaniem bez sensu są też wybory typu: lubię wina chilijskie czy hiszpańskie. Choćby we Francji robi się wina fantastyczne i bardzo pośrednie. W restauracji do południowego letniego posiłku prosimy tam o kieliszek wina białego czy czerwonego, żeby uzupełnić smak. Ludzie zamawiający taki posiłek nie dokonują obrzędów. Zwłaszcza w tych miejscach, gdzie jest ono tworzone, traktowane jest jako napój codzienny. Nikt nie wydaje 100 zł na butelkę.

Zobacz też: Nowa winiarnia w centrum Białegostoku

Wspomniał pan o powszechności. Czy to prawda, że stoiska z pana winami miałyby się pojawić w Rossmannie, który zapowiada tworzenie marketów spożywczych? - Już się pojawiły w Łodzi, w największym Rossmannie jest półka oznakowana moim nazwiskiem i twarzą. To taka próba, ale generalnie niechętnie wchodzę do sieci – to inny typ handlu. Nie chcę być między czymś. Podróż po etykietach powinna być przerzuceniem się wyobraźnią w zmysły, które nas czekają po otwarciu butelki. To inna organizacja mózgu. Wina się nie kupuje między mleczkiem, masełkiem a jajeczkiem.

Jesteśmy krajem bez tradycji winiarskiej. Polak zazwyczaj kojarzy wino z trunkiem drogim i kwaśnym. Jedyna sensowna zawartość tego napoju to dla niego alkohol, nie widzi więc powodu, dla którego ma go pić w takiej postaci. Za 19 złotych może dostać coś innego, co go przeniesie w świat baśni.

Tymczasem wino ma w sobie dodatkowe wartości, ale my nie możemy mówić o nich zbyt dużo, bo mamy tak surową ustawę o wychowaniu w trzeźwości. To ona każe nam wywieszać nieprawdziwe tabliczki z napisem „alkohol szkodzi zdrowiu”. A tego żaden lekarz nie potwierdza.

Zależy oczywiście, ile się wypije - Ale tak jest z jedzeniem, seksem, pracą, wszystkim! No dobra - mamy jako naród kłopot z alkoholem, ale to nie może nas odcinać od tego, że wino ma elementy zdrowotne. A my nadal pijemy go średnio 2 litry na głowę.

To jak pan nieraz mówił poziom Duńczyków z 1952 roku.

- I oczywiście spożycie jest rozłożone nierównomiernie. Duże miasta jeszcze piją wino, ale wieś i małe miasteczka w ogóle nie. Jak zwykle w Polsce – połowa mówi tak a druga połowa nie.

My do Białegostoku przyjechaliśmy z Winarium jako do miasta najdalej wysuniętego na północny-wschód i najbliżej rubieży wschodniej...

To jak wyzwanie rzucone sąsiedztwu szklanki gorzałki. - Dla mnie to duże miasto, gdzie ludzie zasługują na opowieść o winie z pierwszej ręki. To też niesłychanie zadbane i rozwijające się miasto. Czego mam przykłady, bo jest tu oddział mojego banku i wiem, z jakimi przedsiębiorcami mam tu do czynienia. Mało kto by przypuszczał.

Faktycznie, w Polsce mało kto przypuszcza. Nie odpuszczają stereotypy. - Czy pani wie, że Polska jest jednym z trzech krajów w Europie o najbogatszym wachlarzu win. Anglicy, Duńczycy i my to ludzie bez tradycji winiarskich i to jest powód. Bo Francuzi piją wina francuskie, Hiszpanie hiszpańskie, a Włosi – włoskie.

Zobacz też: Białystok. Już dziesięć winiarni w miescie.

A my szukamy wszędzie? - W dodatku do rodziny winiarskich krajów przybywają tak dziwne jak Indie, Tajlandia, Chiny czy Polska. Oczywiście my tego rynku nie zawojujemy, ale Chiny to już piąty producent wina, jeśli chodzi o jego ilość. Wyobraża sobie to pani?

W przypadku Chińczyków wszystko sobie wyobrażę. Ale pozwoli pan, że teraz, po winie, porozmawiamy o kobietach. Dlaczego pan twierdzi, że gotów byłby zasiąść na tronie feministek zamiast Magdaleny Środy? - Magda jest ofensywna w swoim działaniu i w dodatku zarówno czuje jak i wie. Absolutnie nie chciałbym jej zastępować. Ale faktem jest, że podzielam jej pogląd o drugorzędnej roli kobiet w Polsce. To widać i w zatrudnieniu, i w ich funkcji społecznej. Widoczne jest w stanowisku kościoła, który zepchnął kobiety na drugi plan i dalej je tam widzi.

Dzisiaj toczy się kulturowy bój, wreszcie na jakimś poziomie. Kobiety „unoszą się” w Polsce. To jest ruch, który nas cywilizuje. Bo nie może być tak, żeby kobiety całowało się w rękę i mówiło: Nasze drogie panie… w takim jakimś ułańsko-szwoleżerskim geściku z minionej epoki, który nic nie znaczy. Tak jak nic nie pomoże podawać im płaszcz w szatni, gdy potem skreśla się je z listy płac albo daje połowę pieniędzy, jakie na tym stanowisku dostałby mężczyzna. Kobieta nie jest tez dziś wyposażona na naszym kapitalistycznym rynku w zabezpieczenia wynikające z jej ustroju fizjologicznego, jak to jest na całym cywilizowanym świecie.

To nasza tradycja wmontowała kobietę w taki układ. Jesteśmy krajem podzielonym na część miejską i wiejską. Na lewą i prawą stronę mapy. To widać jak sieć linii kolejowej. Z tym trzeba skończyć.

To tak jak z dyskusją, czy rolnicy mają wejść w dotyczący wszystkich układ rachunkowy – to przecież nie tyle chodzi o miliony, które się zdobędzie na ich ubezpieczeniach, tylko o włączenie ich w krwioobieg społeczny. Z kobietami jest dokładnie tak samo - proszę wybaczyć porównanie. Kobieta to podmiot do normalnego traktowania! Po co chrzanić o komórce podstawowej czyli o rodzinie, gdy są takie podziały jak teraz. Kobiety są poorganizowane w instytucjach, które same tworzą, albo mianują się feministkami, co też je wyłącza na pewien margines. A przecież wystarczy przepłynąć Bałtyk – tam nikt się nie dziwi, że kobieta a mówi!

No to przejdźmy do śpiewu po kobietach i winie. Śpiewa pan biesiadując? - Nie.

Tak myślałam. Więc inaczej zapytam muzycznie: czy grają panu na nerwach komentarze z polskiego piekiełka, że aktor się sprzedał bankowi, że kasy ma dużo, a na dobitkę mu się udało? - Wie pani, ja w ostatnich latach tego swojego biznesu nauczyłem się takiego małego, prywatnego egocentryzmu. Wszedłem ze sobą w pakt o nieagresji. I traktuję to jako niesłychany pożytek: gdy najmniejsza jednostka zawiąże ze sobą taki pakt, wtedy objawia ogrom tolerancji dla innych, bo ma bazę porozumienia z sobą samym.

Mam za sobą kawał życia z paleniem świeć, łapaniem się za ręce i namawianiem Polaków do broni. I teraz jestem za jednostką. Za ludzkim indywiduum. Wiem, jak czuję i bywa, że jest to konfrontowane z agresywnymi odczuciami innych. Choćby w mailach, gdzie czasem dostaję recepty na życie lub surową krytykę. Ale to mnie nie okrawa z własnych myśli. Przestałem się ścigać z kimkolwiek. Żyję na swój rachunek, co poprawiło moją dobroć dla innych.

Myślę, że generalnie Polakom potrzebny jest indywidualizm. Generalne odpatriotycznienie, odwalenie się od spraw narodowych. Bo to nas wpędza w zaułek bez wyjścia. Nie możemy się ścigać na patriotyzm, lub to, kto jest mniej czy bardziej wierzący. To sprawy intymne, gdzie się ludziom nie zagląda.

Jeżeli mi życie przyniosło takie rozstrzygnięcie, że kończę 13 rok współpracy z bankiem a ta współpraca przynosi mi korzyści materialne, pozwala realizować swoją ideę, którą rozpoznałem w połowie tego czasu, to znaczy, że coś sobie stworzyłem. To jest czysty układ. Jestem na swoim miejscu . Co tu się tak strasznie przejmować?

Ostanie pytanie muzyczne: zagra pan jeszcze kiedyś w filmie? - Nie.

 

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny