Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mam teraz jedno sprawne płuco. To wystarczy, by cieszyć się życiem

Urszula Ludwiczak [email protected]
Beata Łajewska codziennie ćwiczy, aby kondycja wracała, a mięśnie się wzmacniały. Lekarze są zadowoleni z postępów. - Wyglądam i czuję się coraz lepiej, potwierdzają to badania - mówi kobieta.
Beata Łajewska codziennie ćwiczy, aby kondycja wracała, a mięśnie się wzmacniały. Lekarze są zadowoleni z postępów. - Wyglądam i czuję się coraz lepiej, potwierdzają to badania - mówi kobieta. Wojciech Wojtkielewicz
Byłam w tak ciężkim stanie, że lekarze dawali mi maksymalnie pół roku życia - mówi Beata Łajewska z Białegostoku. - A ja przeżyłam z tą chorobą 5 lat i doczekałam przeszczepu.

Diagnoza: nadciśnienie płucne, była ogromnym szokiem. Do dzisiaj lekarze nie potrafią wytłumaczyć, skąd taka choroba się wzięła u pani Beaty. Była młodą, pełną życia osobą, nie miała problemów zdrowotnych.

- Ale zaczęłam mieć coraz mniej energii - opowiada Beata Łajewska. - Czułam, jak z dnia na dzień opuszczają mnie siły, że z każdym krokiem staję coraz słabsza. Zdarzały się omdlenia. Myślałam, że to przepracowanie, przemęczenie, nerwy. W końcu poszłam do lekarza, zrobiłam badania. Okazało się, że miałam podwyższone ciśnienie. Dostałam leki i skierowanie do poradni kardiologicznej. Tam nie zrobiono mi jednak podstawowego badania - echa serca, które by od razu wykazało, co mi jest.

Dlatego pani Beata żyła w nieświadomości dalej.

- Pewnego dnia straciłam w pracy przytomność. Wezwano karetkę i zawieziono mnie do szpitala.

Diagnoza jak wyrok

I dopiero tam zdiagnozowano nadciśnienie płucne. To bardzo rzadko występująca choroba, do tego jej pierwsze objawy nie budzą zazwyczaj niepokoju. Gdy Beata usłyszała diagnozę, jej stan był już ciężki.

- Lekarze dawali mi pół roku życia - wspomina. - Nie wystarczało mi już podanie jednego leku i mój lekarz prowadzący, pani prof. Bożena Sobkowicz, sprowadzała dla mnie specjalnie dodatkowe leki.

Choroba postępowała.

- Przeszłam na leczenie lekiem podawanym na okrągło pod skórę, za pomocą pompy. Było mnóstwo objawów ubocznych. Miałam odczyny zapalne w miejscu wkłucia, od pasa do kolan puchłam. Nie dałam rady chodzić, z trudem się poruszałam, każdy oddech to był ogromny ból. Ale jak chciałam żyć, jakoś funkcjonować, musiałam cierpieć.

Choroba nie dawała za wygraną. Ratunkiem mógł być tylko przeszczep płuc.

- Zdawałam sobie sprawę, że mogę nie doczekać ratunku. Jestem niska, drobna, ciężko o takiego dawcę.
Mimo choroby starała się żyć normalnie. - Cały czas chodziłam do pracy. Dla mnie to była mobilizacja, że jak wychodzę do ludzi, muszę się trzymać, nie poddawać chorobie - opowiada Beata Łajewska. - Mimo że ledwo wchodziłam po schodach do pokoju w pracy, jednak szłam. Czasem pomagali mi wejść znajomi z pracy albo interesanci, bo pracowałam w urzędzie. Mówienie też mnie męczyło. Mówiłam dużo wolniej, ciszej, ale mówiłam. Dużą motywacją i siłą zawsze był i jest dla mnie 12-letni syn Kacper. Od początku ogromnym wsparciem jest też rodzina, przyjaciele, znajomi z pracy.

Telefon z informacją, że znalazły się płuca do przeszczepu zadzwonił po dwóch latach czekania, 9 maja 2014 r.

- Miałam godzinę, aby się spakować, zawiadomić rodzinę, zakład pracy i przede wszystkim porozmawiać z synem. Wiedziałam, że mogę nie wrócić. Miałam tylko 40 procent szansy, że się uda.

Karetka dowiozła ją Warszawy, stamtąd helikopterem poleciała do Zabrza. Operacja była bardzo trudna, z komplikacjami. Trwała 10 godzin. Udało się przeszczepić tylko jedno płuco. To nie był koniec złych wieści. Organizm odrzucił bowiem przeszczep. Przestały funkcjonować nerki.

- Rokowania były marne. Lekarze powiadomili moją rodzinę, że jestem w stanie krytycznym i jeśli mogą, aby przyjechali do Zabrza, bo to mogą być nasze ostatnie chwile spędzone razem.

Beata co chwila traciła przytomność. Ale pamięta wizytę rodziny, syna. I to, że po tej wizycie jej stan zaczął się poprawiać. Organizm zaczął walczyć. Po dwóch miesiącach w izolatce w Zabrzu, została przewieziona do specjalnie przygotowanej izolatki w szpitalu klinicznym w Białymstoku.

- Moja odporność była bardzo niska, ale już chodziłam, sama jadłam. Wcześniej musiałam nauczyć się wszystkiego od początku. Najpierw oddychać.
Do domu Beata wróciła pod koniec lipca ubiegłego roku. Mieszkanie trzeba było przygotować: pozbyć się rzeczy, które kumulują kurz, roztocza. Dywany, zasłony zostały wyrzucone. Nie mogła kontaktować się ze światem zewnętrznym, był zakaz odwiedzin.
- Gdy pozwolono mi w końcu wychodzić, to z maską na twarzy - opowiada. - Różne były reakcje, słyszałam, że to nie Japonia, jedni się śmieli, inni pytali co się stało. Z maseczką chodziłam pół roku.

Teraz maski już nie musi nosić, ale uważać trzeba ciągle. Gości przyjmuje pojedynczo. Nie może pójść tam, gdzie jest większe skupisko ludzi: do kościoła czy galerii handlowej.

- Muszę uważać, aby nie natknąć się na osobę, która jest nosicielem wirusa czy bakterii, która dla zdrowego człowieka nie jest zagrożeniem, a dla mnie mogłaby być - opowiada. - Biorę leki kardiologiczne, immunosupresyjne, przeciwbakteryjne i przeciwgrzybicze, muszę robić inhalacje sześć razy w ciągu dnia. Ale czuję się coraz lepiej.

Powoli zaczyna latać

- Wróciły mi siły sprzed choroby - zaznacza pani Beata. - Bez problemu rozmawiam, poruszam się po mieszkaniu bez trzymania się ścian, mogę wstać z łóżka nie bojąc się, że upadnę. Wcześniej wzięcie prysznica było wysiłkiem ponadludzkim, nie mówiąc o korzystaniu z suszarki do włosów. Teraz to nie problem. I już nawet urządzam zawody z sąsiadem, kto pierwszy wejdzie po schodach. W logo stowarzyszenia chorych na nadciśnienie płucne jest wznoszący się motyl. Kiedyś patrzyłam na to logo i myślałam, czy ja kiedyś będę tak latać, jak ten motyl. I muszę powiedzieć, że powoli zaczynam latać.

O dawcy nie wie nic. To dane chronione.

- Brakuje mi tej informacji. Chciałabym tym, którzy zdecydowali się na ten krok, podziękować. Dzięki nim moje dziecko ma matkę. Gdyby nie ta decyzja, pewnie bym już nie żyła, jak wielu moich znajomych, u których choroba zwyciężyła - mówi Beata Łajewska. I dodaje: - Mam teraz jedno sprawne płuco. To wystarczy żeby żyć, być matką i cieszyć tym, co przyniesie życie. Wiem już, że nigdy nie należy tracić wiary i nadziei. Zawsze nadejdzie moment, że to światełko w tunelu się zaświeci.

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny