Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maja Kleszcz jak Amy Winehouse

Jerzy Doroszkiewicz
Maja Kleszcz debiutowała jako czternastolatka w kultowej Kapeli ze Wsi Warszawa. Ten folkowy zespół zdobył sławę w całym świecie.
Maja Kleszcz debiutowała jako czternastolatka w kultowej Kapeli ze Wsi Warszawa. Ten folkowy zespół zdobył sławę w całym świecie.
Jej głos przyrównywany jest do głosu zmarłej tragicznie Amy Winehouse. Ale Maja Kleszcz wyłamuje się łatwym porównaniom. Potrafi zaśpiewać wszystko.

Wiele osób chciałoby wiedzieć, skąd tak nagle pojawiła się Maja Kleszcz, nowa, oryginalna wokalistka?

Maja Kleszcz: Debiutowałam na scenie w wieku 14 lat w Kapeli ze Wsi Warszawa. Z tego powodu więc mam już około dwunastoletnie doświadczenie. Zawsze bardzo szeroko interesowałam się muzyką. Nigdy jej nie szufladkowałam i nie dzieliłam na gatunki - nie było mi to do niczego potrzebne. W równym stopniu inspirowałam się bluesem, co muzyką tradycyjną Afryki, polską muzyką ludową czy współczesną. I właśnie w Kapeli spotkałam Wojtka Krzaka. Dziś to on jest kompozytorem wszystkich piosenek incarNations. W Kapeli wspólnie dojrzewaliśmy i muzycznie, i filozoficznie w długich trasach. W pewnym momencie poczuliśmy, że jest w niej dla nas za ciasno i chcielibyśmy czegoś więcej. Może stąd wzięła się ta zaskakująca dla wielu transformacja? Bo rzeczywiście - często ludzie pytają: a kto to jest ta Maja Kleszcz (śmiech).

Jak udało się czternastolatce wejść do zespołu, który potem stał się sławny na całym świecie?

- Na początku Kapela ze Wsi Warszawa to była grupa znajomych. Byliśmy zespołem amatorów-pasjonatów, którzy uczyli się grać na instrumentach. Zaprosili mnie kiedyś na próbę, a ja byłam strasznie zdeterminowana. Mimo, że uczyłam się grać na fortepianie, przyniosłam wiolonczelę, na której nie grałam nigdy wcześniej i uczyłam się razem z nimi. Później zespół ewoluował wraz ze mną, ja z nim, zainteresowaliśmy zagraniczną publiczność i doszliśmy tam, gdzie doszliśmy. To była bardzo ciekawa i pouczająca droga. Od dzieciństwa byłam zanurzona w nietypowym kotle muzyki niesztampowej i niestandardowej.

A czy ojciec tłumaczył Ci, o czym są pieśni reggae, folkowe ballady?

- Zawsze wskazywał, że muzyka nie jest tylko muzyką. Przypominał, że spełnia jeszcze jakieś dodatkowe funkcje i ja nadal w to wierzę. Oprócz tego, że jest dla mnie jakąś magią zrozumiałam, że miała znaczenie nawet w przemianach społecznych. Do tej pory ciężko mi słuchać na przykład polskiego reggae, bo ta muzyka to dla mnie realia społeczne, kulturowe ściśle związane z tym, co generowało społeczeństwo Jamajki. Fenomen bluesa oznaczał emancypację ludzi z plantacji, którzy zaczynali tworzyć autorską, wymowną muzykę, która uwiodła później cały świat. Może dlatego nigdy nie umiałam identyfikować się z polską muzyką rozrywkową.

A jednak - na Twojej pierwszej płycie "Radio Retro" pojawiło się "Daj mi tę noc".

- Przekornie chcieliśmy poszukać w tej piosence drugiego dna, ubrać ją w inne wdzianko. Dotrzeć do jej archetypu, czyli takiego sentymentalnego, prowincjonalnego dancingu. On jest bardzo urzekający, bardzo polski i nie ma się czego wstydzić - trzeba go po prostu pokochać.

To po etapie poszukiwania polskich korzeni w pieśniach ludowych zaczęłaś ich szukać w polskiej prowincji?

- Dla mnie to bardzo ciekawe doświadczenie. Często z Wojtkiem Krzakiem inspirujemy się malarstwem Jerzego Dudy-Gracza, odnajdujemy w nim wiele dla siebie. Dla mnie polskość - i to nie w tym pejoratywnym sensie - to właśnie prowincjonalność. Jeżeli podejdzie się do niej z uczuciem, nie ma w prowincjonalności niczego złego.

Twoje życie jest i typowe, i nietypowe. Zaczęło się od grania w zespole, a skończyło małżeństwem w zespole?

- Takim nieformalnym (śmiech). Za to z bogatym przychówkiem. I długoletnim (śmiech)

Naszej rozmowie towarzyszą Wasze dzieci - jak się nazywają?

- Tymon i Lena. Tymon jest zapalonym miłośnikiem motoryzacji, jeździ na takim plastikowym motorku po domu. Lena ma już prawie sześć lat - głównie maluje, rysuje, no i dobrze śpiewa repertuar operowy i własny.

Naprawdę?

- Jak na sześciolatkę dysponuje bardzo dojrzałym bel canto. Sama jestem pod wrażeniem.

To rośnie następne pokolenie artystów w rodzinie Kleszczów?

- Formalnie jest to pokolenie Krzaków. Nie wiem, ale na pewno dzieci mają jakieś obserwacje muzyczne. Stale obcują z tym w domu.

To jak Wam się udaje pogodzić wyjazdy na koncerty z wychowywaniem dwójki małych dzieci?

- Teraz jest prościej. Kiedy urodziła się Lena, koncertowaliśmy po całym świecie. Kiedy urodził się Tymon, już nie chciałam tyle jeździć. Wyjazd w Polskę to nic strasznego, daleko to było pojechać na trzy tygodnie do Stanów Zjednoczonych i nie widzieć swoich dzieci.

Nie żal było zamienić wyjazdy do USA na koncerty w Polsce?

- Przez tych dziesięć lat doświadczyliśmy tak wiele na trasach, że potrzebny był nam taki oddech. Owszem, czasami tęsknimy za tą skalą wyjazdów i może w przyszłości ruszymy za granicę. Nie składamy broni - przecież dopiero zaczynamy. Szykujemy nawet projekt, który będzie bardziej… uniwersalny.

Wasza muzyka pokazuje, że możecie bezpiecznie poruszać się w każdym gatunku. Jest i blues i swing, i folk. Wszystko co ciekawe i prawdziwe.

- Kiedy powstała platforma zwana incarNations, okazało się że nie ma żadnych ograniczeń. Stąd pojawił się tytuł "Radio Retro". Bo skoro nie ma jednego stylu, w którym gramy, szukaliśmy czegoś, co pokaże, że mimo różnorodnych stylistyk to jest jeden pomysł i jeden film, i stąd ten tytuł. Że są różne stacje radiowe, ale wszystkie retro. Tak naprawdę mamy bardzo dużo różnych inspiracji i na następnej płycie może być jeszcze bardziej zaskakująco.

To słychać także na "Odeonie". Pierwsze pięć piosenek to ukłon w stronę fanów bluesa, a potem pokazujecie, że interesuje Was cały świat.

- Jesteśmy na przykład stale pod urokiem muzyki dawnej i o niej również po cichu marzymy. Stąd nazwa incarNations, która miała podkreślić różne wcielenia muzyczne, by nie spocząć w jednej skostniałej formie, tylko by się ciągle rozwijać.

A jednocześnie macie szacunek do polskiej tradycji - wykorzystaliście do pisania piosenek wielkiego poetę piosenki Bogdana Loebla.

- Moim zdaniem pan Bogdan to zjawisko, wręcz fenomen. Ja - dwudziestoparolatka śpiewam teksty bardzo dojrzałego poety, literata i tekściarza, który ma osiemdziesiąt kilka lat. To wskazuje, że zależy mi na słowach. Mogłabym się silić, żeby sama napisać teksty, ale bardzo tego nie lubię, bo nie znam się na tej sztuce i uważam, że jeszcze nie dojrzałam. Wiem, że często stawia się na autentyzm i to, by wokalistki same pisały, jako kompletne artystki, ale do mnie taka argumentacja nie przemawia. Jestem bardzo samokrytyczna. Chyba nigdy nie opublikowałabym własnego, niedojrzałego tekstu. Stąd współpraca z Bogdanem Loeblem, mimo że tak wiele nas dzieli i różni. Mężczyzna pisze teksty, które później interpretuje kobieta...

To jaki w końcu będzie białostocki koncert Mai Kleszcz i incarNations?

- Nasz koncert to taki mały teatr muzyczny. Zagramy w kwintecie: gitara elektryczna, akustyczna, kontrabas, klawisz i perkusja. Zagramy piosenki z obu płyt, które układają się w ciekawa opowieść o tym, co dla nas ważne. O tym co ludzkie. Chcemy, żeby nasze retro oznaczało powrót do takich czasów, kiedy to człowiek był ważny, i słyszalny a nie, żeby to była jakaś cyfrowa maszyna.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny