Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łukaszenka już nikomu nie będzie mógł powiedzieć, że Unia Europejska nie chciała z nim rozmawiać

Tomasz Maleta
Po narastających represjach wobec polskiej mniejszości narodowej i braku postępu w demokratyzacji Białoruś jest na najlepszej drodze, aby znaleźć się w izolacji - mówi Robert Tyszkiewicz, podlaski poseł Platformy Obywatelskiej,  wiceszef sejmowej komisji spraw zagranicznych.
Po narastających represjach wobec polskiej mniejszości narodowej i braku postępu w demokratyzacji Białoruś jest na najlepszej drodze, aby znaleźć się w izolacji - mówi Robert Tyszkiewicz, podlaski poseł Platformy Obywatelskiej, wiceszef sejmowej komisji spraw zagranicznych. Fot. Wikipedia
Mam wrażenie, że na Białorusi, ale może i jeszcze dalej, są siły, którym nie w smak jest zbliżenie Mińska z Europą - mówi Robert Tyszkiewicz.

Poranny: Zmarły w ubiegłym tygodniu prof. Krzysztof Skubiszewski podczas jednego z pierwszych swoich wystąpień w Sejmie jako szef odrodzonej polskiej dyplomacji powiedział pamiętne słowa: "O racji stanu można nie dyskutować, można jej nie definiować. Ale zarazem wiedzieć, czym ona jest i jak ją realizować". Ja jednak przekornie zapytam: co jest dzisiaj racją stanu polskiej polityki wschodniej?

Robert Tyszkiewicz: Od 20 lat to samo: jak najwięcej Europy na wschód od Polski.

Medialnie to bardzo chwytliwy slogan. Co konkretnie jednak za nim się kryje?

- Przyciąganie do struktur europejskich tych sąsiadów i sił politycznych w ościennych krajach, które takie aspiracje wyrażają. Stąd w przeszłości poparcie dla Litwy, Łotwy, Estonii w drodze do ich członkostwa w UE. Wejście byłych republik nadbałtyckich do instytucji europejskich nie było łatwe, ale się udało. I te trzy kraje pamiętają, dzięki czyjemu zaangażowaniu weszły do Unii. Do tego dochodzi wsparcie aspiracji natowskich Ukrainy i Gruzji. Chociaż taki mecenat musi znaleźć poparcie wśród wyborców w tych krajach. Więcej Europy na wschód od Polski odnosi się także do Rosji. Jej obecności w strukturach europejskich, współpracy z NATO i budowania jak najlepszych relacji.

Pokazania, że poszerzenie wartości demokratycznych na wschód nie jest skierowane przeciwko niej. To nie jest łatwe. Wystarczy przypomnieć sprzeciw Kremla wobec członkostwa Polski w NATO, głośne pomruki przeciwko wprowadzaniu natowskich instalacji do Polski.

Geopolitycznie i historycznie to ładnie brzmi. Ale gdybyśmy zeszli na bardziej przygraniczny grunt, to mamy z sąsiadami wiele problemów. I to nierozwiązanych od lat. Chociażby z Litwą, o której Pan powiedział, że jest nam wdzięczna za adwokaturę w sprawie akcesji do Unii. Bo na wzajemnych stosunkach cieniem kładzie się sprawa polskiej pisowni. Kiedy litewscy Polacy domagają się zapisu oryginalnej formy swego nazwiska w paszporcie, są oskarżani przez tamtejszą prawicę, że "działając przeciwko językowi litewskiemu, są niczym piąta kolumna".

- Przykład Litwy, ale także Węgier i Słowacji czy Rumunii i Mołdawii, pokazuje, że w kwestii przestrzegania praw mniejszości narodowych w Europie Środkowo-Wschodniej jest jeszcze wiele do zrobienia. Te państwa nie tak dawno odzyskały niepodległość, minęło raptem niecałe 20 lat. Nadal jest wiele obaw, resentymentów z przeszłości. Zanim powiemy, że ludzie żyją tu w takim standardzie jak obecnie na pograniczu francusko-niemieckim, musi upłynąć jeszcze trochę czasu.

Z kolei sprawa mniejszości polskiej na Białorusi to punkt zapalny w stosunkach polsko-białoruskich.

- Nie sądzę. Głównym problemem jest przestrzeganie standardów demokratycznych przez Białoruś. Represje, którym poddawany jest związek Andżeliki Borys, największa niezależna organizacja społeczna na Białorusi, to jeden z przejawów autorytaryzmu reżimu Łukaszenki. Bo tak jak nie ma wolności słowa, wolności zrzeszenia, tak i nie ma praw dla mniejszości narodowych. Póki te standardy na Białorusi się nie poprawią, to trudno oczekiwać, że Łukaszenka stworzy enklawę dla polskiej mniejszości i pozwoli jej niezależnie działać.

Czy nie jest naiwnością czekanie na poprawę tych standardów?

- Nie mamy innego wyjścia. Jeżeli przyjmujemy, że naszym interesem jest jak najwięcej europejskich wartości na wschodzie, nie tylko w sferze demokracji, ale bezpieczeństwa czy wolnego rynku, to musimy prowadzić politykę, która będzie temu służyła. Nie możemy zgodzić się na to, by wschodnim sąsiadem Unii i naszym było państwo jak z minionej epoki.

To państwo trwa już 16 lat. Dość długo, bo niepodległa Białoruś to raptem 19 lat. Nie kładzie się to cieniem na demokratycznej Europie?

- To tak, jakby winić Stany Zjednoczone, że na Kubie trwa dyktatura. A próbowali już wszystkiego. Blokad, inwazji, sankcji.

Tak prawdę powiedziawszy, Amerykanie sami sobie są winni. Wróćmy jednak na wschód. Może po prostu Europa, trochę pochłonięta Bałkanami i swoim rozszerzeniem, zapomniała o Białorusi. Zwłaszcza w drugiej dekadzie lat 90. I tych zaniedbań nie sposób już nadrobić.

- To prawda, że Białoruś dla Europy nie jest pępkiem świata.

Ale tu nie chodzi o pępek, a sumienie Europy: Białoruś, jedyny kraj poza Radą Europy.

- To jest wybór Białorusi. Nie można jej zmusić. Co więcej: jeżeli Białoruś myśli na poważnie o współpracy z instytucjami europejskimi, musi spełnić pewne standardy. Choćby w stopniu minimalnym, ale akceptowalnym. I okazuje się, że mimo rozmów i dialogu Białoruś nie spełnia standardów choćby Rady Europy.

W ubiegły piątek została podpisana umowa o małym ruchu granicznym. Czy jednak nie zostanie tylko na papierze, jako zakładnik sporu politycznego, którego jesteśmy obecnie świadkami?

- Mam wrażenie, że na Białorusi, ale może i jeszcze dalej, są siły, którym nie w smak jest zbliżenie Mińska z Europą. I suflują politykom białoruskim czy resortom siłowym rozwiązania, które w języku polityki nazywa się prowokacją. Bo tak należy ocenić restrykcje wobec polskiej mniejszości w przeddzień pierwszej od 15 lat wizyty w Polsce szefa białoruskiej dyplomacji. Mam nadzieję, że regulacje zawarte w umowie o małym ruchu przygranicznym pozostaną poza wielką polityką. Bo służą ludziom po obu stronach granicy. Reżimy mają już jednak taką naturę, że dla nich wszystko jest polityczne.

Rozmawiamy trzy dni po wizycie białoruskiego szefa dyplomacji. Represje jeszcze bardziej się nasiliły. Zatrzymani zostali i skazani działacze związani z Andżeliką Borys. Za to, że protestowali przeciwko przejęciu Domu Polskiego w Iwieńcu przez działaczy związku uznawanego przez Łukaszenkę. W ubiegłym roku podczas konferencji w Białymstoku poświęconej 20-leciu Związku Polaków na Białorusi prof. Józef Maroszek z Uniwersytetu w Białymstoku zaproponował coś na kształt konferencji 2+2. Przy jednym stole mieliby usiąść przedstawiciele obu związków, Warszawa oraz Mińsk. W tym między innymi widział wyjście z trwającego już od pięciu lat impasu.

- To nie działacze związku pokłócili się między sobą. Przypomnę, że to białoruskie ministerstwo sprawiedliwości w 2005 roku uznało, że nielegalny wybór władz, który odbył się w sposób zgodny z prawem. I jak mówi prezes Borys, jedyną stroną, z którą może rozmawiać, są władze w Mińsku.

Za jedyny realistyczny scenariusz uważam pluralizm zrzeszania się. Ci, którzy wybrali ten reżimowy związek, nieprowadzący żadnej działalności, a jedynie przejmujący budynki przy pomocy milicji - a jest ich niewielka garstka - niech sobie w nim pozostaną. Andżelika Borys nie żąda delegalizacji reżimowego związku. Ale jako przedstawiciel organizacji pozarządowej domaga się, aby mogła ją zarejestrować i normalnie działać. I taki kierunek wspiera polskie MSZ i wszystkie siły polityczne.

Polityka wobec naszego wschodniego sąsiada już stała się przyczyną ostrego sporu politycznego w Polsce. Opozycja ostatnie wydarzenia określa jako bankructwo polityki dialogu z Mińskiem. Nawet Maciej Płażyński, szef Wspólnoty Polskiej, powiedział, ze Białoruś wystawiła nas do wiatru.

- Otwarcie na rozmowy z Białorusią było rezultatem deklaracji Mińska o chęci współpracy z Europą. A ta odpowiedziała: To siadajcie do stołu i rozmawiamy. Ale jeśli nie będzie żadnych zmian, to się skończy tylko na tych rozmowach. Po narastających represjach wobec polskiej mniejszości narodowej i braku postępu w demokratyzacji Białoruś jest na najlepszej drodze, aby znaleźć się w izolacji. Z własnej winy. Łukaszenka już nikomu nie będzie mógł powiedzieć, że Unia nie chciała. I wszyscy będą wiedzieć, że to nie Polska kieruje się fobiami. Mam nadzieję, że siły polityczne i społeczne w Mińsku wyciągną z tego wniosek.

A jeśli nie, to Unia skończy wreszcie z tą miękką polityką?

- To nie jest miękka polityka, a elastyczna. W ramach tej elastyczności istnieje miejsce na powiedzenie twardego nie. W ubiegłym tygodniu zareagowaliśmy stanowczo: rozmowy z szefami instytucji europejskich, wezwanie ambasadora na konsultacje do kraju. Teraz polityka Unii zapewne ulegnie ochłodzeniu. Naszymi kolejnymi krokami będą polskie sankcje wizowe wobec osób bezpośrednio zaangażowanych w prześladowanie naszej mniejszości. I zapowiedzi wycofania polskiego poparcia w sprawie zapraszania Białorusi do rozmaitych struktur.

No właśnie. Bardzo mocno patronowaliśmy Ukrainie i samemu Wiktorowi Juszczence. A tymczasem on na koniec swojej prezydentury gloryfikuje UPA i Banderę.

- To wyjątkowo nieszczęśliwa i jątrząca decyzja odchodzącego prezydenta. Także na Ukrainie została krytycznie przyjęta. Zdaje się, że pojawiła się w odruchu pewnej desperacji politycznej i chęci przyciągnięcia do siebie radykalnych ugrupowań.

Mamy dramatyczną historię z Ukrainą, pełną krwi i okropności. I albo ją przezwyciężymy, albo będziemy jej używać do podsycania wzajemnych niesnasek. Jedynym sposobem na to drugie jest oddzielenie historii od polityki. Pozostawienie przeszłości historykom, archiwistom, ludzkiej pamięci.

Stosunki polsko-rosyjskie pokazują, że nie jest to łatwe. Co więcej, już widać sygnały, że historia zdominuje na wiosnę polską politykę wschodnią. Mam na myśli uroczystości w Katyniu.

- To, że uroczystości w 70. rocznicę zbrodni w Katyniu będą organizowane przez państwo rosyjskie, to bardzo ważny symbol. Drugim jest to, że strona rosyjska zaprasza najwyższe władze polskie. Takie gesty trzeba cenić. Tworzą one klimat do następnych kroków. To właśnie miałem na myśli, mówiąc, by nie używać historii do rozgrywek politycznych. Mądra polityka powinna szukać w przeszłości elementów, które łączą, a nie dzielą. Takich, które zbliżają do siebie narody. Trzeba też dostrzegać to, co jest ważne dla drugiej strony. Mam nadzieję, że kiedyś najwyżsi reprezentanci Polski i Rosji uścisną sobie ręce w miejscu tak ważnym dla Polaków. Ale też dla rosyjskiej historii. Przecież tam spoczywają także obywatele Rosji, ofiary represji stalinowskich.

Zaproszono premiera, ale nie prezydenta. Trudno sobie jednak wyobrazić , by Lech Kaczyński nie pojechał na rocznicę.

- To prawda, mamy protokolarny kłopot, bo prezydent nie będzie miał po stronie rosyjskiej odpowiedniego rangą partnera. Myślę, że specjaliści od protokołu dyplomatycznego znajdą sposób, by to przezwyciężyć. Tak, by zarówno prezydent, jak i premier czy minister spraw zagranicznych, ale też wszyscy Polacy mieli poczucie godnego uczestnictwa w uroczystościach.

Nie byłbym tak do końca przekonany. Tym bardziej że nie tylko polityka historyczna, ale cały jej kierunek wschodni stanie się polem batalii we wstępnej fazie kampanii prezydenckiej. Chociażby przez to, że jej główny architekt jest potencjalnym kandydatem na prezydenta.

- Kampania zawsze jest okazją do sporu. Ale powinniśmy zrobić wszystko, by tak święte miejsce dla polskiej pamięci, jakim jest Katyń, nie stało się istotą sporu politycznego. To by wystawiło nam fatalne świadectwo.

Podczas ubiegłorocznej debaty nad polską polityką zagraniczną powiedział Pan, że w końcu otrzymaliśmy narzędzie do jej realizowania na kierunku wschodnim - Partnerstwo Wschodnie. Ale czy nie jest tak, że ten arsenał dostaliśmy trochę na zasadzie: z tą Polską zawsze są kłopoty, zawsze czegoś chce. To niech ma to swoje Partnerstwo Wschodnie. I niech sobie je realizuje, ponosząc w pełni za nie odpowiedzialność. A i tak te ważne rzeczy załatwią osobiście na Kremlu kanclerz Merkel, prezydent Sarkozy czy premier Berlusconi.

- Wręcz przeciwnie. Z całą pewnością w interesie Polski jest to, by Europa miała wspólną politykę wschodnią. To było marzenie od Giedroycia - by Polska na wschodnich rubieżach nie była postrzegana jak harcownik, który kierując się kompleksami i fobiami, wciąga Unię w spory i kłótnie, głównie z Rosją. Co nie oznacza, że poszczególne państwa nie mają prawa do budowania z nią własnych stosunków.

Partnerstwo wschodnie zaczęło się rok temu. Ten projekt dopiero się wypełnia - młyny brukselskie tak szybko nie mielą, ale jednak mielą. Mamy też budżet. Pierwsze inicjatywy powinny ujrzeć światło dzienne w tym roku.

Ale Szwecja, która była współautorem Partnerstwa Wschodniego, w tym samym roku zgodziła się na budowę Gazociągu Północnego. Czy nie jest to dowód na dysonans unijnej polityki wschodniej?

- My nie zablokujemy gazociągu. On dla nas nie jest korzystny, ale tych, dla których jest korzystny, jest więcej. Nie przekonamy ich. Ale w oparciu o zapisy traktatu lizbońskiego możemy wyjść z propozycjami, które podniosą nasze bezpieczeństwo energetyczne. Zamiast wojować z tą inwestycją, stwórzmy nowy system zakupów energii: cała Unia jednym klientem dla dostawców zewnętrznych i na dodatek połączona siecią przesyłową. Pozwoli to w sytuacjach kryzysowych regulować przepływ paliwa. I taki postulat zgłosiliśmy. A Nord Stream, jeżeli nie powstanie, to nie z powodów politycznych, a ekonomicznych.

Czy Białystok ma szansę stać się ośrodkiem wsparcia dla Partnerstwa Wschodniego? Z racji położenie geograficznego, historii i kultury wydaje się, że tak. Ale nadal koncepcje polityki wschodniej rodzą się gdzie indziej.

- Powoli to się zmienia. Z inicjatywy prof. Mironowicza powstaje na Uniwersytecie w Białymstoku Instytut Wschodni, który w szczególny sposób ma zajmować się stosunkami z Białorusią. Wiem, że profesorowi udało się przyciągnąć wiele znaczących nazwisk. Jest to mały, ale jednak krok w kierunku, by w Białymstoku powstało zaplecze polskiej myśli wschodniej.

To może jeszcze by tak objąć białostoczan umową o małym ruchu granicznym?

- Po podpisaniu umowy z Ukrainą zgłosiliśmy postulat, by rozszerzyć tę strefę do 50 kilometrów. W tej chwili Komisja Europejska już nad tym pracuje. Problem polega na tym, że takiego rozwiązania nie można zastosować w jednym miejscu. Ono będzie musiało dotyczyć wszystkich granic zewnętrznych Unii. I wymaga zgody przez wszystkie państwa, które na tych rubieżach się znajdują. Wiem, że z ich strony jest przychylność. Będziemy jednak musieli na poszerzenie poczekać co najmniej dwa lata.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny