"Avatar" najbardziej dochodowym filmem w historii kina
"Avatar" najbardziej dochodowym filmem w historii kina
Długo oczekiwany, pierwszy od czasu "Titanica" film Jamesa Camerona "Avatar" uzyskał aż 9 nominacji do tegorocznych nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej. Zrealizowana z niezwykłym rozmachem - w nowej technice kina trójwymiarowego - opowieść o komandosie, który uwikłany zostaje w wojnę dwóch pozaziemskich cywilizacji, okazał się najbardziej dochodowym filmem w historii kina. Już zarobił 2 miliardy dolarów. Do polskich kin "Avatar" trafił 25 grudnia 2009.
Wieczorami pracował na pełen etat w restauracji, w dzień studiował. Pod koniec każdego semestru udawał, że jest chory, brał zwolnienie i przygotowywał się do zaliczenia. Był zmęczony, przepracowany, niewyspany. Ale uczył się, siedział dzień i noc nad projektami i zaliczał, zdawał, szedł dalej.
Nie było łatwo. Ale taki jest Londyn.
Jeśli chcesz coś osiągnąć, musisz dać z siebie wszystko, a nawet więcej. I wtedy, przy odrobinie szczęścia, intuicji oraz odwadze w rozpychaniu się łokciami wśród tysięcy takich jak ty, możesz powiedzieć:
- Trzymałem w rękach Oscara, a moje nazwisko wymieniane jest po nazwisku twórcy "Titanica" - Jamesa Camerona.
O kim mowa? O pewnym entuzjaście filmu, multimediów, animacji komputerowej i programowania. O Polaku, który pracował przy najgłośniejszym filmie ostatnich dni - trójwymiarowym "Avatarze".
Poznajcie więc go: Łukasz Bukowiecki - rocznik '77, niespokojny duch i zodiakalna Panna, rodowity bydgoszczanin, teraz z krwi i kości londyńczyk.
Ciągła walka i sukcesy
12 lat temu Łukasz Bukowiecki, absolwent liceum menedżerskiego i początkujący grafik komputerowy, postanowił spróbować czegoś odjazdowego i dobrze się zabawić. Wybrał Londyn.
- Byłem parę lat wcześniej na wycieczce w Londynie i to miasto zrobiło na mnie tak duże wrażenie, że w ogóle nie pomyślałem o innym miejscu.
Więc pojechał. I trochę się bawił, dużo pracował (przez wiele lat jako kelner), no i uczył się (Blake College, dyplom z filmu; Middlesex University, kierunek: sztuka multimedialna).
- Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że każda praca daje jakieś doświadczenie, a zdobyte umiejętności mogą się przydać w najmniej oczekiwanej sytuacji - śmieje się i dodaje, że jeśli ktoś decyduje się na taką walkę jak on (bo w sumie te pierwsze lata to była walka), musi być cierpliwy.
- To moje uczenie się, później dokształcanie, trwało dziewięć lat! I przez dziewięć lat próbowałem zaistnieć w branży filmowej, ale dopiero od trzech lat tak naprawdę zajmuję się tym, czym chcę.
Łukaszowi udało się bowiem dostać pracę w londyńskim Framestore, największej w Europie firmie produkującej zaawansowane efekty wizualne do największych, światowych produkcji filmowych, w tym do "Mrocznego Rycerza", "Australii", "Złotego kompasu", "Harry'ego Pottera" czy świeżutkiego "Sherlocka Holmesa".
- Przy "Australii" byłem tylko technicznym, mojego nazwiska nie było w napisach końcowych, przy "Złotym kompasie" pracowałem już przy produkcji efektów specjalnych, za które dostaliśmy Oscara. Na scenę wyszedł oczywiście tylko szef.
Jak to się stało, że właśnie on znalazł się w ekipie "Avatara"? Framestore to ogromna firma.
- Gdy dowiedziałem się, że będzie nad tym pracowała, poszedłem do szefowej i powiedziałem: Ja też chcę. A ona się zgodziła.
Pracowali przez rok, nawet po 16 godzin dziennie. Obowiązki Łukasza polegały m.in. na organizowaniu sesji, na których VFX supervisor, czyli osoba odpowiedzialna za wygląd każdego efektu w każdym ujęciu, kontroluje postępy grafików. To było podniecające. Widział, jak powstaje "Avatar".
Oczywiście obejrzał film w całości. Największe wrażenie zrobiła na nim scena lotu wielkich, egzotycznych ptaków.
- Nazwisko Bukowiecki w czołówce! - śmieje się tata Łukasza - Ryszard, który dwie minuty wcześniej zdradził nam, że cały ten trzygodzinny film, który oglądał z żoną w jednym z bydgoskich kin, nad podziw szybko przeleciał mu przed oczami.
- Nie mogłem doczekać się tych napisów końcowych właśnie i byłem tym chyba bardziej przejęty niż samym "Avatarem", choć film podobał mi się, mimo że nie przepadam za science fiction.
Powoli, ale do celu
Film, film i jeszcze raz film. Łukasz je ogląda, a gdy tego nie robi, rozmawia o nich.
- Wśród moich znajomych są przede wszystkim ludzie, którzy zajmują się pisaniem scenariuszy albo reżyserowaniem, więc trudno uciec od tego - przyznaje. A gdy chce od tego tematu odpocząć, tworzy obrazy-mozaiki, projektuje wnętrza, jeździ na rowerze, biega, kolekcjonuje książki kucharskie i sam gotuje, a czasami - choć rzadko - baluje w klubach.
Łukasz Bukowiecki znalazł w Anglii nie tylko pasję, ale i żonę. - To dziewczyna, która ma to samo poczucie humoru, co ja, i która będzie wspierała mnie w każdej sytuacji. Cała Susie - zapewnia (Susie jest Angielką).
Jak często przyjeżdża do kraju?- Przynajmniej trzy razy w roku - zdradza. - Bo mam dwa domy: w Londynie i w Bydgoszczy - mówi.
Łukasz twierdzi, że wrażenie może na nim zrobić film za setki milionów dolarów i taki zrobiony domową kamerą. Najważniejszy jest bowiem bohater i jego historia. Reszta to jakby dodatek albo pomost do opowiedzenia tego, co mu się przydarzyło.
- A teraz szukam ludzi, którzy zajmują się robieniem niezależnych filmów. Powoli poszerzam swoje małe studio i w przyszłości chciałbym pracować w domu. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie będą to już wielkie, światowe produkcje, tylko małe filmy, ale dzięki temu będę miał większą swobodę i niezależność - mówi z nadzieją w głosie.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?