Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lubieżnik w autobusie napastował gimnazjalistkę

Andrzej Lechowski dyrektor Muzeum Podlaskiego w Białymstoku
Urocze uczennice gimnazjum księżnej Anny Jabłonowskiej. Około 1935 roku. Ze zbiorów  Muzeum Podlaskiego w Białymstoku.
Urocze uczennice gimnazjum księżnej Anny Jabłonowskiej. Około 1935 roku. Ze zbiorów Muzeum Podlaskiego w Białymstoku.
Kto żyw planuje już wakacyjne eskapady. To przecież już tylko trzy tygodnie i Pitagoras bywaj zdrów. Letnie przygody to marzenie przekazywane z pokolenia na pokolenie. Ale nie każde z nich wypełnione jest lipcowo-sierpniową sielanką.

W 1928 roku białostoczanie z wypiekami na twarzach powtarzali sobie wiadomość o przygodzie, która spotkała córkę znanego białostockiego przemysłowca, Marię Zarzycką. Ta 20-letnia panna odznaczająca się "niepospolitą urodą" postanowiła pojechać na kilka dni do Warszawy. Po wejściu do pociągu zajęła miejsce w przedziale, w którym siedział już budzący zaufanie "elegancki młody człowiek".

Gdy pociąg ruszył, pomiędzy młodymi wywiązała się sympatyczna rozmowa. Nieznajomy przedstawił się Marii jako zamożny niemiecki przemysłowiec, który po dokonaniu transakcji na wschodzie wraca do Niemiec. Rozmowa toczyła się wartko. Współtowarzysz podróży barwnie opowiadał o swoich wyprawach. W sprawach zawodowych zjechał pół świata i wszędzie zaobserwował coś interesującego.

Zanim Maria się spostrzegła byli pod Warszawą. Pociąg zatrzymał się jeszcze w Wołominie. Tu do ich przedziału wsiadł nobliwie wyglądający starszy pan. Okazał się znajomym Niemca, też przedsiębiorcą. W Warszawie obaj przemysłowcy zaproponowali Marii, że podwiozą ją samochodem do domu krewnych, u których miała się zatrzymać. Ufna dziewczyna ochoczo przystała na tę propozycję. Ledwo samochód ruszył, Marię ogarnęła nagła senność. Obudziła się, gdy była ponownie w pociągu i znowu w towarzystwie obydwóch znajomych przemysłowców. Zdezorientowana Maria "zerwała się z ławki: "Co to znaczy? Gdzie ja jestem?" Na jej zachowanie obaj cudzoziemcy "roześmiali się cynicznie".

Maria zorientowała się, że to o czym opowiadano w Białymstoku, a w co nie chciała wierzyć stało się rzeczywistością. Znalazła się w rękach handlarzy żywym towarem. Dzielna dziewczyna postanowiła działać. Rzuciła się próbując zerwać hamulec bezpieczeństwa. Pomiędzy nią a młodszym z porywaczy wywiązała się walka. W trakcie tej szamotaniny Marii udało się otworzyć drzwi wagonu. Pęd powietrza targnął nią mocno i dziewczyna wypadła z pędzącego pociągu. "Stoczyła się po nasypie. Na szczęście prócz drobnych zadrapań żadnych innych obrażeń nie odniosła". Dalej Maria dotarła do pierwszych napotkanych zabudowań. Stamtąd przewieziono ją na posterunek policji. Gdy zaczęła opowiadać, co się jej przydarzyło, śledczy szybko zorientowali się, że miała do czynienia ze "znanymi policjom całego świata międzynarodowym gangiem handlarzy żywym towarem".
Inną przygodę przeżyła uczennica żeńskiego gimnazjum im. księżnej Anny Jabłonowskiej. W zajście zamieszana była też Wiktoria Siemaszkowa, żona doktora Zygmunta Siemaszki, wziętego lekarza i prominentnego działacza społecznego, który od 1927 roku był wiceprezesem białostockiej rady miejskiej. Zdarzenie, o którym głośno było w całym mieście, miało miejsce pod koniec lata 1934 roku.

Doktorowa postanowiła właśnie wybrać się do Warszawy. Na dworzec udała się miejskim autobusem. W trakcie jazdy zauważyła, że siedząca obok jakiegoś jegomościa kilkunastoletnia dziewczyna nagle "zerwała się zapłomieniona i usiadła w innem miejscu". Zaintrygowana tym pani Wiktoria zaczęła obserwować dalszy rozwój wypadków. Widziała więc jak "osobnik ów prześladował dziewczynę w dalszym ciągu obrzucając ją wyzywającym i obleśnym spojrzeniem".

Siemaszkowa nie mogąc ukryć oburzenia postanowiła interweniować. To wystarczyło, aby i ona została obrzucona wulgarnymi epitetami. Takiej zniewagi dystyngowana dama tolerować nie zwykła. Gdy autobus przyjechał na dworzec, Siemaszkowa natychmiast wezwała policjanta i zażądała zatrzymania nieznajomego. Policjanci podeszli do sprawy z całą powagą. Najpierw wysłuchali relacji rozsierdzonej pani Wiktorii, a następnie przesłuchali uczennicę, jak się okazało córkę inżyniera kolejowego. Dziewczyna zeznała, że nieznajomy mężczyzna "uszczypnął ją i czynnie napastował".

Zatrzymany lubieżnik nie wyrażał jednak najmniejszej skruchy. Mało tego. "Zachowywał się niesfornie, spoglądając na policjantów szyderczo i lekceważąco, oraz rzucał różne niestosowne uwagi". Zdziwienie przesłuchujących go policjantów było tym większe, że mężczyzna ów "nie wyglądał na fornala". Okazało się, że jest byłym urzędnikiem białostockiej Izby Skarbowej.

No cóż. Lepiej nie jeździć do Warszawy.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny