Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łosie, sarny, jelenie i lisy chcą do Białegostoku

Aneta Boruch [email protected] tel. 85 748 96 63
Łosie coraz częściej zapuszczają się do miasta
Łosie coraz częściej zapuszczają się do miasta Archiwum
Łosie, sarny, jelenie, lisy - coraz częściej dzikie zwierzęta wychodzą z lasów i można je spotkać w Białymstoku. Nawet w centrum. To efekt dużej ilości terenów zielonych w mieście i jego położenia pomiędzy puszczami - tłumaczą leśnicy. Najrozsądniejsze, co można zrobić przy takim spotkaniu, to zejść zwierzęciu z drogi.

Do przychodni lekarskiej w Białymstoku przyszedł mężczyzna, ukąszony przez żmiję. Jedną rękę miał zawiniętą bandażem, a w drugiej mocnym uchwytem trzymał węża. Zdążył powiedzieć jedno zdanie: to coś mnie ukąsiło, po czym stracił przytomność i upadł. Żmija wymknęła mu się z dłoni i ruszyła w wędrówkę po przychodni. Wśród personelu i pacjentów wybuchła panika. Dopiero wezwany fachowiec złowił intruza i wywiózł w odpowiednie miejsce.

Innym razem na ulicy 27 Lipca doszło do wypadku z udziałem zwierzęcia, prawdopodobnie jelenia. Ale sprawca uciekł do lasu i temat wydawał się zakończony. Tymczasem po jakichś dwóch godzinach pojawił się sygnał, że jeleń znalazł się pod jednym z domów w Grabówce, na wycieraczce. Co ciekawe, okazało się, że przyszedł szukać pomocy w domu, którego właściciel był z zawodu lekarzem weterynarii.

Jeleń pływał jeleniem

I w jednym, i w drugim przypadku na miejsce wypadku pojechała ekipa fachowców. Bo Białystok od kilku lat ma podpisaną umowę na tzw. pogotowie dla zwierząt. Prowadzi je specjalistyczna firma Grot.

- To pogotowie powstało, ponieważ w Białymstoku dochodziło do coraz większej liczby niebezpiecznych incydentów ze zwierzętami dzikimi w roli głównej - mówi Andrzej Karolski, szef miejskiego departamentu ochrony środowiska. - A do usuwania ich skutków angażowane były różne służby miejskie, włącznie z centrum zarządzania kryzysowego, strażą miejską i pożarną. Uznaliśmy więc, że potrzebny jest ktoś, kto kompleksowo będzie zajmował się takimi przypadkami.

Teraz pięć osób dyżuruje w białostockim zwierzęcym pogotowiu pod telefonem na zmiany, przez 24 godziny. Są wśród nich leśnicy, myśliwi, lekarze weterynarii, ludzie z wykształceniem zoologicznym. Mają do dyspozycji odpowiednie samochody i sprzęt do łowienia gości z lasu.

Rocznie tylko na terenie Białegostoku mają ponad 300 interwencji, których bohaterami są dzikie zwierzęta. W tym roku do końca czerwca wyjeżdżali już 145 razy. Gdy dzwoni telefon od razu wiadomo, że coś się w mieście pojawiło.

- Wyjeżdżamy do zgłoszeń praktycznie codziennie - mówi Dariusz Krasowski, szef pogotowia dla zwierząt i właściciel firmy Grot.

Jeleń z Grabówki nastręczył ekipie pogotowia sporo roboty, dlatego tę interwencję pamiętają do dziś. W trakcie usypiania zwierzę zaczęło uciekać, wylądowało w stawie i trzeba było za nim pływać, żeby go wydostać.

- Pływał nowym stylem: nie pieskiem, nie żabką, tylko jeleniem - śmieje się Andrzej Karolski. Historia zakończyła się happy endem.

Pokaleczone zwierzęta trafiają do lecznicy weterynaryjnej. Jeżeli są to większe okazy, to jadą do ośrodka rehabilitacji w Poczopku.

Jeleń wyłowiony ze stawu trafił do stajni razem z koniem, spędził tam miesiąc i mocno zżył się z ludźmi.

- Pewnego dnia wypuściliśmy go, żeby sobie pochodził - wspomina Dariusz Krasowski. - I oglądaliśmy go dosłownie pięć minut. Odbił się, przeskoczył siatkę o wysokości 1,7 metra, poszedł do lasu i tyle go widzieliśmy.

Po roku pojawił się przy tym samym ogrodzeniu, które tak zgrabnie przeskoczył. Był już w doskonałej kondycji, w pełni sił, z bardzo pięknym porożem.

Inwazja łosi na Białystok

Takich historii bliskich spotkań człowieka z dzikimi zwierzętami w Białymstoku jest coraz więcej. W ostatnim czasie był wysyp zawiadomień dotyczących łosi, które pojawiały się szczególnie często w Lesie Zwierzynieckim. Białostoczanie natykają się na nie podczas spacerów, joggingu czy jazdy rowerem w tej okolicy. Co więcej, zwierzęta te coraz śmielej zapuszczają się w głąb miasta. Jednego trzeba było przepędzać z terenu Dziecięcego Szpitala Klinicznego. Kolejny pojawił się nawet w ścisłym centrum, czyli przy alei Piłsudskiego.

Przyrodników takie przypadki nie dziwią. Miasto się rozrasta i ludzie coraz bardziej wchodzą na tereny zielone.

- Liczba dziko żyjących zwierząt na terenie Białegostoku jest coraz większa - przyznaje Andrzej Karolski. - Świadczy to przede wszystkim o tym, że mamy zielone i czyste miasto, a warunki dla zwierząt są tu takie same, jak w naturze. Nasze miasto ze wszystkich stron otoczone jest albo lasami, albo terenami niezurbanizowanymi. Prawda jest też taka, że zwierzęta w dzisiejszych czasach coraz bardziej przyzwyczajają się do terenów zurbanizowanych, do hałasu, samochodów, ludzi. Już im nie przeszkadzają.
W ostatnich latach szczególnie zwiększa się liczba łosi.

- Na terenach bagien biebrzańskich jest już ich tak dużo, że władze zaczynają się zastanawiać nad redukcją liczebności tego gatunku w naszym kraju - tłumaczy Andrzej Karolski. - Ponieważ bagna są już zapełnione łosiami, zwierzęta te zaczynają migrować w poszukiwaniu innych, dogodnych terenów do życia. I zdarza się, że zawędrują do miasta, bo przecież nie czytają tablic, że gdzieś akurat zaczyna się teren zabudowany.

A łosie mają taką naturę, że lubią się poprzechadzać. Także po mieście. Wlot do Białegostoku od strony Warszawy to obszar, gdzie można je praktycznie zawsze spotkać. Trzeba tu było postawić nawet znaki ostrzegawcze, bo w tym miejscu wypada naturalny korytarz, którym łosie zawsze wędrowały. I robią to nadal. Dlatego bywa nawet tak, że na terenie miasta pojawiają się samce - łopatacze, olbrzymie byki. A te strachliwe nie są. Jedna z interwencji skończyła się tak, że byk łosia próbował atakować ludzi. Było bardzo niebezpiecznie, ale obeszło się bez nieszczęścia.

Łosie lubią też ciąg od strony Dobrzyniewa, Dojlidy, okolice Zwierzyńca, a także rejon ulicy Popiełuszki czy kierunek na Supraśl.

Żmije coraz groźniejsze, lisy coraz widoczniejsze

Niestety, sporo jest też przypadków natykania się przez ludzi na żmije. Żmij jest coraz więcej, a spotkanie z nimi jest bardzo niebezpieczne. O wiele bardziej niż w przypadku łosi.

- W ciągu roku dochodzi do kilkudziesięciu ukąszeń, a w naszym województwie jest ich najwięcej - przyznaje Andrzej Karolski. - Jedno na dziesięć jest śmiertelne.

Do rzadkości nie należy też widok lisa, przemykającego się gdzieś ulicą Białegostoku. Mówi się, że liczba lisów naturze wtedy jest odpowiednia, kiedy ich nie widać w biały dzień. Jeśli jest inaczej, to znaczy, że została zachwiana równowaga liczebności. Wszystko wskazuje na to, że z taką sytuacją mamy już do czynienia w okolicach Białegostoku.

Niestety te przechadzki w pobliżu miasta niejednokrotnie kończą się, zwłaszcza dla kierowców, ale i dla zwierząt, groźnie. Dochodzi do kolizji, a auto po bliskim spotkanie z łosiem praktycznie nie nadaje się do niczego. Na szczęście ostatnio nikt w mieście w takim wypadku nie zginął.

Ale zdarza się tak, że na jezdni zostaje zabite zwierzę i stwarza zagrożenie. Trzeba wtedy szybko zawiadomić odpowiednie służby, aby uprzątnęły drogę. Z nimi jednak też różnie bywa. Kilka lat temu jakiś kierowca, wjeżdżający do Białegostoku od strony Bielska Podlaskiego znalazł na jezdni zabite zwierzę - dosłownie 30 metrów od tablicy z napisem Białystok. Zadzwonił więc do służb miejskich. Ale usłyszał, że skoro to za tablicą z nazwą miasta, to już nie nasz teren. Mężczyzna nie w ciemię bity przeciągnął zwierzę 30 metrów tak, żeby leżało już za tabliczką, na terenie miasta. Służby przyjechały i zabrały.

Pogotowie dla zwierząt wyjeżdża codziennie

Fachowcy z pogotowia dla zwierząt mają ogromne doświadczenie w postępowaniu z nimi, ale mimo tego każdy wyjazd to tak naprawdę emocje. Bo z dzikim zwierzęciem nigdy nie wiadomo, co się zdarzy. Niedawno Dariusz Krasowski z pracownikiem mieli za zadanie przepędzić łosia, który zabłąkał się do miasta. Wydawało się, że wszystko pójdzie bez większych kłopotów. Ale nie poszło - potężny samiec zamiast uciec do lasu, niespodziewanie ruszył na ludzi.

- Było niebezpiecznie - przyznaje Dariusz Krasowski. - Był już dwa metry ode mnie. Razem z kolegą salwowaliśmy się ucieczką do samochodu.

Dzikie zwierzę bywa nieprzewidywalne. Dlatego trzeba zachować rozsądek, gdy się na nie natkniemy. Jeżeli mamy okazję zobaczyć jakiś okaz w stanie dzikim, to podziwiajmy je przez chwilę, nacieszmy oko, zróbmy zdjęcie i oddalmy się nie płosząc zwierzaka. Zachowujmy się na łonie przyrody jak kulturalni, dobrze wychowani goście. Oczywiście, trzeba uważać, aby nie doszło do jakiegoś nieszczęścia. To są dzikie zwierzęta i mogą być niebezpieczne.

- Gdy już dojdzie do jakiejś ekstremalnej sytuacji, trzeba schować się za drzewo czy wręcz uciekać na drzewo - radzi Andrzej Karolski. - Ale do takich sytuacji dochodzi niezmiernie rzadko, jeżeli będziemy zachowywali się cicho i spokojnie. Jeżeli nie damy mu odczuć, że jego potomstwo jest zagrożone, to nic nam nie grozi.

Trzeba pamiętać, że na terenach zielonych jesteśmy gośćmi, a zwierzęta są tam u siebie. Gdy natkniemy się na takiego dzikiego mieszkańca lasu podczas spaceru, joggingu czy jadąc na rowerze, starajmy się zachowywać jak najbardziej naturalnie. Nie panikujmy, nie uciekajmy gwałtownie, ale też nie próbujmy podchodzić, zaczepiać i być zbyt ciekawskim.
Po prostu musimy oswoić się z obecnością dzikich zwierząt w mieście.

- Mieszkańcy muszą sobie uświadomić, że na terenie Białegostoku żyją zwierzęta takie jak sarny, łosie, lisy, jenoty, borsuki i nie jest to żadna nowość - tłumaczy Andrzej Karolski. - One nie przychodzą skądś, tylko po prostu tu mieszkają. Tak dużej bioróżnorodności, jak w Białymstoku, nie ma chyba w żadnym innym dużym mieście w Polsce. Szanujmy ją.

Boa porzucony w śmietniku w McDonaldzie

Osobny temat to niespodziewanie pojawiające się coraz częściej w polskiej przyrodzie okazy egzotyczne. Niedawno w Białymstoku trzeba było złapać legwana, który uciekł właścicielowi z czwartego piętra. Ten dopiero po czterech dniach spostrzegł się, że legwana długości ponad półtora metra nie ma na swoim miejscu. Za to zauważyli go przechodnie. I podnieśli alarm, że na drzewie siedzi jakaś ogromna jaszczurka. Zrobiło się poruszenie, zapanowała panika. Mieszkańcy zawiadomili straż miejską, a ta fachowców od odławiania zwierząt. Nawet im jednak schwytanie legwana łatwo nie poszło.

- Był bardzo agresywny, nawet już w klatce - opisuje Dariusz Krasowski.

Był też przypadek, że wąż boa został wyrzucony do kosza przy McDonaldzie. Rano znalazły go ekipy sprzątające. Nie przeżył, bo spędził noc na mrozie. Przedstawiciele egzotycznych gatunków nie biorą się znikąd - to najczęściej efekt niefrasobliwości i nieostrożnego postępowania ich właścicieli.

- Nie pilnują hodowanych zwierząt w odpowiedni sposób, nie zachowują warunków ich bezpiecznego przetrzymywania - mówi Dariusz Krasowski. - Przede wszystkim powinny być umieszczane tak, by nie mogły wydostać się do środowiska naturalnego.

Trzeba też być świadomym, co się w domu ma. Po pierwsze egzotyczne zwierzęta powinny być kupowane w miejscach legalnych. A po drugie zgłoszone w urzędzie.

- Zwierzę egzotyczne musi być zarejestrowane w miejskim departamencie ochrony środowiska.- podkreśla Andrzej Karolski. - Gdy padnie, to także trzeba wystąpić do nas o wykreślenie go z ewidencji.

Generalnie trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że zwierzęta w mieście były, są i będą. My po prostu jesteśmy ich sąsiadami i musimy nauczyć się żyć razem.

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny