Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lipy roku: bezrobocie, rewolucja śmieciowa, akustyka w operze

Krzysztof Nyszkowski
Śmieci walające się po ulicach, brak pojemników, drakońska podwyżka cen i wyperswadowanie mieszkańcom sensu segregacji odpadów – tego białostoczanie długo nie zapomną
Śmieci walające się po ulicach, brak pojemników, drakońska podwyżka cen i wyperswadowanie mieszkańcom sensu segregacji odpadów – tego białostoczanie długo nie zapomną Czytelnik
W nadziei, że już nigdy w Białymstoku nie powtórzy się krajobraz śmieciowy rodem niemalże z Neapolu, przedstawiamy także inne lipy 2013 roku.

Faul podwójny. Pierwsza tegoroczna lipa została posadzona w środku zimy przy rozdziale miejskich dotacji dla klubów sportowych i organizacji społecznych krzewiących kulturę fizyczną. Janusz Kochan, miejski radny SLD nie widział nic zdrożnego w tym, by doradzać komisji rozdzielającej pieniądze, jednocześnie wnioskując o nie w imieniu swojego stowarzyszenia na organizację dorocznej gali sportu. I na nic jego zapewnienia o wyłączeniu się z doradzania w tym punkcie opiniowania wniosków.

Niesmak pozostał. Podobnie jak w przypadku szefa komisji, urzędnika magistratu delegowanego przez prezydenta. Bo na zdrowy rozum, dobry obyczaj i przez pryzmat wysokich standardów powinno być tak, że z chwilą powzięcia informacji, że stowarzyszenie Janusza Kochana wnioskuje o dotację, szef komisji konkursowej wyklucza go z grona doradców komisji. Tylko dlaczego miałby to zrobić, skoro w Białymstoku nie wymagało się takich zachowań?. Wprost przeciwnie, jak pokazały wcześniejsze lata niedopatrzenia się tolerowało i akceptowało.

Między nami drogowcami. Nie minęło kilka dni i doczekaliśmy się lipy na skraju trasy generalskiej. Posadzili ją wspólnie władze Białegostoku i urzędnicy oddziału Generalnej Dyrekcji Dróg i Autostrad. Nie mogli dojść do porozumienia w sprawie przebudowy węzła Porosły. Poszło o to, który wjazd ma być nadrzędny: czy ten dla tranzytu czy ten przechodzący w ul. Jana Pawła II. To oznacza, że zmodernizowana trasa generalska nie będzie płynnie przechodzić w drogę ekspresową na odcinku Białystok - Jeżewo. Zabraknie 800 metrów.
Zaniechanie sprzed ośmiu lat dopiero w lutym, wraz z przygotowaniami do przebudowy ulic Kleeberga - ostatniego odcinka trasy, ujrzało światło dzienne. Dopiero po tym urzędnicy nadzorujący drogi miejskie, wojewódzkie i rządowe zreflektowali się, jaką zasadzili lipę. Lepiej późno niż wcale. Szkoda jednak utraconego czasu.

Na skraju epoki lodowcowej. W lutym specjaliści prognozowali zapotrzebowanie na energię w Białymstoku do 2030 r. Wyszło im, że już pod koniec 2013 r. zabraknie w mieście, mimo potencjalnych rezerw, mocy cieplnych. Powód: zbyt dużo inwestycji wielorodzinnych i użyteczności publicznej. Jeszcze większą lipą było to, że taka prognoza trafiła na sesję rady miasta.

Gdzie dwóch się bije, tam CBA namiesza. W środku zimy za sadzenie lip wzięli się politycy do spółki z CBA. Marszałek województwa i członek zarządu województwa pochodzący z Suwalszczyzny licytowali się publicznie, który zrobił więcej dla tej części regionu. Dopiero wniosek CBA domagającego się odwołania Cezarego Cieślukowskiego z władz województwa (za naruszenie ustawy o pracownikach samorządowych) przerwał tę rozrastającą się z każdym tygodniem, nie tylko na partyjnych, ale i samorządowych konarach, lipę. Rykoszetem CBA posadziło własną, domagając się w tym samym czasie odwołania dyrektora Opery i Filharmonii Podlaskiej z powodu nieprzejrzystości jego sytuacji prawnej w Krajowym Rejestrze Sądowym. Biuro przygotowało sankcję, której nie potrafiło później obronić.

Niemoralne taśmy. Wiosną Białystok doczekał się afery podsłuchowej. Na nagraniu opublikowanym przez "Gazetę Wyborczą" słychać było niezbyt moralną propozycję, jaką ówczesnemu radnemu SLD Mikołajowi Mironowiczowi składał inny z radnych - Stefan Nikiciuk z Forum Mniejszości Podlasia (klub PO). Propozycja padła po tym, gdy z PO zaczęli odchodzić radni, a klub zaczął tracić większość w radzie miasta. Po ośmiu miesiącach prokuratura niczego złego w rozmowie radnych się nie dopatrzyła, a badała sprawę z artykułu kodeksu karnego dotyczącego udzielania lub obietnicy udzielenia korzyści majątkowej lub osobistej osobie pełniącej funkcję publiczną w związku z pełnieniem tej funkcji. Z wielkiej afery wyszła prawna lipa, choć etycznie obnażająca kulturę białostockich radnych. Jej późnojesiennym owocem był rozpad klubu SLD w radzie miasta.

Jubileuszowa parada. Pod koniec kwietnia Białystok cofnął się do czasów epoki wydawałoby się dawno już minionej. Ulicami miasta przeszła wielka parada na 500-lecie województwa. Wielogodzinny pochód ciągnął się od opery na Rynek Kościuszki. W pierwszym szeregu szli przodownicy wojewódzkiego trudu samorządowego. Być może trasa nie miałaby żadnego znaczenia, gdyby parada odbyła się w dzień wolny. Tymczasem przedstawiciele podlaskich gmin maszerowali w piątek po południu, w godzinach szczytu, ulicami, które były wskazywane jako alternatywa dla kierowców po zamknięciu głównego skrzyżowania.

Kampania referendalna. Niestety, ze szkodą dla sprawy Miejskiego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej w Białymstoku, wszystkie strony polityczno-samorządowej barykady zamieniły ją w plebiscyt: za lub przeciw obecnej władzy.

Słowa rzucone na wiatr. W maju lipę i to na miarę ogólnopolską zasadził Białemustokowi minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz. W jednodniowym, celebryckim wypadzie do stolicy Podlasia (po serii podpaleń mieszkań zajmowanych przez cudzoziemców) wypowiedział słynne słowa pod adresem środowisk skrajnych: "idziemy po was". Kilka dni później na konferencji prasowej oliwy do ognia dolał Donald Tusk, mówiąc o powiązaniach świata publicznego Białegostoku ze środowiskiem skinheadzkim. Minęło pół roku i nadal nie wiadomo, czy służby państwowe doszły w końcu do przedstawicieli środowisk skrajnie faszyzujących i kogo premier miał na myśli.

Granie bez publiczności. Lipą okazał się też czerwcowy Koncert dla Tolerancji. U jego podstaw legła idea, która miał łączyć, a nie dzielić. Sam fakt, że poparły go wszystkie siły partyjne w tak bardzo skłóconym na co dzień samorządzie miejskim świadczy, że niewątpliwie przekraczał granice utartych schematów politycznych. Miał pokazać także ewentualnym inwestorom, których i tak jest jak na lekarstwo, by nie bali przyjeżdżać się do miasta. Bo wbrew temu, co było na czołówkach nie tylko krajowych mediów, Białystok jest otwartym i wielokulturowym miastem. Tyle że sami białostoczanie nie przyszli na koncert.

Prokurator, sędzia, biegły. W kontekście incydentów ksenofobicznych nie brakowało też lip posadzonych przez przedstawicieli organów praworządności oraz wymiaru sprawiedliwości. Prokuratur Dawid Roszkowski umorzył sprawę namalowania swastyki na śmietniku. Stwierdził, że to powszechny w Azji symbol szczęścia, a posiłkował się Wikipedią. Z kolei sędzia Alina Krejza-Aleksiejuk uznała, że zwrot "pasożytnicze ścierwo" mieści się w granicach swobody wypowiedzi i nie nawołuje do nienawiści na tle rasowym. Swoją lipkę w tym samym zagajniku posadzili też eksperci. Z badań wyszło im, że białostoczanom najbardziej w kontaktach z cudzoziemcami przeszkadza orientacja seksualna przybyszów. A skoro tak, to już krok do karkołomnej ekstrapolacji, że mieszkania mieszkanie na Leśnej Dolinie mogło być podpalone z tego powodu.

Lipa na boisku. Na pewno końcówki wiosny miło nie będą wspominać kibice Jagiellonii. Żółto-czerwoni swoją grą sadzili lipę za lipą. Seria kilku porażek z rzędu, w tym słynne lanie w Kielcach z Koroną 0:5 i widmo - na własne życzenie - degradacji stawało się coraz bardziej realne. I kto wie, jak by ta gra do własnej bramki się zakończyła, gdyby z ekstraklasy wcześniej nie zdegradowano z powodów pozasportowych warszawską Polonię.

Segregacja, ale po co? Początek wakacji obrodził tegoroczną megalipą. Śmieci walające się po ulicach, brak pojemników, drakońska podwyżka cen i wyperswadowanie mieszkańcom sensu segregacji odpadów - tego białostoczanie długo nie zapomną. Przy wszystkich absurdach prawa śmieciowego, dostosowanie się do niego gminy Białystok powinno w zasadzie być bezproblemowe. Tymczasem prawie 300-tysięczna metropolia, dysponująca potężnym arsenałem logistycznym, prawnym, naukowym, administracyjnym, ekonomicznym na początku lipca stanęła w obliczu scen znanych z kryzysu śmieciowego w Neapolu.

Transfery i przepływy,czyli serial z Białostockim Parkiem Naukowo-Technologicznym. Nie tylko dlatego, że wykonawca miał problemy z kolejnymi terminami oddania inwestycji. Paradoksalnie im bliżej było do jej zakończenia, tym bardziej pogarszał się klimat wokół innowacji, komercjalizacji badań i transferu technologii. A przecież park ma odmienić przyszłość miasta. Takim najbardziej symbolicznym, choć mało obecnym w przestrzeni medialnej, przykładem pogorszenia owej atmosfery było, to że firma z branży IT tak bardzo hołubiona przez władze za otworzenie swojej siedziby w Białymstoku, realizowała prestiżowy konkurs dla programistów z parkiem naukowo-technologicznym w Gdyni.

Skaza na budżecie obywatelskim. Wśród projektów zgłoszonych do głosowania w budżecie obywatelskim, w drugim etapie nie było remontu starego placu na Plantach. Mieszkańcy zgłosili pomysł, który spełniał wszystkie względy formalno-prawne, ale jest na przekór wizji urzędniczej. Tyle, że 20 sierpnia 2013 r. prezydent Białegostoku obiecał, że w przypadku takiego właśnie dysonansu, pomysły obywatelskie powinny mieć priorytety. Tymczasem komisja weryfikacyjna wyświadczyła Tadeuszowi Truskolaskiemu niedźwiedzią przysługę, bo udowodniła, ile jest warte dane publicznie słowo prezydenta.

Co słychać w operze? Slogan ten urósł już niemal do rangi anegdoty. Nie jest winą dyrektora Roberto Skolmowskiego, że w operze nie słychać doskonale. Natomiast to, w jaki sposób podszedł do problemu - już tak. Najpierw nie dopuszczał myśli, że coś jest nie tak. Akustyka jest w porządku, winni byli dziennikarze, bo są chyba głusi - taką melodią raczono nas na początku. Potem, że wystarczy pokręcić korbką. Wreszcie, że wina leży po stronie tych, którzy operę od strony akustyki zaprojektowali. Ostatecznie usłyszeliśmy, że na poprawę trzeba wydać 2,5 miliona. Na dodatek jesienią okazało się, że prawie 25-milionowy budżet opery w 2013 r. może nie wystarczyć. - Kredyt to konieczność, żeby ta instytucja na bieżąco mogła płacić swoje zobowiązania - mówił Henryk Gryko, skarbnik województwa podlaskiego. Przyznawał na łamach "Porannego", że powodem złej sytuacji finansowej mogą być kosztowne premiery.

Rośnie nam zatem pejzaż lip aż po horyzont, a dźwięk nie tylko nie będzie się być może unosił w tym zagajniku ku górze, ale gdzieś ginął w przysłowiowym worku bez dna.

Naszą klasa celebrycka. W drugiej połowie roku do sadzenia ruszyli politycy i samorządowcy. Wyczyn Adam Rybakowicza, posła Twojego Ruchu na bydgoskiej starówce, to zaiste uschnięta lipa, której żadnej podlewanie nie ożywi. Sześciogodzinne przemówienie w Sejmie posła PiS Krzysztofa Jurgiela uzasadniającego wniosek o odwołanie ministra rolnictwa przejdzie do historii polskiego parlamentaryzmu, tej nudnej i monotonnej. Jacek Żalek, jako wieloletni sadownik lip z prawej strony, tym razem wzorcowo olipowił warszawski salon celebrycki, który usilnie chciał widzieć w nim proroka polskiej polityki, który ma ważne rzeczy do objawienia.
Swoją mocną pozycję w annałach białostockiego samorządu ponownie ugruntował Włodzimierz Kusak.

Na otwarciu nowego odcinka trasy generalskiej przewodniczący rady miasta stwierdził, że "od 2006 r. nad Białymstokiem świeci słońce". I tylko w tym roku nad Podlaskim Kongresem Kobiet nie miało litości, bo niespodziewanie zaszło dzień przed pogaduchami wokół gender. Jesienią nie zawiódł też Jarosław Dworzański. Marszałek, stronnik Roberta Tyszkiewicza, podczas prezentacji kandydatów na fotel szefa białostockiej Platformy, tak puentował argumenty zwolenników Karola Pileckiego, którzy uwypuklali bardzo dobre wykształcenie swojego faworyta: - Nasi wschodni sąsiedzi mają powiedzenie: "Uczonych u nas wielu, mądrego żadnego". I w zasadzie nie sposób marszałkowi odmówić błyskotliwości ironii, gdyby nie to, że ponad pół roku wcześniej rekomendując Karola Pileckiego na fotel członka zarządu odwoływał się do jego młodości i doświadczenia politycznego wspartego wykształceniem prawniczym pogłębianym studiami doktoranckimi i aplikacją radcowską. Jak widać grunt to taka lipa, która kłania się w zależności od tego, z której strony wieje wiatr.

A ten biednemu zawsze w oczy. Bo w tym stylu zasadził sobie lipę białostocki sędzia piłkarski Hubert Siejewicz. W punkcie bukmacherskim obstawiał zakłady. Tyle że jako sędzia zawodowy nie miał prawa tego robić.

Wielka stopa uwiera miasto. 13, 6 proc. tyle w październiku wynosiło bezrobocie w Białymstoku. Było ono największe ze wszystkich miast wojewódzkich. I na pewno nie jest to czarnowidztwo, jak na jednej z ostatnich sesji rady miasta mówił przedstawiciel dominującego nurtu w białostockim samorządzie, a smutny cień wielkiej lipy nad miastem. Oby zmniejszył się na tyle, by za rok nie było uzasadnienia do umieszczenia jej w dorocznym katalogu lip.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny