Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Liceum Handlowe. Albo nauka albo romanse

Alicja Zielińska [email protected]
Lasek w Supraślu, rok  1950. Na kursie księgowych. Ze Stasiem Gierdo jesteśmy w otoczeniu naszych pięknych koleżanek. Od lewej Mazurówna Longisia, z którą wówczas sympatyzowałem.
Lasek w Supraślu, rok 1950. Na kursie księgowych. Ze Stasiem Gierdo jesteśmy w otoczeniu naszych pięknych koleżanek. Od lewej Mazurówna Longisia, z którą wówczas sympatyzowałem. Archiwum Czytelnika
Uczyliśmy się w szkole wieczorowej, byliśmy z Renią parą. Gdy jednak usiadłem z nią w jednej ławce, polonistka ostro zareagowała i kazała zerwać znajomość. Kiedy się sprzeciwiłem, postawiła nam obojgu dwóje na świadectwie.

Wracamy do wspomnień pana Waldemara Szlisermana z lat 50, gdy był uczniem Gimnazjum a potem Liceum Handlowego.

- Ponieważ miałem już 19 lat postanowiłem uczyć się wieczorowo. W sierpniu znalazłem pracę w Wojewódzkim Związku Spółdzielni Skórzanych, zaproponowano mi stanowisko starszego inspektora zbytu. Instytucja ta mieściła się obok ratusza. Dyrektorem został mianowany prof. Dybowski, bardzo kochany i szanowany przez wszystkich pedagog. Podobnie jak i w innych szkoła, tak i u nas bardzo aktywnie działał ZMP - organizacja młodzieżowa, ale postrach wszystkich. Aktywiści nie musieli się obawiać o złe oceny, nauczyciel, który się naraził działaczowi mógł trafić na UB. Był to trudny okres. Na lekcjach nauki o Polsce współczesnej mieliśmy obowiązkowe prasówki z "Trybuny Ludu", pisaliśmy konspekty. Dyżurnym tematem było zachwycanie się osiągnięciami Związku Radzieckiego.
Właśnie ze względów politycznych pan Humeńczyk, kresowiak, stał się nieodpowiedni, żeby być głównym dyrektorem, chociaż za jego kadencji szkoła została przeniesiona ze starych pomieszczeń do przestronnego budynku przy ul. Warszawskiej (dziś tu jest wydział ekonomii). Jego miejsce zajął towarzysz z komitetu partii.

W trzeciej klasie zaproponowano nam 9-miesięczny kurs na głównego księgowego wiejskich spółdzielni. Zachętą były stypendia 600 zł, wtedy średnia płaca urzędnika wynosiła 700 - 1000 zł. Nauczycielami byli prof. Tutko, prof. Dybowski i inni, nazwisk nie pamiętam. W wakacje wysłano nas na kurs do Supraśla. Ośrodek mieścił się w dawnym pałacu fabrykanta Buchholtza - dziś jest tam Liceum Plastyczne. Miesiąc szybko minął. Po zajęciach organizowaliśmy niemal każdego dnia potańcówki, graliśmy na gitarach, śpiewaliśmy piosenki, chodziliśmy na plażę. Na zakończenie kursu otrzymaliśmy w nagrodę, oprawione w czerwone okładki tzw. biblioteczki Marksistowsko-Leninowskie. Zachwyceni takim "prezentem " nie byliśmy.

Praktyki zawodowe mieliśmy w sklepach lub w biurach. Ja najpierw zostałem skierowany do Szewskiej Spółdzielni Pracy "Jedność Robotnicza" przy Warszawskiej 5 jako pomocnik głównego księgowego, w następnym roku praktykę odbywałem w Domu Towarowym "Społem" - dziś jest tam restauracja "Astoria", na koniec trafiłem do Gminnej Spółdzielni "Samopomoc Chłopska" w Szczuczynie, do działu księgowości. Ponieważ otrzymywałem stypendium czekał mnie tzw. nakaz pracy, czyli konieczność odpracowania na wsi. Aby tego uniknąć i nie zwracać pobranych pieniędzy, jedynym wyjściem pozostawało podjęcie nauki w Liceum Handlowym. Tak samo myślało 10 kolegów, nie było to łatwe, ale udało się.
Z nowym rokiem szkolnym rozpocząłem naukę w I klasie Liceum Handlowego dla Pracujących. Polskiego uczył pan Wacław Miłaszewicz, wspaniały człowiek. Całą jego rodzinę w 1939 r. Sowieci wywieźli na Sybir, tylko jemu udało się uciec NKWD. Jego lekcje były pełne pięknej literatury i patriotyzmu, przeplatane żartami, zawsze panowała na nich kompletna cisza. Pamiętam takie zdarzenie. ZMP-owcy wywiesili na korytarzu transparent z hasłem "Nasze serca i czyny oddajemy Tow. Stalinowi". Jakie było zdziwienie, gdy następnego ranka na transparencie do słowa "czyny" dodano z przodu literkę "sz". Śmiech był na całą szkołę, zaraz pojawili się ubecy, ale nie znaleźli winnego. Po latach na zjeździe absolwentów dowiedziałem się, że zrobił to prof. Miłaszewicz.

Ze wspomnień pana Waldemara wybraliśmy jeszcze jeden fragment. Chodził z dziewczyną - Renię Sienkiewicz poznał na studniówce i od tego czasu byli parą.

- Czuliśmy się dorośli, miałem 21 lat, Renia 20 , pracowaliśmy - ja w spółdzielczości pracy, Renia w Banku Inwestycyjnym. Polskiego uczyła wtedy nauczycielka Narutowicz czy Naruszewicz, nie pamiętam dokładnie, niesympatyczna i zgryźliwa nauczycielka.

W szkole był zwyczaj, że chłopcy siedzieli w rzędach pod oknem, a dziewczęta od drzwi. Któregoś dnia w ławce obok Reni było wolne miejsce, więc przesiadłem się do niej. Polonistka kazała mi natychmiast wracać na swoje miejsce. Po lekcjach wezwała nas na rozmowę i postawiła ostro sprawę. Romansów żadnych w szkole nie ma prawa być. Macie przestać sympatyzować ze sobą, aż do zakończenia nauki, a jeśli nie posłuchacie, nie zdacie do następnej klasy, postaram się o to. Odpowiedziałem, że jestem pełnoletni. W szkole zachowuję się zgodnie z regulaminem, Renia jest moją sympatią i to, że odprowadzam ją do domu czy chodzę z nią do kina jest moją sprawą.

Niestety to błahe zdarzenie zakończyło się źle. Młodzi nie zerwali znajomości, a nauczycielka wystawiła obojgu dwóje z polskiego.

- Nie dostaliśmy promocji do trzeciej klasy. Ja na jesieni zdawałem komisyjny egzamin poprawkowy. Natomiast Renia jako dobra uczennica poczuła się poniżona i nie przystąpiła do egzaminu. Maturę zdała w 1965 r., gdy byliśmy już małżeństwem. Był to dla niej ogromny wysiłek, bo mieliśmy dwoje dzieci, na jej głowie był cały dom .

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny