Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lekarz - sadysta maltretował żonę. Bił, wyzywał i poniżał

Agata Sawczenko [email protected] tel. 85 748 96 59
Lekarz - sadysta maltretował żonę. Bił, wyzywał i poniżał
Lekarz - sadysta maltretował żonę. Bił, wyzywał i poniżał
Chwytał z tyłu za pasek od spodni i za włosy. I rzucał na schody, ale tak, by w dłoni została mu garść włosów. Bił po twarzy, z łokcia, z główki. Do tego stek wyzwisk. I przekonanie o własnej wielkości, gdy mówił: beze mnie zginiesz, beze mnie jesteś nikim, debilu. Na zewnątrz - kochający mąż, ojciec dbający o rodzinę i szanowany lekarz.

Beata swego przyszłego męża poznała wiosną 1990 roku - tuż przed maturą. Zaczepił ją w autobusie. Pięć lat od niej starszy student medycyny: wysoki, przystojny, dobrze zbudowany. I niezwykle szarmancki. I choć Beata sceptycznie zawsze podchodziła do takich przypadkowych znajomości - namówił ją na spotkanie.

Zaczęli się spotykać coraz częściej. A że Beata mieszkała tylko z młodszym bratem - bo rodzice kilka miesięcy wcześniej wyjechali do Stanów Zjednoczonych - wkrótce szybko wprowadził się do niej.

- Nosił mnie na rękach, robił dla mnie wszystko: mył mi samochód, kosił trawę za balkonem, zajmował się moim domem, moim bratem - opowiada Beata.

Szybko okazało się, że Beata jest w ciąży. Ślubu nie chciała. - Może już wtedy coś przeczuwałam - zastanawia się dziś. Ale on namawiał. Pobrali się w sierpniu. W lutym Beata urodziła córkę. Na wakacje mąż z jej bratem pojechali do Stanów, żeby zarobić na życie. Brat został za Oceanem, on wrócił. Przywiózł dużo pieniędzy. Wtedy kurs dolara stał wysoko. Zaczęło się normalne życie, on miał zajęcia na studiach. Ona zajmowała się dzieckiem. I zaczęło się.

Pierwsze urodziny córeczki nie były najszczęśliwszym dniem w ich życiu. Owszem, byli goście, tort, uśmiechy. Mąż zmienił się, gdy goście już wyszli.

- Nie miałam już siły, by posprzątać po imprezie, złożyłam więc naczynia do zlewu, resztę z przyjęcia schowałam do lodówki, córeczkę wykąpałam i położyłam spać, po czym wzięłam kąpiel i pomaszerowałam do łóżka - opowiada Beata. - I usłyszałam: Do kuchni brudasie, posprzątać! Oniemiałam. A potem próbowałam protestować. A mąż chwycił mnie za włosy i popchnął do kuchni, wymierzając kopniaka.
Rano przeprosił tak czule, że nie miała siły dłużej się gniewać. I tłumaczyła sobie: nie wytrzymał napięcia przed egzaminem na studiach. Postanowiła więc o wszystkim zapomnieć. Ale minęły jakieś dwa tygodnie i mąż nie mógł znaleźć swojej ulubionej koszuli. Czekała na wypranie, ponieważ miał ją na sobie zaledwie dwa dni wcześniej. Ale to dla niego nie było wytłumaczenie.

- Chwycił mnie za ramię tak mocno, że miałam wrażenie, jakby zatrzymała się w nim krew… palce mi zsiniały, poczułam przeszywający ból w całej ręce i żadnej możliwości ruchu. Pociągnął mnie do łazienki, otworzył brudownik, wywalił wszystko na podłogę i chwytając mnie za włosy, rzucił nosem wprost w brudną bieliznę. "Nie życzę sobie takich zaległości, masz prać wszystko na bieżąco! Nie mogę sobie pozwolić na stres z powodu niewypranej koszuli, rozumiesz? Co za kmiot". Beata opowiadając te zdarzenia, przyznaje, że długo nie mogła uwierzyć, że tak rzeczywiście się stało. - Wątpliwości rozwiał krwiak wielkości męskiej dłoni okalający całe ramię.

I znów piękne przeprosiny, i znów opowieści o tym, jak mu ciężko, a ona go prowokuje. Tak było za każdym razem. Na przykład wtedy, gdy rzucił ją na łóżko i zbił po twarzy za to, że chciała iść na spacer, a w zlewie stały niepozmywane po obiedzie naczynia. "Co za syf! I gdzie ty się wybierasz? Chyba do dupy śpiewać. Ty leniu, brudasie cholerny" - krzyczał.

Wtedy zrobiła obdukcję - za namową cioci, która w swoim małżeństwie też była w podobnej sytuacji. Obdukcji nie wykorzystała, bo nagle życie znów stało się sielanką. Miłość, wspólne spacery, wakacje. Gorzej stawało się, gdy mąż uzmysławiał sobie ich pogarszającą się sytuację ekonomiczną. Bo - jak z czasem zauważyła Beata - pieniądze to było coś, na czym mu zawsze zależało najbardziej. "Do roboty, leniu, byś się wzięła. Do roboty!" - krzyczał.

Ale z drugiej strony bardzo mu zależało, żeby miała pracę - jak sam określał - na poziomie. No bo co? On - pan doktor, a żona jakaś sklepowa? Nie, na takie coś nie mógł się zgodzić. Przecież na każdym kroku podkreślał, że żona ma być jego wizytówką.

Beata postanowiła więc pójść na studia. "Za głupia jesteś, żeby studiować". To była jedyna reakcja męża.

Beata zaczęła się uczyć w szkole pielęgniarskiej. Po pierwszym semestrze odkryła, że znów jest w ciąży. Przyszedł kwiecień, była w czwartym miesiąc. Wtedy pierwszy raz pobił ją aż tak mocno.

- Nie pamiętam, jak do tego doszło i co było powodem. Pamiętam tylko zimno, ból i... myśl, by nie stracić dziecka - Beata nie może powstrzymać łez, gdy to wspomina. - Bił mnie, gdzie popadło. Po głowie, po plecach, po rękach, kopał i wyzywał... A ja krzyczałam co sił: ratunku!

Nikt z sąsiadów nie zareagował. Uciekła do łazienki. Mężowi niewiele czasu zajęło pokonanie zamkniętych drzwi. Ocknęła się rano na zimnej posadzce. - Jak się czujesz? Bo wyglądasz tragicznie - tylko na takie słowa się zdobył.

Nie chciała iść na policję, nie chciała o tym nikomu opowiadać. Wstydziła się. Po prostu. Do szkoły poszła dopiero, jak zaczęły schodzić siniaki z twarzy. Do lekarza - też dopiero wtedy. Na szczęście okazało się, że z dzieckiem jest wszystko w porządku.

Dla znajomych i rodziny nadal byli przykładnym, wzorowym, kochającym się małżeństwem. I Beata przyznaje, że wtedy jeszcze go kochała. - Teraz dopiero wiem, do czego potrafi doprowadzić miłość. Na jak wiele rzeczy może zamknąć oczy - mówi ze smutkiem. I opowiada o okresach sielanki, gdy były pieniądze - mąż nie miał powodów do nerwów, gdy było tak wspaniale, że czasem nawet zastanawiała się, czy te straszne rzeczy naprawdę się wydarzyły.

Ale po jakimś czasie wszystko wracało do normy - tej złej normy. Były popychania, poszturchiwania, dostawała z tzw. liścia w głowę. Za co? Za to, że na przykład zrobione było pranie granatowe (ciemne rzeczy), a nie białe. Za to, że przesunęła jego zeszyty. Albo nie pozmywała naczyń po obiedzie, tylko dwie godziny później, bądź śmiała go poprosić, by potrzymał dziecko w momencie, gdy czytał książkę. Wreszcie, że krzywo wisiał ręcznik w łazience.
Nie dawał pieniędzy. Albo zostawiał 10 złotych, które miały jej wystarczyć na zrobienie zakupów i obiadu. Albo kładł pieniądze na stole i wychodząc przekręcał tak zamek w drzwiach, że nie mogła go otworzyć od wewnątrz. Gdy chciała zrobić większe zakupy, wszystko musiała wcześniej spisać na kartce i wyliczyć, ile będzie kosztowało.
- Bardzo mu się to podobało, że jestem aż tak od niego zależna - mówi.

Dlatego postanowiła pójść na studia, potem - do pracy. Pracę magisterką napisała o białostockich instytucjach, które miały pomagać ofiarom przemocy domowej.
- Chyba podświadomie szukałam już ratunku - mówi dziś Beata. - Ale to było tyle lat temu, ta pomoc dopiero się rozwijała. Gdy zobaczyłam, że w razie interwencji dzieci trafiają do pogotowia opiekuńczego, postanowiłam, że nigdy do tego nie dopuszczę. Że będę musiała znaleźć inne wyjście.

Pewnego dnia - mieszkali już we własnym domu - schodziła po schodach, by szykować się do pracy. Mąż ubzdurał sobie, że Beata romansuje z kolegą z pracy. Z wyzwiskami na ustach wbiegł na schody i uderzył ją. Z główki, jak określa. Straciła przytomność. Wtedy po raz pierwszy bez ogródek opowiedziała obcej osobie, co się wydarzyło.

- Zadzwoniłam do szefa i powiedział, że nie przyjdę do pracy, bo mąż mnie pobił. Mąż to usłyszał, wpadł w szał. Groził, że wynajmie kogoś, kto mnie zabije i zakopie w lesie. A on zostanie z córkami.

Zaczęła się wtedy naprawdę bać. I coraz więcej myśleć o tym, jak się uwolnić od oprawcy, który coraz częściej wyżywał się również na córkach. Pierwszy pozew o rozwód nic nie dał. On zapewniał, że kocha żonę, że widzi możliwość uratowania związku i tak to się rozeszło. Ale Beata coraz częściej opowiadała o tym, jak traktuje ją mąż. Niewiele osób wierzyło jej - bo jak to, taki szarmancki mężczyzna, lekarz szanowany nie tylko za swoje kompetencje, ale również za wspaniałe podejście do pacjentek.

Trzy lata później - Beata już nie pamięta za co - uderzył ją łokciem w twarz. Przez tydzień ból był niesamowity, bo wewnątrz ust zrobił się krwiak, a dwa zęby złamały się i przesunęły. Beata myślała już tylko o jednym - jak wyrwać się z tego koszmaru.
- Ale gdy robiłam choćby malutki kroczek w tym kierunku, zaczynały się groźby.
Następne podejście do rozwodu już było bardziej przemyślane, Beata uciekła się do podstępu. Rozwód w końcu dostała. Z byłym mężem mieszkała jeszcze kilka lat. Cały czas jej groził, nie pozwalał się wyprowadzić. Szantażował ją ekonomicznie, zabierał pieniądze, które zarabiała. Teraz w końcu jest już sama.

- Odzyskałam wolność, z którą teraz nie wiem, co mam zrobić. Nie znam takiego życia.
Przeszła terapię, długo omawiała swoje przeżycia ze specjalistami, choć tak naprawdę woli już nic ze swego dawnego życia nie pamiętać.

- Mam depresję, awersję do facetów, bo każdego porównuję do byłego męża - mówi. - Najgorsze było to, że on to robił wszystko na trzeźwo. Taka przemoc w białym kołnierzyku - nie może się pogodzić Beata.

PS. Imię kobiety zostało zmienione

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny