Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lech Wałęsa: Sikał czy nie sikał? Przeszłość czyli wpływ na polityczny wizerunek

Mirosław Miniszewski
Każdy, kto publicznie pluje na Lecha Wałęsę, jest w istocie wrogiem Rzeczpospolitej, nawet jeśli ma rację co do faktów z historii. Nie dlatego, że jest on wspaniały, święty i nieskalany, ale dlatego, że osłabia to pozycję Polski w świecie.
Każdy, kto publicznie pluje na Lecha Wałęsę, jest w istocie wrogiem Rzeczpospolitej, nawet jeśli ma rację co do faktów z historii. Nie dlatego, że jest on wspaniały, święty i nieskalany, ale dlatego, że osłabia to pozycję Polski w świecie. Fot. Archiwum
Lepszy jest niedomiar niż nadmiar słów względem faktów. Stąd deflacyjna koncepcja prawdy. Tyleż jest prawd, ilu jej komentatorów.

Ostatnie tygodnie przyniosły kolejny konflikt o historię. Okazało się, że podobno Lech Wałęsa nasikał jako pacholę do kościelnej kropielnicy, a potem jeszcze, jako już młodzian, spłodził nieślubne dziecko. Sprawę wykrył tropiciel historycznych demonów, operator kserokopiarki w Instytucie Pamięci Narodowej, świeżo upieczony historyk z Uniwersytetu Jagiellońskiego, mgr Paweł Zyzak.

Trwa ożywiona debata. Czy wolno w imię historycznej prawdy deptać autorytet Wałęsy, czy też nie? Czy wolno dokumentować w historycznych pracach magisterskich to, co wydaje się istotne, czy należy tego zaniechać, jeśli dotyczy to pewnych osób? Jedni biją brawa legendzie Solidarności, inni nadal tropią złe duchy PRL-u zawzięcie i z zapałem, nie bacząc na skutki polityczne, domagając się bezwzględnie prawdy.

Między racją stanu a prawdą

Prawda, pamięć i polityka. Tych trzech słów na tę samą literę nie należy mylić ze sobą ani nawet pochopnie łączyć w jedno. Na temat prawdy nie warto się w zasadzie rozpisywać. Filozofowie do dzisiaj nie ustalili jej definicji. Kiedyś była nią "zgodność sądów z rzeczywistością". Potem prawdy należało szukać wyłącznie w konkretnych układach odniesienia (tzw. koherencyjna teoria prawdy).

Niedawno opracowano stanowisko zwane deflacjonizmem, które twierdzi, że coś takiego jak prawda nie może funkcjonować w języku, a i tak nie ma to żadnego znaczenia. Koncepcja ta ukuta została we współcześnie panującej atmosferze totalnego nadmiaru informacji oraz postępującej inflacji słowa. Niektórzy filozofowie zatem sądzą, że pojęciu prawdy przypisuje się zbyt wiele, a w rzeczywistości znaczy ono niewiele lub prawie nic. Trzeba więc zdmuchnąć (łac. "deflo" - zdmuchuję) nadmiar, który się temu słowu przypisuje. Idealna sytuacja jest wtedy, kiedy słowa mają dokładne pokrycie w rzeczywistości.

Lepszy jest niedomiar niż nadmiar słów względem faktów. Stąd deflacyjna koncepcja prawdy. Tyleż jest prawd, ilu jej komentatorów. Nasz język prawdopodobnie nie jest w ogóle zdolny do ujęcia czegoś takiego jak prawda. Zatem należy ją zostawić w spokoju - nie na niej zasadza się bowiem polityka, a ta nas tutaj przecież interesuje.

Pamięć, w tym pamięć narodowa, to bardzo istotna kwestia. Norwid pisał, że "naród bez historii to jak człowiek, który utracił pamięć". Jednak historia to nie pamięć! Nazwa urzędu badającego polską historię jest zatem radykalnie nieodpowiednia. Zamiast nazwać go po prostu Instytutem Historii Narodowej, wybrano bardzo niebezpieczne w tej sytuacji odwołanie do pamięci, która rejestruje nie fakty, lecz ich umysłowe reprezentacje. Pamięć to subiektywne rejestrowanie faktów i jako taka podlega zmianom, przeobraża się i nigdy nie jest odwzorowaniem historii - zawsze jest tylko jej interpretacją.

Dlatego twórcy nazwy Instytutu Pamięci Narodowej, po freudowsku chyba, nie odnieśli się do historii jako nauki posiadającej swoją określoną metodologię, tylko właśnie do pamięci, jakby antycypując to, co się zaczęło dziać wokół tej instytucji później.

Historią nie można zarządzać, bo źródła, świadectwa o faktach trzeba bezwzględnie weryfikować. Pamięcią jednak można zarządzać z łatwością przy pomocy całkiem prymitywnych metod. W nazwie IPN-u kryje się wiec niejawnie istota tej instytucji. Dlatego to nie historia, ale psychologia społeczna i socjologia byłyby odpowiednimi metodami do zrozumienia fenomenu, jakim jest ta instytucja.

Polityka natomiast nie ma nic wspólnego nie tylko z prawdą i pamięcią, ale przede wszystkim nie ma żadnych związków z etyką i moralnością. Polityk może być moralny, ale nie musi, zwłaszcza wtedy, kiedy chodzi o rację stanu. Bo to ona jest tym, o czym w polskiej polityce już dawno zapomniano. Dlatego, paradoksalnie, to nie na przykład encykliki Jana Pawła II powinny być podstawowym podręcznikiem polskich polityków, ale dzieło Niccola di Bernardo dei Machiavelliego pt.: "Książę". Dopiero po starannej lekturze tego wybitnego, renesansowego podręcznika sprawowania władzy można przystąpić do oceniania życia i roli Lecha Wałęsy.

Wałęsa i polska racja stanu

Włoski filozof odkrył, że nawet wtedy, kiedy ktoś bardzo chciałby w polityce postępować moralnie, to i tak nie uda mu się obronić przed ludzką niegodziwością. Pisał między innymi, że "racja nic nie znaczy, gdy nie jest poparta siłą" oraz że "w polityce bezbronni prorocy nie zwyciężają". Zdaniem Machiavelliego w polityce nie obowiązuje moralność, tylko szczególna umiejętność zwana virtu. Dzięki niej polityk zyskuje energię, inicjatywę i zdolności do podejmowania decyzji oraz szybkiego i skutecznego działania. To virtu umożliwia przejęcie częściowej kontroli nad losem, którym jednak i tak w znacznej mierze rządzi przypadek.

U renesansowego filozofa pojawia się po raz pierwszy w historii pojęcie państwa (wł. "il stato" - stan) oraz jego racji - tak zwanej racji stanu. To Machiavelli jest twórcą nowożytnego pojęcia państwowości i od niego nadal warto się uczyć podstaw jej organizowania.

W świetle filozofii Machiavelliego Lech Wałęsa postąpił najlepiej, jak mógł dla państwa polskiego. Jeśli zawarłby w tamtym czasie pakt z samym diabłem, a wyzwolił jednocześnie Polskę od jarzma Sowietów, to liczyłoby się tylko to drugie. Zatem dla mnie mógł nie tylko sikać do kropielnicy i płodzić dzieci po całej Polsce oraz pić wódkę z esbekami, ale i mógł także - czysto hipotetycznie rzecz ujmując oczywiście - uwieść i porzucić córkę Jaruzelskiego, a w Magdalence otruć cyjankiem paru komunistów lub nawet przeszkadzających mu kolegów z opozycji. Jeśli tylko dzięki temu osiągnąłby to, co dzisiaj jest naszym udziałem, to nie miałoby to żadnego znaczenia.

Tym gorzej dla faktów

Próby mocodawców IPN-u, aby obrzydzić Polakom Wałęsę, są nie tylko infantylną zagrywką chorych z nienawiści i niedorosłych do poważnej polityki ludzi, ale przede wszystkim godzą w polską rację stanu. Lech Wałęsa jest jak na razie najlepszym, zaraz po zmarłym Janie Pawle II, ambasadorem Polski w świecie. Wszędzie otwierają się przed nim drzwi do salonów światowej polityki. Podczas wystąpień publicznych przyjmowany jest zazwyczaj na stojąco i oklaskami.

Szanują go wszyscy, z wyjątkiem dużej grupy rodaków, z których wielu zawdzięcza mu swoją obecną pozycję. Jest to postać polityczna dużego formatu, która cały czas wiele może zdziałać dla Polski na arenie międzynarodowej. Jeśli w tej sytuacji my, Polacy, wywlekamy mu jakieś pierdoły z dzieciństwa, próbując go zdyskredytować, to tym samym ośmieszamy Polskę, działamy na jej szkodę i nie przysparza to wstydu legendzie Solidarności, tylko całemu krajowi.

Jeśli nawet historia, fakty, mówią nam coś niekorzystnego o Wałęsie, to - ujmując to po heglowsku - tym gorzej dla tych faktów. Nie interesuje mnie zatem wysokość, na której znajdowała się kropielnica w kościele, do której miał sikać jako dziecko Lech Wałęsa, ani wspomnienia jego sąsiadów. Nie chciałbym też nigdy więcej oglądać byłego prezydenta, jak tłumaczy się ludziom, których polityczny format z natury predestynuje do bycia obsikiwanym przez rzeczywistych graczy w polityce. Nie interesuje mnie prawda o Wałęsie, komu co podpisywał ani z kim sypiał po wsi, ani jakim prywatnie był i jest człowiekiem. Interesuje mnie tylko to, że żyję w wolnym od komunizmu i Sowietów kraju i że to ten człowiek się do tego wydatnie przyczynił.

Biorąc pod uwagę to, co zrobiono na przykład w Rumunii, wielu powinno się cieszyć z faktu, że pozwolono im w ogóle dalej żyć. Przejęciu władzy zawsze towarzyszy okrucieństwo i terror, które jednak, zgodnie z wytycznymi Machiavelliego, należy stosować, jednakże rozsądnie i tylko w miarę potrzeby. Na szczęście nie musiano się do tego uciekać w 1989 roku - w czasie, kiedy Paweł Zyzak jeszcze robił w pieluchy. Zanim zacznie młody magister historii, operator kserokopiarki, mierzyć się kolejny raz z politycznym wymiarem Lecha Wałęsy, to na wstępie niech obejrzy sobie nagranie tego momentu, gdzie 17 września 1993 pan Prezydent żegna symbolicznie radzieckich żołnierzy i tym samym kończy wyprowadzanie okupacyjnych wojsk z terenu Rzeczpospolitej.

Bez jednego wystrzału, z podwiniętym ogonem, czmychała sprzed Belwederu armia, która przez kilkadziesiąt lat gnębiła pół świata. Tylko to się liczy. Pamiętajmy, że niewiele brakowało, a rosyjscy wojskowi nigdy nie opuściliby terytorium Polski, nawet w obliczu jej nowego ładu politycznego. Taki wariant był jak najbardziej możliwy. Mało kto dzisiaj pamięta, że rząd Tadeusza Mazowieckiego zwlekał z żądaniem wycofania sowieckich sołdatów. W sytuacji jednoczenia się wówczas Niemiec uznawano ich za gwarantów stabilności naszych zachodnich granic. Wałęsa miał, na szczęście, inne zdanie.

Każdy, kto publicznie pluje na Lecha Wałęsę, jest w istocie wrogiem Rzeczypospolitej, nawet jeśli ma rację, co do faktów z historii. Nie dlatego, że jest on wspaniały, święty i nieskalany, ale dlatego, że osłabia to pozycję Polski w świecie, która najbliższych latach okaże się kluczową kwestią dla naszego bezpieczeństwa i poziomu życia, do którego to dobrostanu pokolenie magistra Zyzaka zdążyło już zbyt się przyzwyczaić.

Jesteśmy bacznie obserwowani przez naszych sąsiadów i sojuszników. Ich decyzje względem Polski będą adekwatne do naszej wewnętrznej siły. Państwo, w którym politycy nie potrafią dojść do kompromisu w sprawach fundamentalnych, w którym nie ma zgody co do roli porządkujących polityczny ład symboli, takich jak choćby Wałęsa, jest zaiste łatwym łupem nawet dla kogoś, kto zrazu nie ma wobec niego złych zamiarów.

Nasza racja stanu wymaga od nas dzisiaj jedności w kwestii pryncypiów i na badanie historii w stylu Zyzaka stać będzie dopiero następne pokolenia, najprędzej za pięćdziesiąt lat. Każde normalnie działające państwo trzyma tajne archiwa zamknięte tak długo, aż ich otwarcie nie ma już bezpośredniego wpływu na politykę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny