Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Latarka na czole, komórka w skarpecie. Tak wyposażeni ruszają w nieznane.

Agata Sawczenko
Jacek Janowicz, białostocki kabareciarz, na rajdzie Ełcka Zmarzlina zajął drugie miejsce. Dzięki tej wygranej jest drugi w Pucharze Polski.
Jacek Janowicz, białostocki kabareciarz, na rajdzie Ełcka Zmarzlina zajął drugie miejsce. Dzięki tej wygranej jest drugi w Pucharze Polski. Fot. Archiwum
Wchodzę do lasu. I tylko jedno mnie interesuje: żeby 24 godziny wystarczyły, aby dojść do celu. I nieważne, czy jest 30 stopni Celsjusza, czy temperatura spadła do minus 20. To rajd ekstremalny na orientację. W Polsce jest takich 11 w roku.

Mają 24 godziny, mapę, kompas. I plan: przejść około stu kilometrów, znaleźć wszystkie punkty, gdzie muszą podbić kartę rajdu, i dojść do mety. Zasada jest jedna: rajd odbędzie się bez względu na pogodę. Nieważne więc, czy słupek rtęci na termometrze przekroczy 30 stopni Celsjusza, czy spadnie do minus 20. Czy słońce będzie bezlitośnie prażyło, czy schowa się za chmury, czy cały dzień będzie lał deszcz. Ekstremalne rajdy na orientację odbywają się w Polsce 11 razy w roku. Jacek Janowicz, białostocki kabareciarz, stara się nie opuścić żadnego z nich.

- Pokazuję swoją drugą twarz - uśmiecha się. Na ostatnim - Ełckiej Zmarzlinie - zajął drugie miejsce.
- Najwyższe do tej pory - mówi. Dyplom i statuetkę wręczał mu burmistrz Ełku. Dzięki temu sukcesowi jest teraz drugi w Pucharze Polski. To duży sukces.

Zamarza nawet cola

- Kiedyś biegałem w maratonach, półmaratonach - opowiada Jacek Janowicz. - Ale to nie dawało takiej satysfakcji. A tu znalazłem dyscyplinę, w której nie zmieniając trybu życia, zupełnie po amatorsku można osiągać niezłe wyniki. Fajnie, że oprócz siły w nogach i silnej woli trzeba też trochę myśleć. Bo ile osób, tyle pomysłów na zdobycie następnego punktu. Ktoś idzie drogą, ktoś skręca, ktoś idzie na azymut, inny według kompasu. Możesz pójść jakąś ścieżką, która kończy się w bagnie. Zawsze jest masa przygód.
Harpagan, Ełcka Zmarzlina, Nocna Masakra, Kierat - organizatorzy ekstremalnych rajdów na orientację nadają im naprawdę przerażające nazwy. Wiedzą, co robią, bo w najbardziej popularnych rajdach, np. w Harpaganie w województwie pomorskim, gdzie staruje nawet 500 osób, dobiega zwykle do mety gdzieś tak jedna dziesiąta. Trasę wytycza się zawsze daleko od skupisk ludzkich. Najczęściej są to lasy, bagna, jeziora. Na czym polega taki rajd? Informacji co, gdzie i kiedy szuka się w Internecie.

Godzinę, pół przed wyjściem zawodnicy zbierają się na starcie. Do plecaka każdy bierze, co chce. Bo każdy wie sam najlepiej, co mu się w ciągu tych 24 godzin może przydać. Czy lepiej wziąć więcej czekolady, czy kanapek. Będzie chciało się pić, a może lepiej liczyć na herbatę w barze, bo w taki mróz w plecaku zamarznie nawet coca-cola. Warto brać dodatkową kurtkę lub płaszcz przeciwdeszczowy? Lepiej buty i skarpetki na zmianę. Koniecznie trzeba wziąć ze sobą podstawową apteczkę, specjalną folię, która zatrzymuje ciepło, latarkę - najlepiej umieszczoną na czole, i komórkę (tę warto trzymać w ciepłym miejscu - np. w skarpetce). W razie czego organizator zorganizuje pomoc. Komórka przydaje się, by zawiadomić, że schodzi się z trasy, że kończy się rajd, że nie dajemy rady. Bo nikt nie może ot tak sobie przepaść bez wieści.

Mapę dostaje się pięć minut przed startem. Na niej zaznaczonych jest 15 lub więcej punktów kontrolnych, które trzeba zaliczyć i przyjść, przybiec do mety. Jak kto woli.
Każdy zawodnik ma kartę rajdu, którą trzeba podstemplować przy każdym punkcie i wpisać godzinę.
- Kogo byś oszukał? Samego siebie? - wzrusza ramionami Janowicz.

Żeby znaleźć te punkty, trzeba się nieraz nieźle nachodzić. Bo jest to np. drzewo na szczycie górki albo skrzyżowanie przecinek leśnych, albo ruiny czegoś tam, albo jakiś cypel. To jest zawsze jakiś trudno położony punkt, którego szuka się nawet dwie godziny. Ale jak już się go znajdzie, to satysfakcja i emocje są naprawdę duże.

- Wchodzę do lasu: z jednej strony widzę oczy mrugające żółte, z drugiej pomarańczowe. Ale nic mnie nie interesuje oprócz tego, gdzie jest ten punkt.

Na rajdzie w Ełku jeden punkt był zawieszony na drzewie na szczycie wzgórza. A w lesie wzgórz ze 20.
- Chyba z siedem obszedłem: góra - dół, góra - dół, góra - dół, zanim znalazłem. Byłem wykończony.

To ty idź, a ja odpocznę

Ostatni rajd nazywał się Ełcka Zmarzlina. Połowa dróg była nieodśnieżona. Większość trasy trzeba było brnąć w zaspach po kolana.

- Część zawodników po wydostaniu się z tych zasp była już kompletnie wyczerpana i szła sobie w wolnym tempie. A ja praktycznie wszędzie, gdzie się dało, biegłem. I chyba to jest taki główny powód tej wysokiej pozycji - uśmiecha się Jacek Janowicz. I dodaje: - Ten ełcki rajd był chyba najbardziej ekstremalny, w jakim brałem udział. Temperatura dochodziła w lesie do minus 24 stopni. Odczuwalna 29. Strasznie zimno. A że z zasady staram się zawsze jak najwięcej biec, nie włożyłem kurtki. Nałożyłem cztery cienkie bluzeczki i bluzę z kapturem. Już byłem zmuszony, żeby cały czas być w ruchu. Bo jak tylko się zatrzymywałem, to zaczynało mi być zimno - śmieje się.

Inny rajd - w okolicach Zamościa - ukończyła tylko jedna osoba. - Są takie trudne trasy. Tam jest dużo wąwozów, wszystkie do siebie podobne - tłumaczy Janowicz.

Na dodatek mapy, którymi posługują się zawodnicy, są zwykle z lat 70.-80. To bardzo utrudnia drogę.
Rajd, Nocna Masakra, organizowany jest w najdłuższą noc roku, czyli pod koniec grudnia. Start jest o 7.30 rano i ma się osiem godzin dnia, a później zaczyna się już noc. Za dnia dochodzi się do półmetka i to zajmuje osiem godzin, a później taki sam dystans pokonuje się w 14 godzin. Rok temu dzień przed rajdem Janowicz o 22 miał z Widelcem występ w Suwałkach.

- Skończyliśmy o 23.15. Odwożę ludzi do Białegostoku Zostaje mi niecałe siedem godzin do startu. Jadę samochodem przez całą Polskę, nie zatrzymując się na żaden posiłek ani na tankowanie. Żeby tylko zdążyć.

Kiedy dojeżdża do Międzyrzecza, zawodnicy już wychodzą. Przebiera się, dostaje mapę i wychodzi pół godziny po wszystkich. Przed nim kolejna noc bez żadnego snu, w trasie. Na szczęście nie ma śniegu, jest lekki mróz. Po drodze trafia na bar. Wchodzi, żeby zjeść obiad. I mimo to już po 10 minutach znowu czuje się wyczerpany.

- Z tego rajdu pamiętam głównie to, że bardzo byłem osłabiony. Że co zacznę biec, to zaraz muszę coś zjeść - opowiada.

W końcu i to jedzenie przestało już pomagać. Zaczął rozmawiać sam ze sobą. - Tak jakbym był z jakimś kolegą. Mówię sobie: Ale góra. Muszę na tę górę wejść, bo tam jest punkt kontrolny. I mówię do tego drugiego: Dobra, to ty idź, a ja odpocznę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny