Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lars Von Trier – Dom, który zbudował Jack. Architektura zbrodni

Jerzy Doroszkiewicz
Jerzy Doroszkiewicz
Kadr z filmu "Dom, który zbudował Jack"
Kadr z filmu "Dom, który zbudował Jack" Mat. dystrybutora
Od 18 stycznia w kinach można oficjalnie oglądać „ Dom, który zbudował Jack”. Lars Von Trier wchodzi w dyskurs z pojęciem sztuki, ale też mruga okiem do wielbicieli seryjnych morderców i krwawej ekranowej jatki.

Kto pamięta obie części „Nimfomanki” niech się nie zdziwi, że odniesień do kultury światowej u Larsa Von Triera znów będzie mnóstwo. Bo jakoś trzeba uzasadnić bezzasadnie brutalną przemoc, z jaką tytułowy Jack, pozbawia życia swe ofiary. Gustuje przeważnie w kobietach – jeśli nie bezczelnych, czy pazernych, to po prostu bezdennie głupich. Bo nie chodzi mu o seksualne spełnienie, wyłącznie o satysfakcję ze zbrodni. Bowiem Jack, jak wielu przed nim i pewnie, niestety, po nim seryjnych morderców, przynajmniej kulturze popularnej, uważa się z artystę zbrodni.

Wzorem sztukmistrzów obiektywu, wpada na pomysł, by ofiary upozować i sfotografować. Kinomaniacy mogą wysnuć wniosek, że Lars Von Trier wchodzi tu na przykład w dialog z naszym Lechem Majewskim, który ożywiał obrazy mistrzów pędzla. Najlepszy przykład to genialny „Młyn i krzyż” według „Drogi krzyżowej” Petera Breugela. Tu mamy sytuację zgoła odwrotną, ale jakby znaną z tysięcy thrillerów – seryjny morderca po zabójstwie stara się upozować swoje ofiary, jednak daleko mu do starych mistrzów. I pewnie wszystko przez to, że jest inżynierem budownictwa, a marzył o architekturze. Lars Von Trier nie omieszka zaznaczyć, że wszystkiemu winna jest mama filmowego mordercy, która wolała, by syn wybrał bardziej praktyczne studia i zawód. No i masz babo placek.

Filmowy Jack, nie ma jakoś szczęścia do stworzenia idealnego domu. Co i rusz musi burzyć wzniesione mury, bo materia okazała się być niewystarczająco uległa. Najdoskonalszym tworzywem do jego chorej sztuki, są rzecz jasna ciała jego ofiar, ale nie jest to najlepszy budulec domów. Dopiero kiedy przemawiający do niego w pierwszych częściach filmu z offu Werg, w domyśle starożytny poeta Wergiliusz, podpowie mu jakiego budulca ma użyć, by dom był gotów do zamieszkania, będzie mógł go zabrać w podróż na dno piekieł.

Zanim to jednak nastąpi, widz musi wytrzymać powtórki roztrzaskiwania głowy Umy Thurman, nieudane duszenie Siobhan Fallon Hogan, masakrę dzieci Sofie Gråbøl, czy obcinanie piersi Riley Keough – modelowej głupiej blondynki o imieniu Simple. Nasz Jack nauczył się bezkarnego sadyzmu w dzieciństwie. Zachwycając się pracą kosiarzy na łące, sam sekatorkiem obcina łapkę kaczuszce. Jedni mogą uznać wymienione przeze mnie sceny za obrzydliwe, ale znając poczucie humoru reżysera, trudno się nie śmiać, kiedy eskaluje okrucieństwo głównie po to, by widz mógł słyszeć z offu dyskusję Jacka z Wergiem o sztuce. Seryjny morderca i architekt nieudacznik wynosi pod niebiosa Alberta von Speera i ludobójstwo jego szefa – Adolfa Hitlera, podczas gdy Wergiliusz przekonuje go, że sztuka bez miłości nie istnieje.

Studenci kulturoznawstwa będą mogli ten dwuipółgodzinny obraz rozkładać na czynniki pierwsze poczynając od imienia bohatera. Jack to przecież także Jack the Ripper – Kuba Rozpruwacz, „jack” to po angielsku lewarek – feralny przyrząd, który stanie się zarzewiem seryjnych morderstw, kiedy nadejdzie czas, z ekranu poleci oczywiście „Hit the Road, Jack”, a skoro całe te dywagacje o kulturze – oprócz świetnej filmowej zabawy, są warte w sumie trzy grosze, Werg będzie cytował frazę z piosenki o „Księżycu nad Alabamą” autora libretta także do „Opery za trzy grosze”, czyli Bertolta Brechta. Będzie ulewa wszech czasów, w przebitkach stare kreskówki i mądrości w rodzaju: „stare katedry często mają ukryte arcydzieła sztuki w najdalszych zakątkach, widoczne tylko okiem Boga. Podobnie jest ze zbrodniami” albo „kiedy masz nieszczęście urodzić się mężczyzną od razu urodziłeś się winny. Kobiety zawsze są ofiarami”.

Trzeba przyznać, że genialny w roli psychopaty Matt Dillon wypowiada owe komunały z niebywałą maestrią i odpowiednim szaleństwem w oku. Zresztą czemu się dziwić, skoro zachwycają go i syreny montowane w nurkujących Stukasach – hitlerowskich samolotach szturmowych. Fizyczność aktora wydaje się być idealna do roli inteligentnego i przebiegłego szaleńca, choć od czasów monologów z „Pulp Fiction” takiego pseudo inteligenckiego bełkotu zdążyliśmy się już nieco nasłuchać. Ale zabawa jest przednia.

„Dom, który zbudował Jack” na pewno zachwyci zwolenników Larsa Von Triera, ale też może przypaść do gustu fanom Quentina Tarantino. Jeśli ci ostatni dotąd filmy twórcy Dogmy omijali, mają okazję przekonać się, że reżyser i z krwawą jatką radzi sobie z polotem. Tylko nie traktujcie filozoficznych dywagacji płynących z ekranu na poważnie. W końcu kino to rozrywka.

Kontrowersyjny reżyser Lars von Trier powraca po siedmiu latach do Cannes. Twórca pokazał "The House That Jack Built"

Źródło: Associated Press

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny