Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łapicze: Hanna Sienkiewicz stworzyła Targowisko Kreatywności i dom z gliny

Janka Werpachowska
Hanna Sienkiewicz
Hanna Sienkiewicz Andrzej Zgiet
Hanna Sienkiewicz przyjechała do Łapicz koło Krynek z Warszawy. Chociaż żyje tu sama, nie czuje się samotnie. Jej gliniany dom stał się centrum życia towarzyskiego. Na Targowisko Kreatywności schodzą się kobiety z całej okolicy.

Z tarasu domu Hanny Sienkiewicz jest piękny widok. Sielski. Lekko pofałdowany teren, z kępami drzew i niskich zarośli. Daleko, w dolinie, płynie Świsłocz. A za rzeką ściana lasu i wzgórza - to już Białoruś.

Dom Hanny stoi na łagodnym wzniesieniu. Roztaczającej się wokół niego panoramy nie zakłócają płoty ani żadne zabudowania. Sąsiedzi są, ale w takiej odległości, że ani ich nie widać, ani nie słychać. Czasami psy najbliższego sąsiada wpadną na nieogrodzoną posesję Hanny. Dlatego kobieta otoczyła swój warzywnik elektrycznym pastuchem. Bo pies też może wleźć w szkodę: nie zeżre zieleniny, ale za to stratuje, albo na środku grządki wykopie dla zabawy jamę.

Tak się mieszka w Łapiczach, wsi leżącej tuż przy Szlaku Tatarskim.

To miejsce czekało na Hannę

- Urodziłam się w Warszawie i całe życie tam mieszkałam, z kilkuletnią przerwą na Bieszczady, kiedy rodzice pracowali przy budowie zapory wodnej w Solinie - opowiada Hanna Sienkiewicz. - Ten okres odcisnął się piętnem na mojej psychice. Od tamtego czasu wiedziałam, że muszę kiedyś zamieszkać na wsi.

Ale trochę lat upłynęło, zanim to marzenie udało się zrealizować.

Hanna skończyła polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Nie lubi wspominać swojego życia "sprzed Łapicz". Praca, dom, rodzina - nic szczególnego. Niedługo przed stanem wojennym wydawało jej się, że nareszcie znalazła atrakcyjne zajęcie. Zaczęła pracować w Polskim Radiu. Niestety, 13 grudnia 1981 przerwał ten krótki epizod jej życia zawodowego.

- Potem imałam się różnych zajęć. Nawet kupiłam maszynę dziewiarską i robiłam swetry - wspomina. - W końcu poszłam na kurs, zdobyłam niezbędne uprawnienia i otworzyłam agencję nieruchomości.

Pod koniec lat 90. już była zdecydowana, że opuści Warszawę. Zaczęły się wyprawy samochodem po kraju w poszukiwaniu swojego nowego miejsca na ziemi.

- Oczywiście pojechałam w Bieszczady, ale to już nie była ta kraina, którą zapamiętałam z dzieciństwa. Myślałam, że coś znajdę na Ziemi Kłodzkiej. Gnało mnie, byle dalej od wielkich miast, od cywilizacji.

Kiedyś spędziła kilka dni na wsi koło Bielska Podlaskiego. Nie znała wcześniej tych stron. Spodobało jej się. To wtedy postanowiła, że zamieszka na Podlasiu.

- Ale w najśmielszych marzeniach nie wyobrażałam sobie, że znajdę takie miejsce jak Łapicze. Trafiłam na nie przeglądając oferty w internecie. Tę działkę sprzedawał mieszkaniec jednej z podwarszawskich miejscowości. Kiedy tu jechałam pierwszy raz i z daleka zobaczyłam to miejsce, pomyślałam w duchu: "Żeby to było właśnie to". No i okazało się, że to właśnie to - śmieje się Hanna Sienkiewicz.

W 1998 roku kupiła ziemię. Wkrótce rozpoczęła budowę domu. Z gliny.
Znalazła firmę, aż z Pomorza, która reklamowała się jako doświadczona w tej technologii. Bo domy z gliny budowano przed wiekami, ale potem na długie lata zapomniano o takiej możliwości. Dlatego brakuje dziś fachowców, którzy wiedzą, jak postawić gliniany dom, który się nie rozpadnie jak babka z piasku.

- Niestety, moich fachowców przerosło to zadanie. Koszty rosły, a usterek przybywało. W końcu sami zrezygnowali. Zostawili mnie z rozbabraną budową. Byłam załamana. Na szczęście znalazł się w pobliskich Kruszynianach Tomek, absolwent supraskiego Liceum Sztuk Plastycznych. Miał pojęcie o glinie, bo w szkole były zajęcia z ceramiki. Trochę to za mało, żeby wybudować dom, ale zaryzykowaliśmy. No i się udało. Na pewno nie wszystko jest doskonałe, teraz widzę jakie błędy popełniliśmy. Najważniejsze, że można mieszkać. A wszystko da się z czasem poprawić.

Tu żyją prawdziwi ludzie

Miejscowi przyjęli Hannę z życzliwym zainteresowaniem.

- Obserwowali. Czułam to. Samotna kobieta, która przyjeżdża z Warszawy, żeby w odludnym miejscu zamieszkać w glinianym domu to jednak niecodzienne zjawisko.
Hanna zamieszkała w Łapiczach dwa lata temu. Z Warszawy przywiozła mnóstwo książek i starą suczkę Kropkę. Jest jeszcze czarno-biała kotka Mela. Nie ma telewizora. Ale jest internet. W wolnych chwilach Hanna bloguje.

Ale tych wolnych chwil wcale nie ma zbyt wiele. Bo Hanna odkryła, że w mieszkańcach Łapicz drzemie ogromny niewykorzystany potencjał. I postanowiła go uruchomić.
- Spotykałam tych ludzi podczas swoich wędrówek z kijkami po okolicy. Poznawaliśmy się, rozmawialiśmy. Zaczęły się odwiedziny. Nagle ktoś przychodził i mówił, że ma taki stary kredens kuchenny, jeszcze po babci. I że jemu jest niepotrzebny, zaraz go wyrzuci. To może ja wezmę, bo widzi, że u mnie się nie zmarnuje. Mam kilka takich podarowanych wiejskich antyków. Sąsiedzi w Łapiczach, chociaż ich nie widać na co dzień, są ze sobą zżyci. Wszyscy się znają, chętnie pomagają sobie nawzajem. Tu żyją tacy prawdziwi, szczerzy ludzie.

Zamiast darcia pierza - Targowisko Kreatywności

Hanna zauważyła, że mieszkające na wsi kobiety, chociaż zapracowane, mają dużo wolnego czasu, z którym nie bardzo wiedzą co zrobić.

- Jest wprawdzie kilka miesięcy w roku, kiedy nie ma tego problemu, bo pracy jest tyle, że o wolnym czasie mogą tylko pomarzyć. Ale już od jesieni do wiosny można coś robić. W zeszłym roku zaprosiłam sąsiadki na wieczór zaduszkowy.

Poddasze glinianego domu Hanny to zaskakująca swoją wielkością przestrzeń. Za oknami dziewiczy krajobraz. W środku zapach drewna, pasty do podłogi. I ogromny stół.

- Bo ludzi najbardziej zbliża wspólne siedzenie przy stole, w kręgu światła z wiszącej lampy.
Wtedy, w ten wieczór zaduszkowy, przy stole pani Hani spotkały się kobiety różnych wyznań, z różnymi doświadczeniami. Opowiadały o swoich zaduszkach, tradycjach, refleksjach związanych z tym dniem.

To wtedy zrodził się pomysł, aby częściej spotykać się w takim gronie. Pocztą pantoflową wieść o tym rozeszła się po okolicy.

- Odwiedziła mnie przyjaciółka z Warszawy i zorganizowała wieczór z decoupage`em - wspomina Hanna Sienkiewicz. - To było pierwsze nasze spotkanie z cyklu, który nazwałam Targowisko Kreatywności. Bo chodzi o to, żeby to od uczestniczek tych zajęć płynęły pomysły, co robić na następnych.

Był więc wieczór patschworkowy. Było wspólne robienie pisanek. Były tańce w kręgu wokół samotnego kamienia o tajemniczym kształcie nieopodal domu. Był też taniec brzucha na przestronnym poddaszu.

Ostatnie zajęcia przed letnią przerwą poświęcone były glinie. Dziewczyny - bo wszystkie uczestniczki Targowiska Kreatywności to dziewczyny, niezależnie od tego, ile mają lat - lepiły dzbanuszki, półmiski, kubeczki, czarki. To była żmudna praca, wymagająca cierpliwości. Bo po wysuszeniu glinianych cacek dopiero można było nanosić na nie kolorowe glazury. A to jeszcze nie koniec. Hanna nie ma pieca do wypalania ceramiki, więc musiała zawieźć dzieła dziewczyn do wypalenia u zaprzyjaźnionego ceramika. Dopiero teraz kobiety przychodzą po swoje gotowe już naczynia. I są zachwycone efektem końcowym. Kto wie, czy zabawa z gliną nie będzie miała ciągu dalszego. Tym bardziej że Hanna poważnie zastanawia się nad kupnem własnego pieca ceramicznego. Na razie jednak wiadomo, że po letniej przerwie panie przypomną sobie, jak to ich babcie wycinały z papieru wzorzyste namiastki firanek.

Bezpieczna samotność

Obok domu, w którym mieszka, Hanna Sienkiewicz wybudowała drugi, też z gliny. To domek gościnny, z dużą, rodzinną sypialnią na górze, sąsiadującą z tarasem, z którego roztacza się piękny widok na okolicę.

- To taka maleńka agroturystyka - mówi Hanna i od razu zaznacza, że na razie lokatorami w tym domku bywają raczej jej przyjaciele i rodzina.

- Są zachwyceni miejscem, ale też zaniepokojeni faktem, że to takie odludzie. Pytają, czy się nie boję. Przez dwa lata życia w Łapiczach tylko dwa razy się przestraszyłam. Raz podczas spaceru w lesie zaniepokoiły mnie odgłosy dobiegające z bagienka za drzewami. To były dwa łosie. Bałam się, nie wiedziałam, jak te potężne zwierzęta zareagują. Po prostu zeszłam im z drogi. A drugi raz, kiedy skóra mi ścierpła, to było w domu. Robiłam coś na górze i usłyszałam, że na dole są jacyś mężczyźni. Mówili coś po polsku, ale z obcym akcentem. Okazało się, że to rumuńscy domokrążcy, oferujący piły mechaniczne. Spokojnie podziękowałam i sobie poszli. A za chwilę byli u mnie chłopcy ze straży granicznej, żeby zapytać, czy wszystko w porządku. Mam tu dobrą ochronę - śmieje się Hanna i pokazuje zdjęcia żubra, pasącego się na pełnej koniczyny łące wokół domu.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny