Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kulura na cenzurowanym. Infiltracja SB

Janka Werpachowska [email protected] tel. 85 748 95 44
Lata 70. XX w., jedno ze spotkań w MPK-O. Od lewej: rzeźbiarz Wojciech Załęski, Zygmunt Ciesielski i Halina Chołodowska oraz nn.
Lata 70. XX w., jedno ze spotkań w MPK-O. Od lewej: rzeźbiarz Wojciech Załęski, Zygmunt Ciesielski i Halina Chołodowska oraz nn.
Ludzie kultury kombinują, jak zarobić pieniądze - nie narobiwszy się przy tym za dużo i walczą o stanowiska. A przede wszystkim, są niepewni politycznie - to konkluzja donosu do SB.

To jest dla mnie prawdziwe zaskoczenie, że Służba Bezpieczeństwa już na pierwszym spotkaniu z cyklu Białostockie Aktualności Kulturalne miała swoją wtykę - przyznaje Zygmunt Ciesielski, etnograf i animator kultury. Dokument z 1973 roku, będący spisaną relacją agenta, w jego ocenie dość wiernie oddaje atmosferę tamtej imprezy.

- Lektura tego donosu odświeżyła mi pamięć - przyznaje.

Najpierw konsultacja, potem akceptacja

W sześciostronicowej informacji sporządzonej 17 lutego 1973 roku przez oficera Służby Bezpieczeństwa na podstawie donosu Jerzego Ł. opisano przebieg spotkania, podczas którego miały być zaprezentowane dorobek i problemy środowik plastyków, literatów i muzyków z Białegostoku. Gośćmi specjalnymi tej imprezy byli redaktorzy tygodnika "Literatura": pisarz Kazimierz Orłoś i publicysta Piotr Wierzbicki.

- Przypominam sobie jak przez mgłę, to przecież było czterdzieści lat temu - mówi Zbigniew Nasiadko, dziennikarz, animator kultury, organizator imprez o charakterze folklorystycznym, sam zajmujący się śpiewem białym i odnoszący na tym polu sukcesy na festiwalach i przeglądach. - Może dlatego nic nie pamiętam, że moja rola na tym spotkaniu była bardzo skromna. Występowałem jako asystent Edka Redlińskiego.

Ale agent Jerzy Ł. musiał mieć inne zdanie na temat roli Zbigniewa Nasiadki, ponieważ jego nazwisko często pojawia się w treści raportu ze spotkania. Tylko trochę rzadziej niż nazwisko Zygmunta Ciesielskiego.

- To było pierwsze spotkanie z całego cyklu podobnych imprez pod hasłem "Białostockie Aktualności Kulturalne" - wspomina Ciesielski. - I rzeczywiście kilka ich się odbyło.

Wtedy, w lutym 1973 roku, nie mieliśmy pojęcia, że jesteśmy obiektem zainteresowania Służby Bezpieczeństwa. Ale później już byliśmy pewni, że jesteśmy inwigilowani.

Pomysłodawczynią tych spotkań była Halina Chołodowska, kierująca wówczas instytucją o dziwnej nazwie Miejska Poradnia Kulturalno-Oświatowa w Białymstoku. Pod auspicjami poradni realizowane były bardzo ciekawe przedsięwzięcia: warsztaty twórcze, konkursy literackie, recytatorskie, plastyczne, kursy, spotkania z ludźmi kultury.

Białostockie Aktualności Kulturalne to miały być spotkania przedstawicieli różnych środowisk twórczych, obecnych w Białymstoku. Mieli oni prezentować swój najnowszy dorobek, dzielić się planami i zamierzeniami na najbliższą przyszłość, a także zgłaszać potrzeby, wnioski i uwagi pod adresem władz miasta i województwa.

Scenariusz pierwszego, które odbyło się 13 lutego 1973 roku przygotował Zygmunt Ciesielski - wówczas etatowy pracownik Wojewódzkiego Domu Kultury. Dopiero z lektury esbeckiego donosu dowiedział się, że założenia scenariusza były konsultowane z Krystyną Szczudło, która była kierowniczką Wydziału Kultury Prezydium Miejskiej Rady Narodowej.

- Właściwie mogłem być tego pewien - śmieje się. - Po moich doświadczeniach z pierwszych miesięcy pracy w Białymstoku powinienem być przygotowany na to, że bez akceptacji wszystkich świętych nic nie może się odbyć.

Skąd się wziął rewizjonista

Tu pora na mały skok w jeszcze bardziej odległą przeszłość. Jest rok 1958. Do Białegostoku przyjeżdża świeżo upieczony absolwent studiów etnograficznych. Dostaje pracę w Muzeum Okręgowym (dziś Muzeum Podlaskie) w Ratuszu. Ale praca muzealnika to dla niego za mało. Opracowuje ankietę na temat tutejszych zwyczajów i obrzędowości bożonarodzeniowych. Chce ją przeprowadzić w białostockich szkołach.

- To było dziesięć, może dwanaście pytań - wspomina Zygmunt Ciesielski. - Spotkałem się z białostockim kuratorem oświaty. Pomysł mu się spodobał. Zadeklarował swoją pomoc, a to oznaczało, że po prostu każe nauczycielom szybko i sprawnie przeprowadzić ankietę wsród uczniów i dostarczyć wypełnione arkusze do kuratorium. Ale było jedno ale.
Kurator odesłał Ciesielskiego do urzędu cenzury, mieszczącego się w budynku przy ulicy Suraskiej (wtedy Wesołowskiego) 1.

- Cenzor rzucił okiem na ankietę i kategorycznie oświadczył, że nie wyda zgody na jej przeprowadzenie - opowiada Ciesielski. - Prosiłem, żeby jednak się zastanowił.

Przekonywałem, że nie ma w niej nic niezgodnego z ustrojem i konstytucją. Na nic. Uparł się. W końcu powiedział, że jak jestem niezadowolony z decyzji, to mogę iść do wydziału kultury komitetu - dziś już nie pamiętam, miejskiego czy wojewódzkiego - PZPR. Jak tam nie pozwolą, to już nie będzie się gdzie odwoływać.

Etnograf wziął swoją nieszczęsną ankietę i przeszedł kilka kroków dalej - do okazałej siedziby partii (dzisiaj Wydział Humanistyczny Uniwersytetu w Białymstoku).

- Tam dopiero się zaczęło - śmieje się Zygmunt Ciesielski. - Dwóch pracowników komitetu wzięło mnie w obroty. Jeden zapytał, a właściwie stwierdził: "Pewnie jesteście po KUL-u". Odpowiedziałem: "Nie, skończyłem Uniwersytet Wrocławski im. Bolesława Bieruta". To ich rozzłościło naprawdę: "I po naszej, ludowej uczelni chcecie tu szerzyć klerykalizm?!". Tłumaczyłem, że moje pytania dotyczą zjawisk, które mają korzenie w czasach przedchrześcijańskich, ale na nic się to zdało. Ankiety o bożonarodzeniowych zwyczajach nie było.

Może wtedy, w zaciszu partyjnych gabinetów, ktoś nazwał Ciesielskiego "rewizjonistą". Bo to określenie, mające w tamtych czasach wydźwięk najbardziej obraźliwego epitetu, użyte zostało kilkakrotnie w donosie do SB z 1973 roku dla opisania postawy Zygmunta Ciesielskiego.

- Nigdy nie należałem do żadnej partii, poza tym miałem nie najlepsze pochodzenie - wspomina Ciesielski. - Po ukonstytuowaniu się w Lublinie PKWN-u, kiedy jeszcze na większości terytorium Polski trwała wojna, mój ojciec już był więźniem politycznym osadzonym na lubelskim zamku, słynnej wówczas katowni. I tak się dziwiłem przez całe życie, że mogłem spokojnie pracować i nawet pełnić kierownicze stanowiska we władzach miasta i województwa. W ministerstwie się dziwili, że w Białymstoku jest bezpartyjny szef wydziału kultury. Ale to było dużo później.

Zaczęło się od Szewców

I Ciesielski - organizator i moderator spotkania, i Zbigniew Nasiadko - skromny uczestnik, jak sam o sobie mówi, przypominają sobie, że obecność Kazimierza Orłosia nie była przypadkowa. Mniej więcej miesiąc wcześniej napisał on bowiem w "Literaturze" - wówczas bardzo poczytnym i opiniotwórczym tygodniku poświęconym kulturze z wyższej półki artykuł pt. "Kto się boi Witkacego?". Był to materiał poświęcony Teatrowi im. Aleksandra Węgierki oraz białostockim władzom, które zadecydowały o zdjęciu z afisza spektaklu "Szewcy" Witkacego - po dwóch czy trzech przedstawieniach. To wydarzenie sprowokowało Orłosia do dokonania szerszej analizy i oceny białostockiej kultury. A to z kolei sprawiło, że organizatorzy Białostockich Aktualności Kulturalnych postanowili zaprosić Orłosia na pierwsze spotkanie tutejszych środowisk twórczych.

- Sala kawiarni w tzw. Związkowcu (obecnie Fama) była wypełniona po brzegi, czyli mogło być około stu osób - wspomina Ciesielski. - Zabrakło głównych zainteresowanych, czyli dyrekcji teatru. Nie przyszli na własne życzenie. Dlatego może w sumie niewiele się mówiło o "Szewcach", więcej o ludziach kultury obecnych na sali. Trzeba pamiętać, że to był ciekawy okres w historii Białegostoku, ważny również z punktu widzenia indywidualnych karier wielu osób.

Burzliwe oklaski i głośny śmiech

Z lektury donosu Jerzego Ł. łatwo wywnioskować, że - być może na polecenie swoich mocodawców z SB - szukał on takich postaw uczestników spotkania, które pasowałyby do założonej tezy, iż środowisko ludzi kultury tylko kombinuje, jak zarobić pieniądze - nie narobiwszy się przy tym za dużo; że poszczególne osoby toczą między sobą walki o stanowiska, o intratne zlecenia. A przede wszystkim, że tzw. środowiska kulturotwórcze są niepewne politycznie.

- Ciekawe, że tyle miejsca w tym donosie poświęcono Sokratowi Janowiczowi - zwraca uwagę Ciesielski. - To było niedługo po tym, kiedy Sokrat odmówił dalszej współpracy z SB, przez co stał się najgorszym wrogiem politycznym. Nie miał stałej pracy. I Orłoś, i Wierzbicki uważali, że to skandal, że w Białymstoku marnuje się prawdziwe talenty. Janowicz wtedy rzeczywiście błyszczał na tym spotkaniu.

"Z sali kilka osób skierowało pytania do Janowicza, tak sformułowane aby Janowicz mógł podkreślić swoje credo życiowe i literackie - czytamy w donosie. - Na pytanie: jakie są pana hobby? odpowiedział: Zarabianie na życie w spółdzielni na stanowisku zaopatrzeniowca.

Odpowiedź wywołała falę śmiechu i burzliwe oklaski Zofii Pezowicz, Nasiadki, Ciesielskiego, Redlińskiego, Heleny Pilipiuk i kilku jeszcze innych osób. A Janowicz dodał: mógłbym też świadczyć usługi szewskie, gdyby prezes dał mi budkę przy Siennym Rynku. Obecnie jednak tej propozycji nie przyjmę, bowiem wszystkie budki przy Rynku Siennym pójdą pod rozwalenie, a ja straciłbym pracę".

Wnioski końcowe

Donosiciel Jerzy Ł. był też na nieoficjalnym spotkaniu po zakończeniu imprezy. Nie omieszkał przytoczyć słów Haliny Chołodowskiej: "Teraz mogą mnie nawet zdjąć ze stanowiska służbowego, i tak mam satysfakcję z tego, co już uczyniłam".

A z całego przebiegu spotkania SB wyciągnęła następujące wnioski:
"Zjawiskiem wymagającym wnikliwego zainteresowania SB jest włączanie się do procesu aktywizacji środowiska twórczego osób, które znane są z rewizjonistycznych poglądów (Pezowicz Zofia, Ciesielski Zygmunt, Kazimierz Orłoś)".

"W związku z przyjazdem Zofii Pezowicz do Białegostoku uruchomimy osobowe i techniczne źródła informacji w celu zapewnienia sukcesywnego dopływu informacji o jej zamiarach i działalności". (Zofia Pezowicz, relegowana z Uniwersytetu Warszawskiego za Marzec 1968 została rzeczywiście objęta stałą obserwacją. Nękanie jej przez SB trwało aż do dnia wyjazdu w latach 80. do Kanady - z biletem w jedną stronę. Niedawno w Konsulacie RP w Vancouver Zofia odebrała Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski, nadany jej przez Prezydenta RPBronisława Komorowskiego za działalność w opozycji demokratycznej.)

"W związku z tym że Janowicz Sokrat jest podawany przy różnego rodzaju okazjach jako przykład nieprawidłowego wykorzystania talentu należałoby zaproponować instancji partyjnej zatrudnienie go według posiadanych kwalifikacji".

- Wkrótce Halina Chołodowska została wezwana do wydziału kultury w komitecie - opowiada Zygmunt Ciesielski. - Kazano jej zatrudnić Sokrata Janowicza w Miejskiej Poradni Kulturalno-Oświatowej. Nie było wolnego etatu, więc specjalnie dla Sokrata został on stworzony. I za kilka tygodni, kiedy odbywało się drugie spotkanie z cyklu Białostockich Aktualności Kulturalnych, Sokrat stał przy wejściu na salę i odfajkowywał wchodzących na liście obecności. Bo to już było nie spotkanie otwarte, a tylko na imienne zaproszenia. I w pewnej chwili słyszę charakterystyczny, zacinający się głos Sokrata, który nie chciał wpuścić dwóch gości bez zaproszeń: "Słabi z was agenci, jak nie umieliście sobie nawet wejściówek zorganizować". I już wiedzieliśmy, że jesteśmy rozpracowywani od środka.

Agenturą w kulturę

Zainteresowanie Służby Bezpieczeństwa twórcami kultury jako odrębnym środowiskiem mogącym kontestować politykę komunistycznych władz nastąpiło w połowie lat 60. Apogeum konfliktu pomiędzy pisarzami a partią były wydarzenia marcowe 1968 r. i rozpętana przez władze kampania antyinteligencka i antysemicka.

W rezultacie również białostocka SB zwróciła baczniejszą niż dotąd uwagę na miejscowe środowisko literackie i dziennikarskie. Zadanie miała ułatwione, ponieważ nie było ono zbyt liczne. W przypadku wykrycia wypowiedzi lub postaw uznanych za wrogie bezpieka dążyła do ich natychmiastowej likwidacji.

Gdy rozmowy ostrzegawcze, prowadzone przez instancje partyjne lub funkcjonariuszy SB, nie przynosiły rezultatu, SB nie wahała się skorzystać z szerokiego wachlarza działań operacyjnych, m.in. otoczenia podejrzanego agenturą, tajnej obserwacji, instalacji podsłuchów, perlustracji korespondencji.

Dodatkowo literaci boleśnie odczuwali nałożone na nich ograniczenia w publikacji utworów lub zakaz spotkań z czytelnikami. Wszystko to miało na celu neutralizację niepożądanych zachowań oraz dezintegrację środowiska. Białostocka SB wykazywała się na tym polu dużą skutecznością.

O ile jednak kontrola twórców przynosiła pożądane wyniki, to już z należytą oceną ich talentu bywało rozmaicie, np. w 1972 r. uznaną już wówczas twórczość Wiesława Kazaneckiego SB oceniła jako mającą mierną wartość literacką.

Jerzy Autuchiewicz, Oddział Instytutu Pamięci Narodowej w Białymstoku

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny