Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kto się czubi, ten się lubi. Wojciech i Monika Ziółkowscy kochają się na scenie i w życiu prywatnym

Anna Kopeć
Wojciech jako papuga Adonis (z lewej) i Monika jako wrona Węgiel. Pomysłową charakteryzację tych postaci zaprojektowała Dorota Sabak z Teatru Muzycznego Roma.
Wojciech jako papuga Adonis (z lewej) i Monika jako wrona Węgiel. Pomysłową charakteryzację tych postaci zaprojektowała Dorota Sabak z Teatru Muzycznego Roma. Wojciech Wojtkielewicz
Adonis to piękna, zadufana w sobie i rozkapryszona papuga, której los wrzuca do złotej klatki czarną, pospolitą i niezależną wronę Węgla. Bohaterowie muzycznej bajki „Adonis ma gościa” - delikatnie mówiąc - nie darzą się szczególną sympatią. W postaci te wcielają się Wojciech i Monika Ziółkowscy - z zawodu śpiewacy Opery i Filharmonii Podlaskiej, prywatnie małżeństwo z prawie trzyletnim stażem. Zakochani w sobie i w Białymstoku.

On z Warszawy, ona z Mławy. Na studia wyjechali na Pomorze. Oboje kształcili się w Studium Wokalno-Aktorskim w Gdyni i w Akademii Muzycznej w Gdańsku. Mijali się na uczelnianych korytarzach i niespecjalnie zwracali na siebie uwagę. Aż do czasu egzaminu Moniki, na który Wojciech przeszedł ze swoim rocznikiem.

- Śpiewałam arię i kołysankę „Kotki dwa”. Denerwowałam się, że muszę wykonać taki prosty repertuar. Mimo to chciałam, żeby piosenka zabrzmiała bardzo naturalnie. Zaśpiewałam i schodząc ze sceny spotkałam chłopaka. Widziałam go po raz pierwszy. Przedstawił się i pogratulował mi egzaminu, a potem powiedział „Chciałbym żebyś była matką moich dzieci”. Zaniemówiłam - wspomina dziś Monika.

- Oczywiście widywałem ją na uczelni, wiedziałem kim jest i co robi, ale nie było okoliczności żeby poznać się bliżej. Przemogłem się dopiero na tym egzaminie. Poszedłem na całość - mówi Wojciech.

W trakcie tej rozmowy okazało się, że wieczorem wybierają się na tę samą imprezę. Dalej wszystko potoczyło się w jednym kierunku - niebawem stanęli na ślubnym kobiercu.

Desant do Białegostoku

Wspólne życie planowali na Pomorzu, ale któregoś razu odwiedzili w Białymstoku brata Moniki. W tym czasie w Operze i Filharmonii Podlaskiej odbywał się casting do musicalu „Korczak” - jednej z pierwszych dużych produkcji realizowanych w nowym gmachu przy ul. Odeskiej. Po tych przesłuchaniach Monika wyszła z rolą Gołdy.

- Casting właściwie był pretekstem, by przyjechać do Białegostoku. To było dość duże zaskoczenie i kolejna zmiana w życiu. Tłumaczyliśmy sobie, że to tylko jeden spektakl, więc będę dojeżdżać do Trójmiasta - opowiada Monika. - Było to dość męczące, bo dzieliła nas duża odległość. Rozstania trochę nas kosztowały.

Po „Korczaku” Monika dostała propozycję pracy solistki w operze. Chwilę później obywały się przesłuchania do chóru. Wojciech dostał się od razu do tego zespołu.

- To niesamowite szczęście. Bo mamy to samo wykształcenie i to samo miejsce pracy. To się rzadko zdarza - mówi Monika.

Zaręczyli się na Podlasiu. Datę ślubu ustalili na 17 sierpnia 2013, ale okazało się, że w tym dniu ma być grany też „Korczak”. Musieli więc ją przesuwać. Ostatecznie sakramentalne „tak” powiedzieli sobie w Boże Ciało 30 maja 2013 roku. Na tę uroczystość do Mławy - rodzinnego miasta panny młodej - przyjechało wielu pracowników białostockiej opery.

„Nie mów do mnie z rana!”

Dziś z powodzeniem występują w różnych produkcjach. Na scenie dogadują się równie dobrze jak w domu.

- Do godziny 13 praktycznie się do siebie nie odzywamy. Rano Monika po prostu ma zły humor i nie ma sensu z tym walczyć. Zupełnie inaczej jest, kiedy gramy spektakl. Wtedy musimy rozmawiać - śmieje się Wojciech.

- Ja po prostu długo się budzę - tłumaczy Monika. - Bardzo się cieszę, że mogę grać razem z Wojtkiem. Zawsze możemy na siebie liczyć, znamy się, wyczuwamy rożne napięcia. Kiedyś nawet była taka sytuacja, że w trakcie przedstawiania dostałam ataku kaszlu. Nie mogliśmy się porozumieć, bo cały czas jesteśmy podłączeni do mikroportów. Ale wystarczyło jedno moje spojrzenie i Wojtek zrozumiał, o co chodzi. Zaśpiewał moje kwestie, a ja opanowałam kaszel - opowiada Monika. - W przypadku innej obsady nie chodzi o to, że jest trudniej, ale to kwestia pewności siebie i swojego partnera.

Duet nie tylko na scenie

Ziółkowscy razem grają w bajce muzycznej „Adonis ma gościa” w reżyserii Jakuba Szydłowskiego. Monika wciela się w Węgla - pewną siebie, bardzo niezależną, dominującą i buńczuczną wronę. Natomiast Wojciech gra Adonisa - wrażliwą, zadufaną w sobie i rozkapryszoną papugę. Ci bohaterowie nie szczędzą sobie dosadnych słów i niekoniecznie miłych uwag. Jak prywatnie małżeństwo odnajduje się w dość antagonistycznych wcieleniach?

- Z żoną gra się dość ciężko, bo jest bardzo wymagająca. Nie mam taryfy ulgowej. Ode mnie oczekuje więcej niż od kolegów, którzy również grają Adonisa, bo wie, że może sobie na to pozwolić - przyznaje Wojciech. - Ale faktycznie znamy się tak dobrze, że praktycznie rozumiemy się bez słów, a to pozytywnie wpływa na współpracę. Wystarczy, że na siebie spojrzymy i wiemy już jak reagować, co dalej robić. Jest też trochę łatwiej. Chociażby przy wznowieniu spektaklu mogliśmy sobie powtórzyć tekst w domu.

Razem występują także w musicalu „Skrzypek na dachu”. Monika w podwójnej roli - grała żony dwóch różnych mężczyzn, Wojciech natomiast grał męża jeszcze innej bohaterki.

- Wszyscy nas pytali, czy się nie gubimy. Na scenie trzeba pokazać konkretne emocje, a potem wrócić do domu, do własnego życia i uczuć. Oprócz praktyki i pewnego doświadczenia, to także kwestia zaufania i przyzwyczajenia do pewnych sytuacji, które nie wpływają na codzienność - przekonuje Wojciech.

- Musimy być profesjonalni. Chodzi o to, by scena była wiarygodna i by widz zrozumiał, że między tym dwojgiem jest szczególna relacja - dodaje Monika.

Jak wyglądają relacje Ziółkowskich w życiu prywatnym? Ile w nich Adonisa, a ile Węgla? Zgodnie twierdzą, że każdego po trochu.

- Myślę, że mam w sobie sporo cech Węgla - mówi Monika. - Rzeczywiście mam silny temperament, może mi się wydaje, ale chyba jednak dominuję. Są też takie sytuacje, kiedy Wojtek czuwa i próbuje okiełznać mój charakter i wszystko się wyrównuje - wyznaje Monika.

- Ja uważam, że Monika jednak bardziej jest Adonisem, ale nie w tych absurdalnych zachowaniach, które ciężko przełożyć na życie codzienne, a w podejściu do sztuki i pracy. To ona dużo bardziej się przejmuje, wkłada więcej emocji niemal we wszystko. Ja z Adonisa mam lekkie podejście do życia. Lubię czasem trochę pajacować i robić z siebie takiego „głupeczka” - dodaje Wojciech.

Białostoczanie mają czas na wszystko

Na razie zawodowe plany wiążą z Białymstokiem. Jak przystało na osoby z zewnątrz dostrzegają rzeczy, na które białostoczanie na co dzień nie zwracają uwagi. Przyznają, że są zauroczeni klimatem naszego miasta. Tym, że wszędzie jest blisko, a mieszkańcy są dla siebie życzliwi i na wszystko mają czas.

- Białystok dał nam naprawę bardzo dużo. Tutaj się tak naprawę się odnaleźliśmy, tu osiedliliśmy i tu się realizujemy. Nie wiemy, jaki scenariusz napisze życie, ale na razie chcemy tu zostać - mówi Wojciech.

- Dobrze się nam mieszka w Białymstoku. Kiedy przyjechaliśmy tu pierwszy raz byliśmy bardzo zaskoczeni, mieliśmy wrażenie, że to zupełnie inny świat - mówi Monika. - Pamiętam, jak w pierwszym tygodniu wyszliśmy na szybkie zakupy do osiedlowego sklepu. Wojtek zwrócił uwagę, że wszyscy się do nas uśmiechają. Staliśmy przed kasą, a za nami ogromna kolejka jak to przed Bożym Narodzeniem. Ekspedientka licząc nasze zakupy miała czas żeby zagaić rozmowę o słodkich pomarańczach i że wybraliśmy ładną, tanią i świetnej jakoś serwetę. Nagle doznaliśmy takiego olśnienia - oni tu mają na wszystko czas! Nawet w natłoku pracy pani w sklepie znajduje chwilę na sympatyczną pogawędkę, uśmiech i świąteczne życzenia. To cudowne! - opowiada Monika.

Podkreślają, że w dużych miastach takie sytuacje zdarzają się rzadko, tam nikt nikogo nie zauważa. A w Białymstoku ludzie się do siebie uśmiechają i są dużo bardziej serdeczni.

- W Warszawie mam rodzinę, którą często odwiedzam. Dziś mogę wytrzymać w tym mieście maksymalnie tydzień - przyznaje Wojciech, który jest rodowitym warszawiakiem. - Niektóre rzeczy mnie męczą. Jest zbyt szybko, zbyt tłoczno. Moje życie nieco zwolniło, gdy wyjechałem na studia na Pomorze. Ale dopiero w Białymstoku zrozumiałem, co to jest ten wielkomiejski pęd życia. Tu do pracy jadę siedem minut praktycznie przez całej miasto, a w Warszawie tę samą odległość pokonywałem w 40 minut. To zupełnie inny styl życia, nam to bardzo odpowiada.

- Wyjście na niedzielny spacer w Białymstoku to sama przyjemność. Jest tu lepiej, wolnej, spokojniej. Naprawdę można odpocząć - mówi Monika.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny