Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kto ją pokocha

Jasia
Opowiem historię suni, którą poznałam w marcu 2008 roku, kiedy to zakrwawiona i głodna szukała pożywienia przy osiedlowym śmietniku - tak rozpoczyna się opowieść o tragicznym losie Sary, dla której szukamy domu. - Następnego dnia znowu ją spotkałam i poszłam za nią.

Odkryłam, że ma szczenięta w niewykończonym budynku, pod stertą
desek. Zaczęłam tam codziennie chodzić, zostawiać pożywienie i wodę.
Po pewnym czasie suczka zaufała mi na tyle, że pozwoliła wejść do środka
budynku, dotknąć szczeniąt i dała się pogłaskać. Tak zaczęła się nasza
znajomość. Wymościłam sianem gniazdo z jej potomstwem, przykryłam
starym dywanem. Pewnego dnia zastałam tam osoby, które nazywały
suczkę Sarą. Okazało się, że to ich pies. Nigdy więcej ich tam nie spotkałam,
nie zabrali jej do swego domu, nie przynosili jedzenia, pozostawili
samą sobie. Gdy szczenięta podrosły, zaczęłam szukać im domu - zabrano
sześcioro, a dwoje najmniejszych pozostało. Pewnego dnia, gdy
jak zwykle szłam do nich z jedzeniem i piciem, zauważyłam, że młode osoby
wynoszą jednego z nich i zabierają z sobą. Znałam je i wiedziałam,
że nic dobrego z ich strony nie spotka tego szczeniaczka. Poszłam za nimi.
Zatrzymali się nad stawem. Poprosiłam, aby mi oddali pieska. Posypały
się wyzwiska pod moim adresem, a kiedy siłą chciałam go zabrać,
wrzucili szczeniaczka do wody. Wyłowiłam go i uciekłam stamtąd, zabierając też z gniazda ostatnie
z ośmiorga szczeniąt.W tym samym dniu odwiozłam je do swojej rodziny,
gdzie wyrosły na silne sunie i są tam szczęśliwe do dzisiaj. Pozostała Sara,
która codziennie czekała przed moim blokiem, bo wiedziała, że dostanie
jedzenie i picie. Było to bardzo niewygodne dla moich sąsiadów -
na drzwiach pisano mi wyzwiska, dostawałam podobnej treści liściki.

Wreszcie był donos do burmistrza. Pojawiła się straż miejska i śledząc
uciekającą Sarę, dotarli do jej"domu". Dowiedziałam się potem, że nakazali
właścicielom zajęcie się psem. Ograniczyło się to do założenia jej
na szyję ciężkiego łańcucha i miejsca na gołej ziemi.

Zebrałam się na odwagę, poszłam do nich i zapytałam, czy mogłabym
zabierać Sarę na spacery. Zgodzili się. Odtąd codziennie nosiłam jej jedzenie,
picie, chodziłyśmy do lasu. Tam, gdzie była uwiązana, zaciągnęłam
duże pudło po telewizorze, przywiozłam siana, postawiłam miski na jedzenie
i picie. Takie życie wiodła Sara przez trzy miesiące. Kiedy poszłam
do niej jak zwykle drugiego stycznia tego roku, zastałam ją zakrwawioną,
przestraszoną. Pomyślałam, że może wpadła pod samochód, ale moje
domysły rozwiał dorosły syn gospodarzy, który przybiegł do mnie z wielkim
krzykiem i grabiami w rękach.

Powodem jego krzyków były zniszczone spodnie, które Sara ściągnęła
ze sznurka i poszarpała.Wymachiwał grabiami nade mną, pies straszliwie
ujadał, a kiedy zapytałam, skąd te głębokie rany na ciele Sary, krzyknął, że
żałuje, iż jej od razu nie zatłukł. Zagroził, że jeżeli jej nie zabiorę, to już
jutro jej nie będzie. Odpięłam łańcuchi zabrałam pobitą, poranioną
Sarę do domu. Rany są głębokie (otwarte, sączące się dziury), byłyśmy
u weterynarza, staramy się w domu wynagrodzić Sarze wszystkie straszne
chwile, które przeżyła. Szukamy dla niej prawdziwego domu i ludzi, którzy
nigdy nie postąpiliby w ten sposób. Sara ma około 3 latek, jest
grzeczna i bardzo łagodna, pomimo wszystkiego, co przeszła, posłuszna
i karna. W sprawie adopcji proszę dzwonić pod numer telefonu 664 659 972.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny